Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2019, 04:01   #108
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Talking Dzięki za dialog Nami

Jak się okazało niewidomy duchowny nie był tylko poczciwym, pokrzywdzonym przez los kapłanem Ulryka, ale też posiadał zmysł dalece wykraczający poza zdolności pojmowania świata przez szarych mieszkańców Imperium. Ojciec Odo – mimo braku zdolności widzenia – był w stanie zaprowadzić śmiałków do miejsca, w którym miał znajdować się groźny dla Grodu Białego Wilka artefakt. Schultz wiedział, że dojście do celu z żywym drogowskazem w postaci starca nie będzie tak łatwe jak kierowanie się przy użyciu mapy. Kawałek pergaminu było łatwiej ukryć czy schować i nie trzeba było na każdym kroku uważać na jego drogocenne dla Boga Wilków życie…

Rudiger zdecydował się pomóc Ulrykanom na długo przed usłyszeniem wiadomości o sowitej zapłacie. Schultz szybko przekalkulował sobie, że za zakończoną powodzeniem wyprawę otrzymają 48 Karli na głowę i tylko 8 mniej jeżeli nie uda im się wrócić z artefaktem. Taka ilość złota potrafiła poprzewracać w głowie niejednemu najemnikowi, ale rzezimieszek wiedział, że tydzień w kniejach Drakwaldu to nie był spacer za grzybami. To walka o życie.


Koniec pobytu w świątyni Ulryka należał do tych przyjemnych, bo grupa otrzymała po 20 złotych monet mając na horyzoncie wizję dalszego zarobkowania w całkiem okazałych dla oka i sakwy cyfrach. Wojownik wiedział, że nikt nie płacił tak wiele za byle zadanie i Schutzmann nie poleciłby ich gdyby misja była prosta. Kapitan nie mógł wysłać swoich ludzi, bo szeregi straży były przetrzebione niedawno zakończoną wojną z chaosem. Zaraz po opuszczeniu świętego miejsca Konrad i Erika udali się na targ, Heinrich wyruszył aby dowiedzieć się czegoś więcej od przełożonego w straży, a Cass i Rudiger… Ta dwójka miała ze sobą do pogadania. Zabijaka dopiero będąc sam na sam z nastolatką mógł skupić się na niej na chwilę zapominając o chaosie, zaginionych artefaktach i kierujących się wewnętrznymi przeczuciami kompasach…


Po wyjściu ze świątyni Cassandra i Rudiger pożegnali tymczasowo towarzyszy, którzy już chyba domyślili się, że para potrzebuje chwili na osobności, aby móc rozmówić się a propos całej zaistniałej sytuacji. Dziewczyna, mimo iż wydawała się być rozgniewana, ściskała mocno rękę wojownika, idąc blisko niego i nie myśląc nawet o tym, aby się oddalać.

- Gdyby nie suma, nie chciałabym się nawet zastanawiać nad pójściem po tą przeklętą rzecz - zaczęła kiedy oddalili się już wystarczająco, aby nikt ich nie słyszał - Jednak to nie zmienia tego, że wciąż się martwię. Nie chcę żeby coś ci się stało. - mruknęła cicho zawieszając głos i patrząc w ziemię.

Schultz szedł obok nastolatki nie obawiając się rozpoczęcia kłótni czy innego zaognienia sytuacji przez ich znaczną różnicę zdań. Zabijaka nie chciał się kłócić, ale też zdecydowany był bronić swojego zdania. Rozmowę w świątyni poprowadziłby zupełnie inaczej z każdym poza Cass. Była ona jedyną osobą, której nie potrafiłby zasmucić, skarcić czy poniżyć. Mógł się z nią nie zgadzać, ale temat chciał poruszyć na osobności. Cieszyło go, że dziewczyna nie ciągnęła ich małej sprzeczki dając sobie możliwość rozmówienia się z wojownikiem później. Było to dojrzałe i na swój sposób miłe.

- Wiedziałem, że nam sowicie zapłacą. - powiedział spokojnie i ciepło Rudiger. - Wiem, że się o mnie martwisz i nie da nic moje zapewnienie, że tym razem będę ostrożny. Nic mi się nie stanie. Złego licho się nie ima, pamiętasz? - zapytał zabijaka z uśmiechem ściskając czule rękę kobiety.

Dziewczyna uniosła głowę posyłając mu słaby uśmiech
- Gdybym tylko potrafiła uwierzyć, że jesteś zły… - odpowiedziała ze smutną miną i nawet kolor jej ślicznych oczu jakby pobladł. - Wiesz, że niechętnie się godzę na to wszystko - zaczęła przymykając na chwilę oczy, aby wziąć głęboki wdech. Po jej postawie widać było, że nosi w sobie ogromny ciężar, a szala, gdzie po drugiej stronie pojawia się zapłata, wcale się nie równoważy i nie pomaga jej czuć się lepiej.

- Wiem, że niby nie jesteśmy razem długo, choć dla mnie to jak długie miesiące. Czuję się, jakbym już wiedziała o tobie wszystko i znała cię na tyle dokładnie, aby nie czuć zaskoczenia gdy coś zrobisz, powiesz lub postanowisz. Mimo to wciąż mam wrażenie, że jestem samotna. Nie dlatego, że cię przy mnie nie ma, tylko dlatego, że obawiam się, iż niedługo już nie będzie. Co mi po tobie pozostanie, Rudi? Tylko suche wspomnienie o tym, że był kiedyś taki mężczyzna, dla którego chciałam być lepsza? Taki, który był najlepszy dla mnie i nigdy nie pozwolił abym czuła się źle? - przerwała na chwilę zatrzymując się, aby stanęli do siebie przodem. Chwyciła też jego drugą dłoń i uniosła głowę do góry, aby móc spojrzeć w jego oczy. - Chcę żebyśmy poszli razem i razem wrócili. Boję się tylko tego, że to nie jest możliwe.

- To jest możliwe i tak będzie, Cassie. - powiedział z pewnością siebie w głosie Schultz. - Kiedy walczyłem w Untergardzie, kiedy walczyłem z nieumarłymi i zwierzoludźmi nie byłem ostrożny. - przyznał się wojownik. - Nie czułem strachu, ale też nie czułem przesadnej woli walki czy chęci do życia pełnią mojej egzystencji. - westchnął zabijaka. - Dopiero widząc trupy ochotników powalone przez zielonoskórych zdałem sobie sprawę, że się zmieniam. Bałem się wtedy nie o siebie tylko o to czy poradzisz sobie beze mnie. Nie wiedziałem ile czasu mi zostało, ale wiedziałem co czuję. Teraz, kiedy jesteśmy razem, nie pozwolę sobie na klęskę, bo chce być z tobą i chce abyśmy byli szczęśliwi. - mężczyzna pochylił się lekko zbliżając twarz do twarzy dziewczyny. - Nic mnie przed tym nie powstrzyma. Ani brak złota, ani uśmiechający się w mroku żniwiarz, ani wojownik w czarnej zbroi pilnujący tego artefaktu. Uwierz mi. Zaufaj mi, Cassie. Nie pozwolę skrzywdzić ciebie ani siebie. Miałaś rację mówiąc, że nie mamy złota, ale aby je zdobyć muszę zaryzykować. Jak już się odkujemy będzie czas na wytchnienie i spokojne życie. Wiem co ci obiecałem, ale nie dam rady nas urządzić za to co mam. Musimy wytrzymać jeszcze trochę.

Cassandra kiwnęła głową, choć ciężko było teraz doszukać się w tym radości. Po prostu zgodziła się z nim i nic poza tym, no bo miał rację.
- Najważniejsze, że pójdziemy tam razem - zaznaczyła starając się, aby jej uśmiech wyglądał bardziej pozytywnie, choć naprawdę było jej ciężko. Rudiger mógł być pewnym siebie mężczyzną, ale czasami los bywał przekorny, a Bogowie odwracali się plecami nawet do bohaterów.

- Jest tylko jedna rzecz o którą chciałam cię prosić, tak gdyby nie wszystko poszło po naszej myśli i gdyby jednak coś złego się stało… - ślicznotka opuściła wzrok i ponownie nabrała głębokiego wdechu. Widać po niej było, jak bardzo się stresuje.

- Nie stanie się nic złego. - powiedział Schultz głęboko w to wierząc. - Chciałbym jednak abyśmy szli tam spokojni. Bez strachu i obaw. O co chcesz mnie poprosić Cassie? - zapytał Rudiger tuląc dziewczynę. - Nie musisz prosić. - powiedział cicho. - Powiedz, a to zrobię… - zabijaka wiedział, że nastolatka nie chciałaby od niego nic nie zgadzającego się z jego poglądami i przekonaniami. Jednak nawet gdyby tak było dla niej rozważyłby wszystko.

Cassandra nie czuła się pewnie mimo jego słów. Obawy względem zadania jakie im wyznaczyło miasto, a teraz jeszcze ta niepewność, w razie gdyby się nie zgodził. Ona nie czuła się kimś wyjątkowym, specjalnym, ani wartościowym. On za to w jej oczach był niemal idealny. Silny, pewny siebie, znający swoją wartość i dążący do celu za wszelką cenę. Nie pozwoliłby aby ktoś zrobił jej krzywdę, nie dałby nikomu jej nawet dotknąć. Która kobieta nie chciałaby takiego mężczyzny?

- Mam bardzo złe przeczucia, powraca do mnie lęk jak po obudzeniu się z koszmaru. Naprawdę się boję... - powtórzyła swoje niepewności, jakby chciała stworzyć grunt dla swojego pytania. - Nim wyjedziemy, chciałabym mieć twoje nazwisko. Jeśli ma się nam coś stać, to chcę być częścią ciebie. Kocham cię i chciałabym, żebyśmy byli małżeństwem, póki śmierć nas nie rozdzieli…

Schultz zupełnie nie spodziewał się tego co usłyszał od Cassandry. Wylewająca się z jego ciała pewność siebie w jednej chwili została zastąpiona przez zaskoczenie, którego starał się po sobie nie dać poznać. Nastolatka patrzyła na niego, a on podejrzewał, że dostrzegła lukę w jego wcześniej pancernej pewności. Rudiger poznał ją wystarczająco aby wiedzieć, że poruszenie tej kwestii było dla niej szalenie trudne. Cassie się zmieniała, ale aby zapytać mężczyznę o coś takiego… Zabijaka poczuł się źle, że pomimo uczucia jakim ją darzył dał jej zapoczątkować ten temat zanim sam wyszedł z podobną inicjatywą. Ona była dla niego niesamowita, wyjątkowa, niepowtarzalna. Miała dobre serce i zdolność do robienia z ludzi lepszych wersji samych siebie.

- Ja również cię kocham, Cassie. - powiedział cicho, z uśmiechem. - Głupio mi, że nie ja wyszedłem z tą inicjatywą. - wytłumaczył się mężczyzna gładząc delikatnie bok jej twarzy ręką. - Chciałbym spędzić z tobą resztę życia, ale marzyłem o hucznym przyjęciu w obecności naszych przyjaciół. Zasługujesz na coś więcej niż zwykły pierścionek, bez wielkiego kamienia i zwykłe sączenie wina zamiast hucznej zabawy… - wojownik pocałował dziewczynę krótko. - Jesteś pewna, że zadowolisz się jedynie tym na co mnie obecnie stać? Jak tak to możemy ślubować przed Sigmarem choćby dzisiaj…

- Zadowolę się tym, że będę mieć ciebie i twoje nazwisko. To największe szczęście jakie może mnie spotkać. Wszystko inne to tylko urocza otoczka, którą można nadrobić w każdej chwili, a przysięga przed Bogiem jest jedyna i wiążąca. - uśmiechnęła się już szerzej, a w kąciku jej oka zakręciła się łza. Jutro rano mieli wyruszyć w miejsce, gdzie nie ma szczęścia, istnieją tylko przypadki. Raz dobre, a częściej złe.

- Poza tym, stać cię na wiele, Rudigerze Schultz. Nie wszystko mierzę złotem, wiesz? - mruknęła już nieco weselej i zadarła zarozumiały nosek, mrużąc słodko szmaragdowe oczy, które wpatrzone były w mężczyznę jak w obrazek. - Chcę bardzo abyśmy wyruszyli tam jako jedność i tak też wrócili, a Bogowie nam dopomogą, jeśli udowodnimy im jak ogromną wartość ma to dla nas - dodała z lekkością, gładząc delikatną dłonią jego policzek.

Wojownik pokiwał powoli głową. Dla niego przyjemna otoczka weselna również była dodatkiem, którego bardziej chciałby dla ukochanej niż dla siebie. Cassandra kochała różnorodne kolory, słodkie i przyjemne zapachy, soczyste i smaczne jadło. Aby wszystko było jak z bajki potrzeba było dziesiątek, a nawet setek Koron, których on nie miał. Schultz wiedział jednak, że najważniejszym dla niej byłby fakt, że są połączeni czymś więcej niż uczuciem i obietnicą daną sobie w ruinach zniszczonej przez chaos mieściny. Ceremoniał, nawet skromny, nadawał ich związkowi zupełnie innego wymiaru. Rudiger chciał tego jak żaden mężczyzna w Grodzie Białego Wilka chcąc uszczęśliwić ukochaną osobę.

- Chodźmy zatem dopilnować aby Sigmar uczynił nas jednością. - powiedział cicho zabijaka po chwili całując nastolatkę czule i ściskając z wyczuciem jej dłoń. Gest z jego strony był na tyle delikatny i przyjemny, że Cassandra nawet nie potrafiła mieć cienia wątpliwości, co do podjętej właśnie decyzji. Właściwie, to bardziej się bała, że to on nie będzie chciał. Była w końcu taka młoda, a jej przeszłość nie świadczyła o niej zbyt dobrze. Dla wielu mężczyzn pewnie byłaby niewarta takiego poświęcenia lub po prostu to nie byłby ten czas. Cassandra była nastawiona na odmowę do tego stopnia, że nawet nie poczułaby się zdziwiona, gdyby ją usłyszała. Tym większe było jej szczęście, gdy zamiast wymówek i odkładania tej decyzji w nieskończoność, Schultz zgodził się, aby zrobić to nawet teraz. Burza emocji kotłująca się w jej wnętrzu mieszała przeogromną radość ze wzruszeniem i poczuciem nieopisanego szczęścia, które samo ciskało łzy do jej szmaragdowych, zapatrzonych w mężczyznę oczu.


Trzymając się za ręce, zerkając raz po raz sobie w oczy, Rudiger i Cassandra dotarli do świątyni Sigmara, której mury były dla nich znajome po niedawno zakończonym śledztwie. Onieśmielona nastolatka nie kryła mieszanki emocji kotłującej się w jej ślicznej głowie. Z jednej strony kobieta była niezwykle szczęśliwa, ale z drugiej bardzo niepewnie przekraczała próg błogosławionej budowli nie mając pewności czy nie będzie przeciwwskazań aby wraz z wojownikiem połączyli się węzłem małżeńskim jeszcze tego samego wieczoru. Schultz natomiast parł pewnie naprzód nie zwalniając kroku póki nie dotarł przed oblicze ponurego, zamyślonego kapłana Młotodzierżcy. Ojciec Sigismund został wybity z kontemplacyjnej zadumy dopiero słysząc pytanie o możliwość udzielenia małżeństwa stojącej przed nim parze. Duchowny pokiwał głową z ledwie zauważalnym uśmiechem informując Rudigera, że taka ceremonia wraz z przygotowaniami i obrączkami kosztowała aż 20 Koron. Schultz nie dał po sobie poznać cienia zaskoczenia zgadzając się i z szacunkiem prosząc o pośpiech.


Kiedy Karle zostały wpłacone, a kapłan rozpoczął w odosobnieniu przygotowania świątynia została lekko przystrojona przez kilku młodych akolitów. Cassie z uśmiechem obserwowała jak w nawie głównej świątyni pojawiły się białe, świeże kwiaty, liczne świecie i zapachowe kadzidła. Rudiger z satysfakcją pokiwał głową jednak po chwili zaczął się zastanawiać czy udałoby mu się znaleźć Erikę, Konrada i Heinricha aby byli jedynymi światkami łączącej go i Cassie uroczystości. Zabijaka miał jednak wątpliwości wiedząc, że rozstali się z towarzyszami ledwie kilka dłuższych chwil wcześniej, a każdy z nich miał swoje własne plany na wieczór. Strażnik pewnie właśnie zmierzał do kapitana Schutzmanna, a Weber i najemniczka przemierzali targ w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Pewność siebie była znakiem rozpoznawalnym Rudigera, który tym razem dał za wygraną mając świadomość, że nie był w stanie na czas odszukać towarzyszy. Miał nadzieję, że nikt nie będzie robił wyrzutów pod adresem jego czy Cass z powodu braku zaproszenia na ich nagłą, spontaniczną ceremonię.

Kruchta, kolumny postawione wzdłuż wież oraz prezbiterium świątyni zostały ozdobione wyszywanymi, białymi emblematami, które mimo swej nieodzownej urody nie pasowały ani do doświadczonego przez przestępczy żywot Rudigera, ani zajmującej się do niedawna nierządem nastolatki. Schultz nie dał po sobie poznać nerwów spowodowanych zbliżającym się wydarzeniem cały czas wspierając Cassie na ciele i duchu. Jego silna, stabilna postawa kontrastowała nieznacznie z czułym, pełnym wsparcia obłapianiem dłoni młódki, która jak zawsze przy nim mogła czuć się pewnie i bezpiecznie.

Kiedy przed wejście do świątyni przybył ojciec Sigismund wyglądał on zupełnie inaczej niż przed godziną. Jego kapłańskie szaty przedstawiały się niecodzienną świeżością i były wyszywane zdecydowanie jaśniejszymi, bardziej przyjemnymi dla oka zdobieniami. Kapłan poinformował obecną dwójkę, że ceremonia się rozpoczęła i wszedł do świątyni idąc powoli i spokojnie w kierunku ołtarza kilka kroków przed trzymającą się za ręce parą.

Kiedy duchowny doszedł przed potężny, kamienny ołtarz obrócił się twarzą do nowożeńców zaczynając od lekko zmodyfikowanej pod tego typu ceremonię modlitwy do Młotodzierżcy. Po modlitwie kapłan przeszedł do pieśni, której Rudiger i Cassandra nigdy nie słyszeli. Podniesiony, całkiem melodyjny głos duchownego lekko wzruszył Rudigera, który przez dobre kilka chwil szukał na ozdobionych płaskorzeźbami ścianach czegoś co pozwoliłoby mu nie uronić przypadkiem łzy. Cassie również była wzruszona, a jej delikatnie, miękkie policzki zostały zwilżone łzami szczęścia chwilę później kiedy Rudiger Schultz, jej ideał, wymawiał głośno i zdecydowanie słowa przysięgi małżeńskiej. Wojownik nie wytrzymał napięcia kiedy jego ukochana drżącym głosem wypowiadała swoją część. Cassie pierwszy raz widziała jak kamienne zwykle oblicze zabijaki zmieniło wyraz, a jego oczy zaszkliły się. W tamtej chwili Rudiger nie mógł obrócić wzroku i nadal patrzył ukochanej w oczy dając się ponieść emocjom i roniąc kilka łez. Zaraz po złożeniu świętych ślubów para nałożyła sobie nawzajem srebrne obrączki od tamtej chwili stając się mężem oraz żoną.


Kiedy Schultzowie usiedli na przygotowanych, białych krzesłach nieopodal ołtarza ojciec Sigismund zaczął kazanie odnosząc się do symboli miłości w kulcie Młotodzierżcy. Kapłan pięknie i bez zająknięcia mówił o tym, że symbolem najwyższego oddania nie było serce przebite strzałą czy czerwony kwiat róży albo wygięte na kształt serca łabędzie szyje tylko prosty, stalowy młot. Symbol Młotodzierżcy zdaniem kapłana oddawał w pełni całkowite poświęcenie i oddanie jakiego dokonywał wielokrotnie sam Sigmar ryzykując życiem, zdrowiem i majętnością bez chwili zawahania rzucając się w wir walki dla dobra i bezpieczeństwa Imperium. Nie było albowiem większego poświęcenia dla ukochanej osoby jak oddać za nią życie.

- Drodzy Rudigerze i Cassandro nie byłoby nas tego wieczoru tutaj gdyby odpowiedź na pytanie „Czy oddałbyś albo oddałabyś życie za siedzącą obok ciebie osobę?” nie brzmiałaby w waszym przypadku „tak”. Pamiętajcie, że w każdym małżeństwie zdarzają się burze i niesnaski. W każdym małżeństwie zdarza się pokłócić, a nierzadko nawet pobić. Musimy jednak mieć na uwadze niezaprzeczalny fakt, że nie ma takiej niezgody, której nie zażegnałby Sigmar. Dlatego pamiętajcie, że kiedy będzie źle, a wy nie będziecie mieli już sił walczyć możecie przyjść do świątyni naszego Pana i poprosić go o pomoc. On zawsze słucha swoich wyznawców i stara się aby znalazły one siłę tak samo jak on ją znalazł broniąc naszych ziem przed chaosem. Przejdźmy zatem do waszej pierwszej wspólnej modlitwy i pierwszego hymnu jako najmniejsza komórka społeczna. Jako rodzina…


Wieczór w „Kulawym Psie” zaczął się w bardzo przyjemnej, początkowo pełnej zaskoczenia atmosferze. Zarówno Erika, jak i Konrad byli oniemiali na wieść, że Rudiger i Cassandra zostali tak nagle mężem i żoną. Przyjaciele zachowali się jak należy gratulując nowożeńcom, a nawet wznosząc toasty. Schultz tego wieczoru nie szczędził złota zamawiając dużo dobrego jadła i dwie butelki czerwonego wina. Wojownik nie miał jednak zamiaru pić na umór mając świadomość, że dnia następnego musieli być w idealnej kondycji. Nie przeszkadzało mu to jednak rozmawiać z pozostałymi pierwszy raz przy wszystkich mówiąc otwarcie o tym co czuł do Cassandry. Mimo iż Konrad i Erika nie wyglądali na zaskoczonych to dla Rudigera było to wielkie wyznanie, którego pozostali byli świadomi po czynach jakie miały miejsce w ciągu ostatnich kilku dni.

Kiedy Kraus i Weber poszli do swoich pokoi Rudiger został z żoną przy stoliku poświęcając jej całą uwagę i pokazując jak dobrze się z nią bawił. Nie zabrakło picia, jedzenia, ale były też śmiechy i tańce. Sam taniec Cassandry mógłby obudzić w mężczyźnie trzymane żelazną siłą woli żądze. Nastolatka kołysała się zmysłowo, a jej idealnych kształtów talia hipnotyzowała wpatrzonego w nią męża. Cassie również nie mogła narzekać, bo Rudiger mimo potężnej budowy był bardzo zwinnym, elastycznym facetem ruszającym się z niesamowitą płynnością i gracją. Jego ruchy nie były jednak wyuczone, bo wojownik poruszał się po parkiecie i prowadził partnerkę bardziej „na wyczucie” czasami delikatnie zmuszając ją do pełnego gracji obrotu, a czasami unosząc ją lekko i wirując z nią w przyjemnym uścisku.

Zachęcony ruchami małżonki oraz gwizdami i oklaskami gawiedzi wojownik postanowił zanieść Cassie do zajmowanego przez nich pokoju. Dziewczyna była bardzo lekka, ale po wypiciu słusznej ilości czerwonego wina i mając za zadanie otworzyć zamek bez odstawiania kobiety na ziemię misja dla Schultza z ledwie problematycznej stała się wyczynem niemal heroicznym. Zabijaka nie odpuszczał i po znalezieniu się pod drzwiami pewnie chwycił jedną ręką małżonkę i poszukał niechcących znalezienia ich kluczy. Podczas poszukiwań Cassandra dopingowała go wyzywając od szaleńców co spotykało się z jego agresywną reakcją w postaci uciszania jej krótkimi, energicznymi pocałunkami. W końcu klucze się znalazły, a rzezimieszek rozpoczął bój z opornym zamkiem. Ten ze zgrzytem poddał się zanim Schultz naliczył kolejny tuzin uciszających żonę całusów.

W środku zabijaka starał się opanować i zadbać o odpowiedni dla nocy poślubnej klimat. Zapalił świece, zamknął drzwi na klucz i zebrał poduchy z jednego łoża przekładając je do drugiego aby komfort tego co lada moment miało nastąpić był większy. Kiedy Cassie ściągała gorset ze swojej talii osy siła woli Schultza przechodziła ostrzał niczym z kul armatnich, a sam wojownik walczył aby nie rozerwać ubrań nastolatki na strzępy i nie zerżnąć jej tak jak stała tylko, że w nielicznych skrawkach jej wygodnego, pięknego stroju. Pierwsza bitwa okazała się dla Rudigera zwycięska. Chciał on aby ich pierwsza noc była dla żony wspomnieniem nieporównywalnym z żadną nocą dotychczas. Aby doświadczona w tematyce erotycznej była prostytutka oniemiała nie mając pojęcia co się wydarzyło. Zabijaka wiedział jak się za to zabrać i liczył, że spełni własne przyjemności dopiero kiedy Cassie będzie go o to błagać, ale Rudiger nie miał pojęcia czy po tym pięknym wieczorze i widząc takie ciało jakiego doświadczał w tamtej chwili był w stanie zachować na tyle zimnej krwi aby zrealizować swój plan. Musiał spróbować.

Gra wstępna szła całkiem po jego myśli i Schultz był na najlepszej drodze aby dopiąć swego. Bywały momenty, w których chciał bez ogródek, nawet brutalnie spenetrować żonę, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby zepsuć tak piękną wizję jaką ułożył sobie w głowie. Mimo wielu trudności i chwil zwątpienia, których Cass była nieświadoma wojownik dał radę nie rzucić się na nią zbyt zachłannie i rozegrać to jak zaplanował. Rudiger przeżył tamtej nocy coś co przekroczyło wielokrotnie jego najśmielsze oczekiwania. Był to akt, który miał na długo zapaść mu w pamięci. Było tak nie tylko dlatego, że Cassie była jedną z najpiękniejszych kobiet jakie spotkał w życiu, ale też – albo głównie – dlatego, że była jedyną kobietą jaką obdarzył prawdziwym i niepohamowanym uczuciem. Po takiej nocy jak tamta mógł iść do Drakwaldu. Był w stanie nie tylko walczyć, ale też przenieść ojca Odo choćby przez całą szerokość tej ciemnej, niegościnnej kniei.


Przenikliwe zimno, ponure szarości i unosząca się na ulicach Middenheim mgła nie zwiastowały nic dobrego dla zbliżającej się misji. Rudiger szedł jednak blisko swej małżonki pełen nadziei i determinacji. Schultz wiedział, że cokolwiek tam na nich czekało był na to gotowy i nie zawahałby się stawić temu czoła. Jego obaw nie wzbudzał nawet asekuracyjny styl walki pozostałych kompanów. Uznał to za zagranie taktyczne nie mające nic wspólnego z samymi chęciami do podjęcia starcia. Jedni woleli najpierw strzelać, a później rzucać się na wroga z klingą, a inni szarżowali bez opamiętania niszcząc wszystko na swojej drodze. Obie taktyki były dobre do czasu aż brutalne życie weryfikowało cele danego wojownika i posyłało go ze strzaskanym łbem w piach areny.

Ojciec Odo siedział wyprostowany na mule. Kapłan był porządnie wyekwipowany i po krótkiej wymianie zdań z ojcem Ranulfem drużyna mogła ruszyć na spotkanie złu strzegącemu tajemniczego artefaktu. Zaraz po opuszczeniu Grodu Białego Wilka czujność Rudigera wzmogła się, a sam wojownik poruszał się oszczędnie w każdej chwili będąc gotowym do osłonięcia kapłana okutą tarczą przyczepioną pasami do jego przedramienia. Schultz nie musiał dobywać broni, ponieważ lata doświadczeń w niebezpiecznych, wąskich alejkach Nuln nauczyły go wyciągać miecz w czasie porównywalnym do mrugnięcia okiem. Kumple z rodziny przestępczej kiedyś nawet żartowali, że lepiej w bitce obok niego nie mrugać, bo można było przegapić moment kiedy Schultz dobywał klingi.

Pierwszy dzień wędrówki minął całkiem spokojnie, ale Rudiger nie opuszczał gardy cały czas zachowując czujność. Obecność Cassandry dodawała mu pewności, że w razie potrzeby był gotów zaryzykować aby tylko wyjść z ewentualnego starcia z najmniejszymi możliwymi stratami. Jego niepokój budziły nocne koszmary ojca Odo, który rzucał się we śnie, krzycząc i broniąc się przed wyimaginowanym oponentem.

Następnego dnia grupa poszukiwaczy artefaktu musiała wejść w las zbaczając ze znanych i w miarę bezpiecznych traktów. Przytłaczająca aura pogodowa nie napawała optymizmem, ale Schultz chwilami wracał do cudownych chwil niedawnej nocy mając nadzieję na kolejne, niemniej przyjemne, pełne emocji i uniesienia chwile w objęciach młodej, jędrnej małżonki. Zabijaka tamtego dnia czuł się pełnym wigoru i kiedy wieczorną porą usłyszał przerażający ryk spojrzał ze spokojnym wyrazem twarzy na Cassie dając jej tym samym znak swojej gotowości.

Kiedy naprzeciw drużyny nadeszło sześciu zwierzoludzi Rudiger nie miotał się ani nie zastanawiał. Miecz błyskawicznie pojawił się w jego lewej dłoni stanowiąc z tarczą iście śmiercionośny duet. Schultz krzyknąłby aby Cassandra złapała muła ojca Odo, ale Erika go uprzedziła. Zmysł taktyczny Schultza podpowiadał mu, że Heinrich, Konrad i Erika najpierw zajmą się ostrzałem, a później przejdą do walki wręcz. On nie miał zamiaru trzymać wroga na dystans dłużej niż było to absolutnie konieczne. Mutanty były coraz bliżej, a zabijaka szczerze wątpił aby w tamtej chwili szarża była najlepszych rozwiązaniem. Wojownik chciał zaatakować od razu gradem szybkich, silnych ciosów zmuszając przeciwnika do szybkiego przerzedzenia swoich szeregów. W razie zwarcia z kimś celnym Rudiger mógł unikać albo parować ciosy tarczą. Jego miecz pewnie leżał w dłoni, a owinięta skórą rękojeść była pośrednikiem między wojownikiem, a idealnie wyważoną, ostrą jak brzytwa klingą. Rzezimieszek pochylił nieznacznie głowę, którą pokiwał kiedy małżonka poprosiła go aby uważał na siebie. Schultz był ostrożny, ale był też sobą. Nadal był skałą i każdy kto uważał, że jako świeżo upieczony mąż będzie przypominał ciepłą, rozgotowaną kluchę musiał się zdziwić kiedy wojownik ruszył naprzeciw zagrożenia dążąc do starcia.

Priorytetem Rudigera było związanie walką gorów, które mogłyby podbiec do kapłana lub Cassandry. Schultz wiedział, że w ten sposób mógł właśnie ściągać na siebie trójkę przeciwników, ale był zdeterminowany i głodny zwycięstwa. Kochał bliskość przeciwnika, jego lament i posokę spływającą po ostrzu miecza...
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 01-10-2019 o 22:44.
Lechu jest offline