Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2019, 21:56   #111
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Wysoki, chudy mężczyzna o uwydatnionych żyłach wszedł do pomieszczenia. Ubrany był w czarny garnitur biznesowy z białą koszulą oraz pręgowaną krawatką. Górną wargę zdobił mu srebrny zarost. Na oko nowy gość liczył grubo ponad sześćdziesiąt wiosen, jednak ostatnie doświadczenia nauczyły Nanę, że zegary chronologiczny, biologiczny i... ezoteryczny, rzadko odliczają czas według tych samych schematów. Głęboko osadzone w czaszce błękitne ślepia omiotły małe pomieszczenie kilkakrotnie, aż w końcu spoczęły na skrawku podłogi ulokowanym centralnie pomiędzy łóżkiem a drzwiami. Ukontentowany, mężczyzna położył swoją teczkę na krześle w rogu pomieszczenia. Ściągnął marynarkę i, złożywszy ją starannie, powiesił na jednym z drucianych wieszaków przy lustrze.
- Dobrze. - Złożył dłonie za plecami i wycelował dwa lodowate punkciki uchodzące za oczy w stronę byłej zakonnicy. - Z tego, co zostało mi przekazane, rozumiem, iż mają państwo pewien problem z dotarciem do istotnego przedmiotu, który znajduje się poza waszym zasięgiem. Zgadza się? - podpytał, najwyraźniej chcąc po raz ostatni utwierdzić się, co do wszystkich zmiennych.
- Mamy problem nie tylko z tym, ale w tym podobno masz nam pomóc. - Shateiel zawahał się. - ... Chyba. Kim ty w ogóle jesteś?
- Nicholas B. Witherwood, szanowna pani. Ato moja karta. - Uśmiechnął się z wyuczoną promiennością profesjonalnego szklarza, po czym wręczył dziewczynie niewielki papierowy prostokąt. Imię, nazwisko. Kiedy Nana odwróciła kartkę w poszukiwaniu numeru telefonu lub maila, znalazła na odwrocie jedynie zapisany kursywą slogan: “Problemy to nasza specjalność.” Nie uwzględniał on jedynie, czy chodziło o ich wywoływanie, usuwanie, czy też jedno i drugie.


- Tak, sądzę, że będę w stanie państwu pomóc. Tutejszy rezonans jest odpowiedni, sytuacja po drugiej stronie sprawia wrażenie nieskomplikowanej. Potrzebuję jednak czegoś zgoła specyficznego. Pani Angelo, sprawia pani wrażenie kompetentnej. W pokoju dwoje drzwi po lewej od waszego znajduje się niewielki nakręcany budzik o wskazówkach z mosiądzu. Proszę mi go przynieść. - Prośba była co najmniej nietypowa (żeby nie powiedzieć zwariowana), ale mieszanka powagi i pragmatyczności bijąca z oczu starszego mężczyzny nie pozwalała Shateielowi zakwalifikować go jako szaleńca.
- Rezonans jest odpowiedni… w sensie że bariera jest cienka, a ta banda widm za nią to, jak rozumiem, ta mało skomplikowana sytuacja? - Nana nie ruszyła się spod ściany przekładając między palcami wizytówkę Nicholasa.
- Dokładnie tak, jak szanowna pani mówi - potwierdził pan Witherwood, z błyskiem uznania w ślepiu zarezerwowanym dla nadnaturalnego rozeznania Nany.
- Hmph. Jak na “materiały pomocnicze”, to nie jest to najgorsze, co mogło nam się trafić. Lepsze to niż flaki leśnych zwierząt albo nasmarowany szambem pentagram. Ale jeśli nie chcesz drzeć zelówek i wolisz mieć na niego oko, to ja mogę się przejść - zaoferował Val, którego najwyraźniej zaczynała drażnić już staromodna dyspozycja gościa.
-Pójdę. - Nana odepchnęła się od ściany i podeszła do wyjścia. - Pewnie gdybyś ty otwierał drzwi, zaraz mielibyśmy tu całą obsługę, a tak przydaj się i pomyśl jak uściskasz te wszystkie paskudztwa po drugiej stronie.

- Dam im namiary na ciebie i powiem, że nawrzucałaś na ich matki -
odgryzł się rudy, ze swą specyficzną odmianą humoru. Pan Witherwood spoglądał na pyskówkę pomiędzy dwójką aniołów z cierpliwym zdystansowaniem typowym dla osobnika, który obraną profesję przedkłada ponad pomniejsze niedogodności, jakie jej towarzyszą.
Ignorując odpowiedź Vala, Nana ruszyła w kierunku wskazanych drzwi. Podeszła do nich i zapukała, po czym od razu nacisnęła klamkę. Zamknięte. Z środka dobiegało chrapanie przywodzące na myśl operujący pełną parą tartak. Dziewczyna dotknęła palcem zamka i w wyobraźni stworzyła obraz tego, jak mechanizm się rozkłada. Proces przekucia fantazji na rzeczywistość nie trwał długo. Wystarczył impuls entropicznej energii, żeby do cna rozklekotać nadgryziony już zębem czasu schemat. Z jego wnętrza wydobyło się metaliczne zgrzytnięcie, a chwilę później drzwi stały już otworem. Pokój, jak to zwykle w tego typu trzeciorzędnych hotelikach bywało, stanowił całkowitą kalkę kwatery Nany i Valeriusa. Jedyną różnicę konstytuowali lokatorzy - dwie śmiertelnie otyłe cysterny tłuszczu, leżące na uginającym się pod ich (nad)wagą łóżku. Mąż i żona? Małżeństwo starające się ponownie uchwycić cud młodzieńczej eksploracji dzięki bajecznym możliwościom współczesnych szlaków turystycznych? Wątpliwe. Raz, że - jak powiedziała jej już kuchta - jedynymi turystami byli w tym rejonie tirowcy. Dwa, że zapewne samo spojrzenie na schody wywoływało w tej dwójce ryzyko ataku serca. Z resztą, powód ich zameldowania, jak i ich plany na następne pięć (przy dobrych wiatrach) lat życia, mało ciekawiły Shateiela. Interesował go natomiast cel tej małej eskapady - śnięty graal w postaci starego budzika, który pokornie stał na stoliku nocnym przy leżu dwóch bestyj.

Dziewczyna miała tylko nadzieję, że ich nie obudzi. Weszła na palcach, starając się wpasowywać krokami w odgłosy chrapania. Starała się nie patrzeć w kierunku tłuściochów więcej niż było to konieczne, czując delikatny niesmak. Podejść… chwycić budzik i wyjść. Poszło jej całkiem nieźle. Z godną podziwu gracją ominęła skupiska zgniecionych puszek, puste opakowania po ciasteczkach Oreo, a nawet pomięte paczki do niedawna stanowiące schronienie dla wielu pokoleń Doritos. Podłoga była lepka od zaschniętych plam po szejkach i gazowanych napojach. Pod jedną ze ścian zgromadzono pomięte papierowe torby z wdzięcznym, złotym “M”. Pułapki zastawione przy pomocy śmieciowego jedzenia nie zdołały jednak zatrzymać anioła śmierci przed sięgnięciem po mechanizm. Nie, Halaku zatrzymało coś innego - znikąd rozległ się odgłos stanowiący kompozycję sunących po tablicy paznokci i śmiertelnego krzyku. Oraz... jeszcze czegoś. Jakby mknącego z dużą szybkością pocisku? Nana uchyliła się w ostatnim momencie. Coś przecięło stęchłe powietrze sypialni w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu znajdowała się jej głowa, a potem przygrzmociło o ścianę z głuchym plaśnięciem. Po powierzchni elementu nośnego rozlał się na wszystkie strony zgniłozielony kleks, zachlapując dziewczynę, śpiących lokatorów, jak i wszystko wokół. Niepokojące dźwięki ucichły, ale... w centrum rozbryzganej papki Nana dostrzegła niewielki ruch. Wytężyła wzrok, zauważając drgający tam konwulsyjnie, humanoidalny kształt.

Nana chwyciła szybko zegar wciskając go do kieszeni bojówek, po czym przyjrzała się dziwnej istocie. Po chwili namysłu sięgnęła, by ją pochwycić. Chociaż nadal pozostawała w stanie podwyższonego napięcia, to wstępny chaos wywołany w jej umyśle pojawieniem się człekopodobnego pocisku zaczął ustępować. Uświadomiła sobie kilka rzeczy. W ścianie za nią nie zaistniała jakakolwiek wyrwa, a ta przed nią nie posiadała wgnieceń ani (dodatkowych) uszczerbków z zakresu tynku. Co więcej, jeżący włosy na karku odgłos jawił jej się jako wystarczająco głośny, aby poderwać umarłego, a tymczasem... no właśnie. Państwo Bajpasowie spali jak zabici i wciąż heblowali w najlepsze. Żadne z nich nie zareagowało na grzmotnięcie, ani na rozbryzg zielonego śluzu, który teraz dodawał uroku ich licom. A to znaczyło, że... ten powykręcany obraz nędzy i rozpaczy nad łóżkiem nie był ugruntowany w świecie fizycznym. Zapewne nie odniosłaby obrażeń nawet, gdyby chwilę temu utorował sobie drogę przez jej makówkę. Sama Nana mogła zarejestrować ogrom towarzyszącego emanacji chaosu tylko dlatego, że była tym, kim była - aniołem śmierci. A to, co obecnie dogorywało na pionowej powierzchni przed jej nosem musiało być zjawą. Lub jej pozostałościami. Co zresztą potwierdziła próba dotknięcia humanoidalnego kształtu - palce dziewczyny po prostu przezeń przeniknęły. Cóż, przynajmniej budzik drapnęła bez problemów.


Była zakonnica obejrzała się w kierunku, z którego prawdopodobnie mógł przylecieć dziwny obiekt, szukając przyczyny jego dosyć bolesnej trasy. Szacując po trajektorii obranej przez zmasakrowany kawałek eteru, wielce prawdopodobnym było, że nieumarły pocisk nadleciał z pokoju, który opuściła niespełna dwie minuty temu. Dziewczyna szybkim krokiem puściła się z powrotem do lokum, które wynajęli z Valem. Wpadła przez drzwi do środka, spodziewając się iście dantejskich scen, jednak płomiennowłosy anioł po prostu siedział na łóżku przerzucając od niechcenia jakieś tandetne pismo hobbystyczne.
- O, widzę, że pozamiatane - stwierdził, kiwając głową w stronę trzymanego przez nią budzika. - Szybko poszło, a że nie wróciłaś cała w krwi i flakach, to zakładam, że i bezboleśnie. - Pokiwał makówką z - może nieco przejaskrawionym - uznaniem. Ich “pomocnika” nie było w pokoju, ale Nana zauważyła, że podczas jej własnej nieobecności pomieszczenie zyskało sobie dodatkową parę drzwi - staromodne, drewniane, w kolorze dorodnej zieleni. Ich złoty uchwyt leniwie odbijał promienie słońca przedzierające się zza pleców dziewczyny. Cudaczne wrota zdawały się być również lekko uchylone, a powierzchnię między nimi i framugą pokrywała znajoma breja, której linia biegła wprost w kierunku bocznej ściany... i tam też znikała. Z miejsca, do którego prowadziło kuriozalne przejście, dobiegały dziewczynę odgłosy przywodzące na myśl walkę choć... może lepszym określeniem byłby w tym wypadku “pogrom”. Sam Val cierpliwie wertował pisemko, głuchy i ślepy na wszystkie te wrażenia audiowizualne.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 17-10-2019 o 15:45.
Highlander jest offline