Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2019, 02:13   #298
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację


Noc.

Pora romantycznych schadzek i namiętnych westchnień. Kochanków i zdrajców. Pocałunków i wakizashi wysuwających się z saya. Strachu i śmiałych czynów. Tajemnic, kłamstw i wyznań, których usta nie potrafią wypowiedzieć w świetle słońca. W bladym blasku księżyca wszystko staje się możliwe.

Pora wyjątkowa, szczególnie dla Tsuki no Musume.
Ale nie dzisiaj.

Ta konkretna noc w Shimodzie oznaczała rozpoczęcie rytuału i była porą.. niepokoju dla Leiko. Zamiast czuć się bezpiecznie pod zwykle ochronną kurtyną ciemności, zamiast stać się drapieżnikiem wykorzystującym swą przewagę i wyruszającym na własne łowy, ona wprost obsesyjnie lustrowała okolicę w poszukiwaniu zagrożenia. Iye, nie tego znanego i oczywistego, którym mogli się zająć towarzyszący jej łowcy. Ona wypatrywała skąd nadejdzie przeznaczone dla niej ostrze, lub bestia stworzona na wyjątkową zwierzynę. Niepewność drażniła. Świadomość planów mnichów, a jednocześnie nieświadomość skąd miało nadejść pierwsze uderzenie, przyprawiały Maruiken o... o paranoję.

Na widok zbliżających się demonów przykucnęła nisko na dachu, aby nawet końcówka kanzashi we włosach nie zdradziła jej pozycji. Nadal była łowczynią, a zatem nadal wykonywała obowiązki narzucone przez klan. Hai, do czasu. Jednak jeszcze nie nadszedł odpowiedni moment na porzucenie maski i ruszenie w kierunku serca Shimody. Musiała być cierpliwa.
Nie oznaczało to, że zamierzała jako pierwsza rzucać się w wir walki. Ani jako druga, czy trzecia. Jej towarzysze, również i ci noszący na ubraniach symbole Hachisuka, byli ku temu.. lepiej przystosowani. Jak choćby taki Niedźwiedź, którego wystarczyłoby postawić na środku wąskiej uliczki, by żaden Oni, mały czy duży, nie mógł się dalej prześlizgnąć.

-Panowie -odezwała się na tyle głośno, by jej głos dotarł uszu zebranych niżej mężczyzn. Skinęła głową w stronę grupki demonów -Czy któremuś już zbrzydło to oczekiwanie? Bo nadchodzą goście, więc przystoi ich odpowiednio powitać, ne?
Okoliczności temu nie sprzyjały, ale mimo to było w jej słowach coś figlarnego, psotnego. Jak gdyby idące ku nim demony miały być atrakcją tego wieczoru, niczym butelki pełne sake lub gejsze zabawiające ich swymi talentami.

-Ilu gości? I co za jedni?- zapytał Kuma sięgając po swoją katanę.






I nonszalanckim krokiem zbliżył się do budynku na którym to siedziała Leiko. Chińczyk wypowiedział coś w swoim egzotycznym języku wskazując doświadczonego łowcę. Słowa te kierował do samuraja, który uprzejmie, choć z wyraźnym trudem odpowiedział mu. Najwyraźniej ten bushi nie mówił tak płynnie po chińsku.
Za to zwrócił się do Kumy z gniewnym wyrzutem. - Co robisz?!
- Swoją robotę.- odparł krótko Marasaki. A Kirisu przyglądał się temu nie wiedząc co właściwie uczynić.

Oni ruszyło na Kumę z rykiem i zamaszystym ciosem po ukosie próbowało go rozrąbać. Uderzenie Kunashi przyjął na swoją katanę i niemal ugiął się pod impetem. Ale wytrzymał. I jego broń też. Więzy mięśni jego ramion napięły się jak postronki. A po chwili musiał pospiesznie uskoczyć, przed ostrzami katan szkieletów które próbowały go dosięgnąć z pomiędzy nóg olbrzyma. To zdecydowanie nie był łatwy przeciwnik.

Maruiken zwykle gustowała w mężczyznach smukłych, o wyraźnie zarysowanych liniach mięśni, lecz bardziej zwinnych niż polegających na samej sile. Jednak i ona nie pozostała obojętna, gdy potężne ciało Niedźwiedzia rozkosznie naprężyło się pod uderzeniem. W jej oczach, tak jak w drobinkach piasku tonącego w promieniach słońca, rozbłysły złociste iskierki. Ale zaraz nagle.. przygasły.

Cóż za nieuprzejmi goście byli z tych Oni, tak razem rzucać się na zaledwie jednego łowcę. Ale i gospodarze okazywali się być mało gościnni – stali niewzruszenie i jedynie przyglądali się staraniom swego towarzysza. Czyżby i oni doszli do podobnego wniosku co Leiko? Że postawny Kuma będzie wystarczającą przeszkodą dla takiej garstki demonów? Ah, zatem każde z nich umniejszyło siłę tej garstki przeciwników.
A przecież nie miała w planach rzucania się do boju. Ani jako pierwsza, ani druga, czy trzecia. Ale w takiej sytuacji nie mogła tylko siedzieć bezczynnie.

Cichutko przemknęła po dachu i zatrzymała się dopiero na tej jego krawędzi, z której w dół rozciągał się przed nią widok na plecy intruzów. Zamachnęła się, po czym rękami wykonała w ich kierunku stanowczy ruch, dla niewprawionego oka wyglądający na zbędną teatralność. Zaś wprawione dostrzegłoby nici przecinające wieczorne powietrze, po jednej wystrzeliwującej z obu dłoni kobiety. Sięgały ku nieumarłym ściśniętym u nóg wiele większego demona, niczym macki próbowały pochwycić za kościsty nadgarstek, nogę, czy obnażone żebro któregoś z nich. Pochwycić i opleść się ciasno, skazując na łaskę smukłych paluszków łowczyni.

Kuma przy całej swojej sile był zwinny jak tygrys i unikał zamaszystych ciosów zębatego ostrza Oni.
Sam przekuwając swe umiejętności w zamaszyste cięcie, które zwykłemu bushi rozpłatałoby brzuch. Tu jednak uderzył za płytko i znów został zmuszony do przedwczesnego odskoku. A choć obficie polała się czarna krew, to nie zdołał on śmiertelnie zranić potwora. W pojedynku jeden na jeden, ten łowca z pewnością zabiłby przeciwnika… niestety sytuacja na tym polu walki mogła się diametralnie zmienić. Potężne uderzenia setek pomniejszych potworków o kekkai przypominały o wiszącym, dosłownie nad ich głowami, zagrożeniu.

Otsutsuki Shisui wydawał się zdawać sprawę ze swoich ograniczeń i sięgnąwszy po katany stanął pomiędzy samurajem i jego podwładnymi a toczącą się walką. Uznał bowiem zapewne, że wkraczając do boju utrudni zadanie Kunashiemu, wchodząc w drogę jego śmiertelnemu tańcu z przeciwnikiem.
Chcący się popisać Kirisu nie miał takich skrupułów. Rozpędził się gnając w kierunku walczących Oni i łowcy.






I rozpoczął swój zabójczy taniec, kończący się gwałtownym pchnięciem obu włóczni w ciało wroga. Uderzenie to wybiło z rytmu obu tancerzy… i trójzęby młodzika wbiły się między płyty pancerza. Ale on sam znalazł się w śmiertelnym zagrożeniu, gdy zębaty miecz omal nie pozbawił go głowy. Na szczęście Kuma rzucił się mu na ratunek. Dosłownie rzucił się uderzając całym swoim ciałem o jego ciało. I dzięki impetowi tego uderzenia obaj odsunęli się poza zasięg ostrza, które ze świstem przecięło powietrze. Niestety oba jūmonji yari kogucika pozostały wbite w bok Oni.

Nikt z nich nie zwrócił uwagi na drobne długie nici wysnute przez Leiko, nici które owinęły się wokół trzech z nieumarłych samurajów. Oplotły ich kości, zacisnęły się. Łowczyni lekko szarpnęła i… kruche kości popękały sprawiając, że jeden szkielet rozsypał się całkiem, a dwa pozbawione nóg pełzały do mnicha i jego obrońców. Pozostałe cztery rozbiegły się próbując otoczyć z obu stron dwójkę łowców podnoszących się z ziemi. Dwójkę, której na pomoc ruszył Otsutsuki z obnażoną kataną w dłoni.
A sam Oni ryczał obecnie z bólu i wściekłości czując w swoim boku dwa bolesne “ciernie”.

Maruiken Leiko była utalentowaną łowczynią Oni. Może nie tak zdolną jak Czapla, Niedźwiedź albo Sakura, ale wykonywała swe obowiązki i doprowadzała polowania do szczęśliwego końca.. nawet jeśli czasem oznaczało to wybranie bardziej pokrętnej ścieżki, niżby życzyłby sobie tego jej pracodawca. I właśnie chęć zachowania tych słodkich pozorów sprawiła, że widząc straszliwe zagrożenie zmierzające w kierunku szacownego i bezbronnego gościa klanu, kobieta bez wahania ruszyła mu na pomoc.

W ciemnościach zgrabnie pokonywała zakrzywienia dachu opuszczonego domu. Minęła pozostałych łowców, minęła Oni rozdrażnionego atakiem Płomyczka. Odnalazła dogodne miejsce i łopocząc kimonem zeskoczyła na ziemię. Nie musiała się spieszyć, w końcu pozbawione nóg szkielety nie poruszały się zbyt szybko. Najprawdopodobniej w takim stanie nawet nie były bardzo groźne, wbrew temu jak makabryczne sprawiały wrażenie.
Jej geta wystukiwały rytm żwawszy od spacerowego kroku, ale nadal daleki od szaleńczego biegu. Idąc Leiko sięgnęła dłonią ku swoim plecom, aby wysunąć wakizashi z saya trzymanego w pewnym uścisku wiązań obi. Nici okazały się być skuteczne przeciw tym żywym kościom. A zatem z jaką łatwością to niezwykłe ostrze zdoła oddzielić ich głowy od resztek czołgających się ciał?

Z idealną.

Ostrze przecięło szyję czołgającego się ożywieńca, niczym powierzchnię jeziora. Opór był niezauważalny, czaszka upadła na ziemię, kości rozsypały się. Potem kolejny czołgający się szkielet zginął z jej ręki.
To odciągnęło uwagę dwóch sprawnych szkieletów od ich pierwotnej ofiary. Nieumarły samuraj ruszył na łowczynię, a potem drugi dołączył do niego.






Pozostałe dwa uderzyły jednak na Shisui. Niemniej brodaty ronin zdołał odeprzeć ich atak, a nawet pozbawić jednego z przeciwników ręki. Niestety nie zdołał rozbroić szkieletu, który nadal atakował z nieustępliwością typową dla istoty będącej jedynie ożywionymi zwłokami.
I teraz z dwoma szkieletami musiała zmierzyć się także Leiko, bowiem samuraj pilnujący mnicha raczej nie ruszy jej z pomocą, podobnie jak jego ashigaru.

Kirisu także nie mógł w tej chwili. Obecnie rozbrojony trzymał się tuż za plecami Kumy, opierającego swoją kataną wściekłą nawałę ciosów rozwścieczonego Oni. Krwawiąca obficie bestia była bowiem niemal zaślepiona bólem spowodowanym przez dwie włócznie wbite w jego bok i tą wściekłość wyładowywała na Marasakim broniącym dostępu do bezbronnego Kogucika. Potężne uderzenia łowca brał na siebie, wytężając wszystkie swoje siły. Gdyby uskoczył, Oni pewnie rozrąbał Kirisu na pół. Dlatego doświadczony Kuma nie ruszał się z miejsca i napinał mięśnie czekając na okazję do zadania śmiertelnego ciosu.

Jednak Leiko nie martwiła się o siebie. Wprawdzie szkielety miały przewagę liczebną i zasięg ich katan był większy od jej wakizashi, ale ona walczyła już z groźniejszymi wrogami. Lecz nagle coś się zmieniło.
Poczuła gęsią skórkę i niepokój... czemu Ganriki się odzywało? Co prawda słabo i niewyraźnie, ale jednak.
Czemu czuła te zaniepokojenie? Jego źródłem wszak nie mogły być ani te szkielety, ani nawet rozwścieczony ogr.

Łowczyni zerknęła krótko w kierunku pierwszego źródła zagrożenia, które w tym momencie pojawiło się w jej myślach. Iye, nie były to szkielety. Ani nawet ten olbrzymi demon. W jej oczach to ten mnich chowający się za wiernym samurajem był groźniejszy od większości Oni, jakie teraz nawiedzały Shimodę. Czy to przed nim ostrzegało ją Ganriki? Czy obserwował ją jak walczy i według tego dostosowywał już sposób schwytania jej w klatkę? Czy może to jedna z ich kreatur czaiła się już w pobliskich uliczkach?

Leiko zamrugała gwałtownie, gdy jej uszu dobiegło coraz głośniejsze grzechotanie kości o resztki samurajskiej zbroi. Najpierw musiała się pozbyć tych intruzów, nim będzie mogła w pełni skupić się na jeszcze niewidocznych zagrożeniach. A i łowców też potrzebowała. Całych, zdrowych i zdolnych do walki.
Uskoczyła, zwiększając odległość pomiędzy swoim ciałem i złowrogo pobłyskującymi ostrzami katan. Wakizashi miękko wsunęło się w saya, a smukłe palce znów zaczęły snuć czarne nici. Potem tak samo szybko jak się od nich oddaliła, tak w jednej chwili obiegła ich szerokim kręgiem. Z jednej strony i z drugiej także, by móc opleść dwójkę nieumarłych swą siecią i później pociągnięciem ręki zamknąć ich w silnym uścisku. Ah, wręcz przytuleniu roztrzaskującym kości.

Była niczym biała ćma. Przemierzała w pośpiechu plac i unikała ostrzy nieumarłych bushi. Nie było to łatwe, bo aby opleść ich czarnymi nićmi musiała się zbliżyć do nich. Ostrza parę razy zdołały musnąć jej bok, ale zbyt delikatnie by przeciąć pajęczy jedwab. Nitki oplotły dwóch nieumarłych. Leiko szarpnęła dłonią i kości zaczęły pękać, gdy splecione szkielety zderzyły się ze sobą. Parka ożywieńców nie była nawet warta jej zainteresowania. Co innego mnich, nieświadomy jej spojrzenia spoczywającego na nim.
Czy był źródłem zaniepokojenia? Czy to on wywołał Ganriki… nie… Nie czuła większego niepokoju zerkając na niego. Powód… znajdował się gdzieś indziej.

Niepokój w jej ciele narastał.
Ganriki nasilało się, a ona nie potrafiła określić powodu tego stanu. Rozejrzała się na boki, za nic sobie mając ciemności gęstniejące pomiędzy budynkami.


Gdzie się podziewała ta kreatura?!



Trzask kości i klekot rozsypującego się szkieletu. Shisui pozbawił głowy jednego z nich. Nie był tak zdolny jak inni znani łowczyni łowcy. Nie był jednak bezużyteczny. Jedynym problemem był zraniony Oni, który wyładowywał swą złość na stojącym murem Kumie osłaniającym kogucika. Ale i jego siły opuszczały wraz z czarną krwią wypływającą z jego ran.

Spojrzała na nici leżące na swych dłoniach, a potem na wściekłego demona. W porównaniu do nieumarłych był on potężną górą mięśni i dotąd tak użyteczne sieci mogły go... połaskotać, a gdyby spróbowała czegoś tak wymyślnego jak oplecenie jego masywnych nóg, to najprawdopodobniej zabrakłoby jej sił do pozbawienia go równowagi. Potrzebowała zaledwie odwrócić jego uwagę, by ulżyć Niedźwiedziowi, zaś Płomyczkowi dać okazję do wyszarpnięcia swych trójzębów.
Jedwabiste nici ześlizgnęły się po skórze kobiety, dając miejsce kolejnej broni w jej bogatym arsenale – parasolce. Złożoną zwróciła w kierunku potwora, jej długą i ostrą końcówką celując w jego przebrzydły pysk widoczny spod hełmu.

Wycelowała parasolkę.
Ganriki odezwało się mocno i intensywnie, gdy naciskała spust, a potem odskakiwała unikając ataku od tyłu. Pocisk wystrzelony z parasolki poleciał ze świstem w kierunku wroga, ale rykoszetował od hełmu ogra nie czyniąc mu krzywdy.
Tymczasem w miejscu, gdzie przed chwilą była Leiko, znajdował się egzotyczny wojownik. Egzotyczny, jeśli chodzi o jego broń i zbroję. Jego twarz osłaniała maska w kształcie ptasiego dzioba, na dłoniach i stopach miał metalowe ptasie szpony.





Nimi właśnie zaatakował od razu łowczynię, natychmiast skracając dystans.




Był szybki, nieludzko zwinny i czujny. Jego szpony na dłoniach i stopach zmieniły się niemal w żelazne pociski mające ogłuszyć ofiarę, gdy uderzył na nią gradem akrobatycznych ciosów. Maruiken ledwo się osłoniła parasolką, ale potem odrzuciła ją na ziemię, bo ciężki przedmiot tylko ją spowalniał. Cała uwaga łowczyni skupiła się na tym nadludzko gibkim przeciwniku, którego ciało i kończyny wyginały się pod kątami niezdolnymi do osiągnięcia nawet dla tak zdolnej akrobatki jak ona.
Ten wróg był z pewnością wysłannikiem mnichów. I to wybranym specjalnie pod nią. Jego umiejętności niwelowały jej przewagi, a jego taktyka miała ją zmusić do desperackiej obrony, aż w końcu wyczerpana popełni błąd i wtedy… przegra.

Swoim gwałtownym pojawieniem się wydobył z jej ust głośne syknięcie. Było jednak pewnym, że gdyby Mateczka nie wychowała tak dobrze swej córki, to syknięcie przyjęłoby postać soczystego wulgaryzmu wycelowanego w tego nieproszonego gościa.
A więc to był powód jej rozdrażnienia - pieseczek trzymany na smyczy Chińczyków. Kolejny eksperyment z ich klasztoru, czy następny demon o pozornie ludzkiej twarzy, pod cudacznym dziobem ukrywający paszczę wypełnioną kłami? Znał jej sztuczki, czy tylko te oczywistości, o których opowiadał mnichom Młody Wilczek? Jak dobrze go przygotowali na to spotkanie.. ?

Złączyła ze sobą dłonie i raz jeszcze uskoczyła odrobinę w tył. Nim jeszcze zęby jej geta stuknęły o podłoże, ona zamachnęła się rozplecionymi rękoma i spomiędzy palców ponownie wyrzuciła w powietrze swe sieci. Pobłyskiwały jak ostrze katany odbijające sobą blade lśnienie księżyca, kiedy Leiko stanowczymi ruchami przecinała nimi przestrzeń pomiędzy sobą i tym ptaszkiem. Nie było bowiem rozwiązaniem bronić się przed jego atakami. Sztuką było trzymać go na dystans i nie pozwolić na zadanie kolejnych.

Długie stalowe niemal nici utworzyły wirującą pułapkę, która bez trudu uwięziłaby zwykłego śmiertelnika. Ale ten z którym mierzyła się łowczyni… zwykły nie był. Wił się jak piskorz w akrobatycznych podskokach unikając kolejnych zabójczych “pajęczyn” Leiko. Na szczęście takie uniki spowalniały go, ale nie zatrzymywały.
Nagle wyskoczył w górę, znacznie wyżej niż zwykły człowiek. To zaskoczyło Maruiken i zanim zdołała użyć kolejnych nici by go powstrzymać, spadł na nią niczym pikujący sokół. Uderzenie w klatkę piersiową zabolało - pękło żebro łowczyni, a ona sama upadła na ziemię i odruchowo się odturlała unikając przyszpilenia przez przeciwnika. W ustach czuła żelazisty smak krwi, musiała ugryźć się przypadkiem w język. Każdy oddech wywoływał ból, ale nie mogła sobie pozwolić na odpoczynek.

Wstała i odskoczyła unikając kolejnej serii ciosów swojego nieludzkiego napastnika. Z nadzieją przysłuchiwała się głośnym bolesnym rykom przeciwnika Kumy. Potrzebowała śmierci tego Oni, by oko mogło pochłonąć jego siłę życiową i wzmocnić łowczynię, które desperacko walczyła o swoje życie. Potrzebowała pomocy Marasakiego i Kirisu w walce z tym drapieżnikiem. Potrzebowała siły tej strony swojej natury, którą gardziła.

Wiedziała, że pochłonięcie energii Oni, w szczególności tak potężnego, znów napełni ją nieprzebraną ilością sił, ale również wyleczy każdą ranę zdobytą w trakcie tego pojedynku. Zasklepi przygryzioną wargę, złączy ze sobą żebra, nie pozostawi nawet siniaka mogącego oszpecić nieskazitelną biel jej skóry. Jakkolwiek pokiereszuje ją Ptaszek – Oko uczyni to zaledwie wspomnieniem.
Wiedziała o tym, a jednak.. ani odrobinę nie umniejszało to bólu odczuwanego przez Maruiken. Ani strachu i wstrząsu wywołanych trzaskiem łamiącego się żebra. Nie była przecież kruchą kobietką, której obca była walka i związane z nią przykrości. Ale nie była też twardym i postawnym bushi. Nie miała szans w bezpośrednim starciu z tą kreaturą.

Następny płytki oddech wywołał w niej ostry kaszel. Ugięła się pod nim, a jedna z jej rąk opadła bezwładnie.. i w tym niepozornym ruchu, dodatkowo przesłanianym przez długi rękaw kimona, wypuściła na ziemię pajęczynę ze swych sieci. Te dwa ataki wystarczyły, by kobieta dostrzegła wzór w ruchach swego przeciwnika. Wyskakiwał wysoko, a potem rzucał się z góry, tak jak sokół pikujący na swoją ofiarę. Dobra taktyka przeciwko nieświadomej zwierzynie. Ale ona już nie była nieświadoma. Mogła uskoczyć nim nastąpi uderzenie, pociągnąć za sobą jedną z nici i swą pułapką opleść jego nogi, by chociaż.. chociaż na krótką chwilkę go spowolnić. I tym samym dać sobie przynajmniej cień szansy na dotarcie do łowców zmagających się z demonem.

Podniosła spojrzenie na Ptaszka. Może się jeszcze nie nauczyła, a może po prostu nie miała zamiaru się tak łatwo poddać, bo wolną ręką ponownie wykonała szeroki ruch w powietrzu. Nici ponownie przecinały nocne powietrze, próbując pochwycić zaskakująco zwinnego przeciwnika. Co nie było łatwe, zwłaszcza gdy złamane żebro dusiło oddech i ćmiło umysł. Niemniej łowczyni nie była delikatną kobietką, a w pozornie chaotycznym ruchu jej dłoni był ukryty zamysł.
Potwór skoczył do góry i… teraz!
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem