Administrator | Turniej, bo inaczej nie można było nazwać tego zgromadzenia i popisów zbrojnych mężów (i kobiet) był bardzo okazały, przynajmniej jeśli chodziło o liczbę popisujących się i widzów, tudzież tych, którzy przy okazji turnieju chcieli zarobić parę groszy sprzedając tak jadło, jak i trunki.
A gdyby tak całą tę zbrojną brać zagnać w lasy porastające Góry Środkowe, to wszelkiego rodzaju mutanci i bandyci zostaliby zmieceni z powierzchni ziemi i na parę lat zapanowałby spokój.
Na parę lat, bo, jak wiadomo, natura nie lubi próżni i po jakimś czasie na miejsce wypędzonych lub zabitych pojawiliby się następni, stanowiący uzasadnienie istnienia tak wojska, jak i sił milicyjnych, których popisy Karl miał okazję oglądać i oklaskiwać.
Ale sam się do udziału nie pchał. Ewentualnie mógłby wystąpić w jakichś zawodach indywidualnych, ale te miały się odbyć dopiero następnego dnia. Drużyny zaś wyglądały na skompletowane, a poza tym Karl nie bardzo chciał się pospolitować z wieśniakami i sługami, z których te drużyny się składały. Wolał pochodzić, popatrzeć, posłuchać plotek, pooklaskiwać. A w międzyczasie rozejrzeć się z znajomymi, którzy wszak mogli się znaleźć w tym licznym i wielobarwnym tłumie.
"Zgubiwszy" Manfreda, który znalazł jakichś znajomków i postanowił wspomóc jedną z drużyn, Karl zaczął wędrować między straganami, do chwili, gdy jego wzrok trafił na młodego krasnoluda, jakby zagubionego w tłumie, z niecierpliwością kogoś wypatrującego. Całkiem jakby czekał na kogoś... zapewne znajomego, który postawiłby mu coś do jedzenia i picia. Sam krasnolud zbyt zasobnie nie wyglądał, raczej można by sądzić, że potrzebował finansowego wsparcia.
No chyba że zagubił się w tłumie...
Karl nie był w nastroju, by wspomagać biednych lub oprowadzać zagubionych i już miał iść dalej, gdy przypomniał sobie o poszukiwaniach, jakie prowadził Tladin. Niestety, zagadnięty krasnolud okazał się nietutejszy i o Bladinie nic nie słyszał. Obiecał co prawda, że spyta, lecz wiara Karla w to była niewielka. Uprzejmie pożegnawszy Fagrima (bo takie imię nosił ów młodzik) Karl ruszył dalej, by w chwilę później omal nie zderzyć się z młodym, bogato odzianym mężczyzną, najwyraźniej bujającym w obłokach.
- O, pan Karl... Bardzo przepraszam... - sumitował się młodzian, syn jednego z (bogatszych) sąsiadów Karla. - Przepraszam... - powtórzył. Nawet to zajście nie starło uśmiechu z jego twarzy.
- Johan, miło cię widzieć. - Karl rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu Caspara von Pless, który zwykle nie spuszczał z oka swej nieco niesfornej latorośli. - Cóż tu porabiasz, sam? Zniknąłeś ojcu z oczu?
Johan odruchowo się obejrzał, a potem szeroko uśmiechnął.
- Jestem pod opieką wuja - powiedział.
- Korzystaj zatem ze swobody. - Karl się uśmiechnął. - Zresztą widać, że ci to służy. Takiś radosny... Jak jej na imię?
Johan zarumienił się.
- Już nie będę cię dręczyć. - Karl ponownie się uśmiechnął. - Baw się dobrze. - Poklepał Johana po ramieniu.
- A pan? Może nas pan odwiedzi? Wuj by się ucieszył.
- Przekaż mu pozdrowienia ode mnie, ale tym razem nie mogę. Muszę wracać do miasta i rankiem w góry. Bastion czeka.
- A tak, słyszałem, ojciec wspominał. - Johan skinął głową. Na jego twarzy pojawiła się lekka zazdrość. - Może by pan mnie zabrał? Umiem walczyć... - zapewnił, z brakiem wiary w spełnienie jego pragnienia.
- A wuj cię puści?
Zamienili jeszcze parę słów, po czym pożegnali się. Johan pospieszył (zapewne) na spotkanie, a Karl pokręcił się jeszcze trochę po Straży, po czym ruszył z powrotem do miasta. |