Karczmarz, stale trzymający się niedaleko swych jedynych gości, pokręcił głową.
Jako że gest ten mógł być niewidoczny dla jedzących, dodał do niego słowne wyjaśnienie.
- Nie, nie - powiedział. - Ja tu przybyłem, można by rzec, na gotowe. Cała nasza rodzina mieszkała kiedyś w Illaverdis, ale mojemu dziadowi kiepsko szły interesy. Postanowił sprzedać wszystko i zmienić fach.
Karczmarz dosiadł się do gości i nalał sobie odrobinę wina, po czym kontynuował opowieść.
- Gdy tu przybyli, tu było gołe pole. A raczej polana. Jeden z przyjaciół rodziców, kapłan Shelas - spojrzał na Ghalyię i z szacunkiem skinął głową - pokazał, gdzie kopać studnię. To była ziemia niczyja, pies z kulawą nogą się nie interesował tym spłachetkiem lasu. A rodzice nawet z driadami utrzymywali dobre stosunki.
- Pewnie ktoś miał chrapkę na moją gospodę i chciał mnie stąd wykurzyć - dodał. - Ale dzięki wam mam spokój i znów będę mógł przyjmować gości. Jak wam się odwdzięczyć, prócz tego, że ugoszczę was czym chata bogata? |