Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2019, 08:56   #109
Mroku
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
Wystrzelone przez strzelców pociski dotarły do celu. Heinrich trafił nadbiegającego w jego stronę kozioczłeka w paskudny łeb, eliminując go od razu, Erika ustrzeliła kolejnego w nogę powyżej kolana, sprawiając, że gor wyrżnął o ziemię, warcząc wściekle i trzymając się za zranioną kończynę. Konrad ugodził swego przeciwnika w bark, co tylko na chwilę wytrąciło go z równowagi. Cassie w tym czasie pomogła wstać zdezorientowanemu kapłanowi na równe nogi i odciągnęła go w stronę zwierząt, akurat w momencie, gdy ranni zwierzoludzie związali się walką z jej towarzyszami.

Ich pierwsze ataki nic nie dały - Heinrich jedynie odsunął się w bok, gdy topór stwora przeszył powietrze, Erika, Konrad i Rudiger przyjęli ciosy na tarcze, a potem każde z nich wyprowadziło własne. Glauber zdzielił w łeb okutą pałką swojego przeciwnika, posyłając go na błotnistą ziemię. Erika przeszyła ranionego przez nią wcześniej wroga na wylot, rozbryzgując ciemną krew, Rudi natarł jak szalony, tnąc gora po korpusie i szyi, otwierając tam szerokie, paskudne rany. Konrad nie pozostał dłużny i również wziął zamach, tnąc na odlew i przecinając tętnicę na szyi gora i kończąc jego ziemską egzystencję. Ostatniego z rannych zwierzoludzi dobił Heinrich, gdy tamten próbował wstać.

Walka została wygrana bez żadnych ran odniesionych z waszej strony, choć jeszcze dokładnie po sobie popatrzyliście, sprawdzając, czy wszystko jest z każdym z was w porządku. Cassie stała na uboczu ścieżki z ojcem Odo, jego mułem i wierzchowcami.
- Dzię... dziękuję, drogie dzieci za pomoc. Mam nadzieję, że wszyscy są cali i zdrowi? Jeśli ktoś jest ranny, z chęcią wykorzystam błogosławieństwo Ulryka, by go uleczyć - powiedział Odo.

Wyjaśniliście niewidomemu kapłanowi, że nikt pomocy nie potrzebuje i niedługo później ruszyliście w dalszą drogę. Po godzinie podróży zaczął zapadać zmierzch, zatem Konrad odnalazł odpowiednie miejsce na nocleg, skryte między drzewami, z dala od głównej ścieżki. Nawet po rozpaleniu ogniska ciężko byłoby was tu odnaleźć ze względu na gęstą kopułę powyginanych korzeni, które was otaczały. Zjedliście kolację, rozmawiając ściszonymi głosami, wyznaczyliśćie warty i kto mógł, położył się wcześniej spać.


Noc nie minęła zbyt spokojnie, bo choć nic was nie zaatakowało, to w gęstwinie słychać było dziwne dźwięki i niepokojące szelesty, stawiając każdego kolejnego wartownika w gotowości. Jakby tego było mało, ojciec Odo znów rzucał się w swym posłaniu na prawo i lewo, pocąc się niczym w chorobie i pokrzykując przez sen. Musiał prowadzić wewnętrzną walkę, której żadne z was nie było sobie w stanie wyobrazić.

Przy śniadaniu stał się nerwowy i jakby bardziej zaniepokojony. Nie zjadł wiele, wpatrując się w gęstwinę drzew, choć przecież niczego widzieć nie mógł. A może jednak?
- Jesteśmy już blisko, czuję to - powiedział, gdy zbieraliście się do drogi. - Plugawa energia wypełnia moją czaszkę, jest to niemal nie do zniesienia... Niebawem będziemy na miejscu, bądźmy ostrożni i czujni.

Nie mylił się. Krótko po dwunastym dzwonie las przerzedził się, wychodząc na obszerną polanę, pośrodku której znajdował się spory kurhan. Dostrzegliście tam wycięty z szarego kamienia, wysoki na jakieś dziesięć metrów, prymitywny obelisk wznoszący się ku niebu. U jego podnóża leżał stos barwionych na szkarłat czaszek oraz kilka odciętych głów. Oprócz tego wszędzie walały się kości - obojczyki, żebra, miednice. Widok był przytłaczający i niepokojący. Wiszące nad okolicą nabrzmiałe, ołowiane chmury tylko dodawały temu miejscu ponurej atmosfery.
- To tutaj. Wzgórze Duchów. - szepnął Odo. - Niech Ulryk ma nas w opiece. Musimy dostać się do kurhanu.


Już mieliście zbierać się do wyjścia na polanę, gdy czujne oko Cassandry i Heinricha dostrzegło ruch na obrzeżach kurhanu. Chwilę później, jakieś piętnaście-dwadzieścia stóp od was, waszym oczom ukazał się przerażający humanoid, będący hybrydą byka i człowieka, nazywany potocznie minotaurem. Zamiast ludzkiej głowy miał byczą, a na łukowatych rogach wisiały mu jakieś talizmany Chaosu. Mógł mieć spokojnie ponad dwa metry wzrostu, a jego potężne, umięśnione ramiona i pokryta plugawymi symbolami klatka piersiowa wzbudzały szacunek i strach. Poruszał się spokojnie na racicach, dzierżąc w dłoni spory topór, którym spokojnie mógłby przeciąć człowieka na pół jednym uderzeniem.

Przy szerokim, skórzanym pasie zawieszone miał ludzkie czaszki i kości a także róg sygnałowy, co oznaczało, że musiał być strażnikiem obelisku, gotowym w każdej chwili wezwać posiłki. Muł kapłana oraz wierzchowce zaczęły zachowywać się niespokojnie, wyczuwając zagrożenie. Cassie stojąca obok Rudigera chwyciła go za ramię i zacisnęła mocno zgarbne palce, czując wzbierający w sercu strach. Minotaur na szczęście zerkał czujnie na inną część lasu okalającą obelisk, nie zdając sobie sprawy z waszej obecności. Jeszcze.
- Co... co się dzieje, drogie dzieci? - Zapytał szeptem ojciec Odo. - Dlaczego zwierzęta się niepokoją? Czyżby kolejne bestie Chaosu na naszej drodze?

 
Mroku jest offline