| Wystrzelone przez strzelców pociski dotarły do celu. Heinrich trafił nadbiegającego w jego stronę kozioczłeka w paskudny łeb, eliminując go od razu, Erika ustrzeliła kolejnego w nogę powyżej kolana, sprawiając, że gor wyrżnął o ziemię, warcząc wściekle i trzymając się za zranioną kończynę. Konrad ugodził swego przeciwnika w bark, co tylko na chwilę wytrąciło go z równowagi. Cassie w tym czasie pomogła wstać zdezorientowanemu kapłanowi na równe nogi i odciągnęła go w stronę zwierząt, akurat w momencie, gdy ranni zwierzoludzie związali się walką z jej towarzyszami.
Ich pierwsze ataki nic nie dały - Heinrich jedynie odsunął się w bok, gdy topór stwora przeszył powietrze, Erika, Konrad i Rudiger przyjęli ciosy na tarcze, a potem każde z nich wyprowadziło własne. Glauber zdzielił w łeb okutą pałką swojego przeciwnika, posyłając go na błotnistą ziemię. Erika przeszyła ranionego przez nią wcześniej wroga na wylot, rozbryzgując ciemną krew, Rudi natarł jak szalony, tnąc gora po korpusie i szyi, otwierając tam szerokie, paskudne rany. Konrad nie pozostał dłużny i również wziął zamach, tnąc na odlew i przecinając tętnicę na szyi gora i kończąc jego ziemską egzystencję. Ostatniego z rannych zwierzoludzi dobił Heinrich, gdy tamten próbował wstać.
Walka została wygrana bez żadnych ran odniesionych z waszej strony, choć jeszcze dokładnie po sobie popatrzyliście, sprawdzając, czy wszystko jest z każdym z was w porządku. Cassie stała na uboczu ścieżki z ojcem Odo, jego mułem i wierzchowcami. - Dzię... dziękuję, drogie dzieci za pomoc. Mam nadzieję, że wszyscy są cali i zdrowi? Jeśli ktoś jest ranny, z chęcią wykorzystam błogosławieństwo Ulryka, by go uleczyć - powiedział Odo.
Wyjaśniliście niewidomemu kapłanowi, że nikt pomocy nie potrzebuje i niedługo później ruszyliście w dalszą drogę. Po godzinie podróży zaczął zapadać zmierzch, zatem Konrad odnalazł odpowiednie miejsce na nocleg, skryte między drzewami, z dala od głównej ścieżki. Nawet po rozpaleniu ogniska ciężko byłoby was tu odnaleźć ze względu na gęstą kopułę powyginanych korzeni, które was otaczały. Zjedliście kolację, rozmawiając ściszonymi głosami, wyznaczyliśćie warty i kto mógł, położył się wcześniej spać.
Noc nie minęła zbyt spokojnie, bo choć nic was nie zaatakowało, to w gęstwinie słychać było dziwne dźwięki i niepokojące szelesty, stawiając każdego kolejnego wartownika w gotowości. Jakby tego było mało, ojciec Odo znów rzucał się w swym posłaniu na prawo i lewo, pocąc się niczym w chorobie i pokrzykując przez sen. Musiał prowadzić wewnętrzną walkę, której żadne z was nie było sobie w stanie wyobrazić.
Przy śniadaniu stał się nerwowy i jakby bardziej zaniepokojony. Nie zjadł wiele, wpatrując się w gęstwinę drzew, choć przecież niczego widzieć nie mógł. A może jednak? - Jesteśmy już blisko, czuję to - powiedział, gdy zbieraliście się do drogi. - Plugawa energia wypełnia moją czaszkę, jest to niemal nie do zniesienia... Niebawem będziemy na miejscu, bądźmy ostrożni i czujni.
Nie mylił się. Krótko po dwunastym dzwonie las przerzedził się, wychodząc na obszerną polanę, pośrodku której znajdował się spory kurhan. Dostrzegliście tam wycięty z szarego kamienia, wysoki na jakieś dziesięć metrów, prymitywny obelisk wznoszący się ku niebu. U jego podnóża leżał stos barwionych na szkarłat czaszek oraz kilka odciętych głów. Oprócz tego wszędzie walały się kości - obojczyki, żebra, miednice. Widok był przytłaczający i niepokojący. Wiszące nad okolicą nabrzmiałe, ołowiane chmury tylko dodawały temu miejscu ponurej atmosfery. - To tutaj. Wzgórze Duchów. - szepnął Odo. - Niech Ulryk ma nas w opiece. Musimy dostać się do kurhanu.
Już mieliście zbierać się do wyjścia na polanę, gdy czujne oko Cassandry i Heinricha dostrzegło ruch na obrzeżach kurhanu. Chwilę później, jakieś piętnaście-dwadzieścia stóp od was, waszym oczom ukazał się przerażający humanoid, będący hybrydą byka i człowieka, nazywany potocznie minotaurem. Zamiast ludzkiej głowy miał byczą, a na łukowatych rogach wisiały mu jakieś talizmany Chaosu. Mógł mieć spokojnie ponad dwa metry wzrostu, a jego potężne, umięśnione ramiona i pokryta plugawymi symbolami klatka piersiowa wzbudzały szacunek i strach. Poruszał się spokojnie na racicach, dzierżąc w dłoni spory topór, którym spokojnie mógłby przeciąć człowieka na pół jednym uderzeniem.
Przy szerokim, skórzanym pasie zawieszone miał ludzkie czaszki i kości a także róg sygnałowy, co oznaczało, że musiał być strażnikiem obelisku, gotowym w każdej chwili wezwać posiłki. Muł kapłana oraz wierzchowce zaczęły zachowywać się niespokojnie, wyczuwając zagrożenie. Cassie stojąca obok Rudigera chwyciła go za ramię i zacisnęła mocno zgarbne palce, czując wzbierający w sercu strach. Minotaur na szczęście zerkał czujnie na inną część lasu okalającą obelisk, nie zdając sobie sprawy z waszej obecności. Jeszcze. - Co... co się dzieje, drogie dzieci? - Zapytał szeptem ojciec Odo. - Dlaczego zwierzęta się niepokoją? Czyżby kolejne bestie Chaosu na naszej drodze? |