Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2019, 15:43   #84
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Cisza i spokój - powiedział Kit. - Możemy iść dalej.
Jean go więc wyminęła, sama jako pierwsza pchając się w dalszą część zamku. Rozglądała się z zaciekawieniem po otoczeniu, bez żadnych obaw… wątpiła bowiem, iż coś w tym miejscu mogło ją zaskoczyć. W końcu widziała ostatnio już niejedno, więc jakieś potworki lub żywe trupy już na niej wrażenia nie robiły.
- Jakieś plany taktyczne? Rozkazy? Wytyczne? Czy każdy robi co chce? - wtrącił Guerra podążając za JR., tak jak reszta.- Co mamy w planach pani sierżant?

Jean spojrzała na Guerrę przez otwarty wizjer hełmu, wyraźnie marszcząc brwi. Według niej zadawał naprawdę niepotrzebne pytania…
- A jak myślisz, co robimy? Bo chyba nie piknik. Sprawdzamy okoliczne pomieszczenia. Dobrać się parami, ja idę sama, zostajemy w bezpośrednim zasięgu siebie - Powiedziała.

Kit co prawda zastosowałby inną metodę, ale nie on tu dowodził.
- Switch chodź ze mną - powiedział Kit, ruszając w stronę najbliższych drzwi.
Meyes wzruszyła ramionami nie odpowiadając mężczyźnie, ale podążyła za nim.
Guerra zaś z Collier ruszyły do tych naprzeciwko wrót Carsona.
JR musiała ruszyć nieco dalej.
- Jakiś schowek z wielkimi miedzianymi kadziami.- zameldowała Charlotte, podczas gdy Kit z Meyes zajrzeli do dużego pomieszczenia wypełnionego… świetlistymi liniami pokrywającymi całe pomieszczenie. Tworzyły one zawiły wzór przecinający kilka okręgów na środku komnaty. W pomieszczeniu nie było nikogo, nie było też żadnych okien, ani źródeł światła… poza samymi liniami oczywiście.
- Świetliste linie, niczym laserowe - powiedział Kit. "Jak w magii, do przywoływania demonów", dodał w myślach. Wychodząc zamknął za sobą drzwi.
JR. zaś znalazła na początku najciekawsze miejsce. Ściany z łańcuchami, żelazną dziewicę, stół z kajdanami pokryty zaschniętą krwią. Obdarte ze skóry zwłoki zwisające na łańcuchach. Sala tortur jak z horroru… tylko, że na żywo.
A propos żywych. Zwłoki człowieka nabite na haki i krwawiące obficie wydawały się oddychać, co prawda z wyraźnym trudem, ale jednak.
- Hej! Hej ty! Żyjesz? Hej! - Jean zbliżyła się do nieszczęśnika, zastanawiając jak go ściągnąć.
-..er.. n… ni...bli…- “odpowiedział” więzień. A może wycharczał. Trudno było powiedzieć, czy w ogóle kontaktował jeszcze.
A gdy Meyes czekała na to co jej “partner zrobi, nagle odezwał się strzały z komnaty w której to Dominic z Charlotte.
Peter ruszył szybkim krokiem na odsiecz swoim towarzyszom.

Kolejna dystrakcja… niestety skuteczna.
Gdy Jean spojrzała w kierunku wyjścia słysząc strzały, ktoś… nie… coś wykorzystało okazję.
Nagle łańcuch wystrzelił w kierunku szyi JR. i owinął się wokół niej zaciskając mocno. Udusiłby bez wątpienia kobietę, gdyby nie pancerz. I ciągnął w kierunku stołu stojącego… cóż.. obecnie poruszającego się kierunku Jean. Stół ów bowiem się wyprostował. Zdobiąca go rogata gęba wykrzywiła się w paskudnym grymasie próbując łańcuchami pochwycić ofiarę i uwięzić na sobie.
- Arghhh! Ty zasrana maszkaro! - Jean spięła ciało w pancerzu, stawiając opór przy przyciąganiu, a i jednocześnie z jej ręki wystrzeliło ostrze nowej zabawki AST. Miała zamiar potraktować nim łańcuch na sobie, a później oczywiście poszatkować ten żywy stół masą pocisków.
Ostrze się sprawdziło przecinając łańcuch… choć oczywiście z pewnym trudem. Wymagało to wysiłku ze strony JR i trybu overdrive. Złowieszczy mebel zdołał jednak w tym czasie owinąć łańcuch wokół kostki JR… i stracić pół “twarzy”.
Bowiem Meyes kucając w progu komnaty wycelowała snajperkę i posłała morderczy pocisk… który zabiłby pewnie potwora… gdyby on był żywy. Utrata połowy “twarzy” nie zrobiła na stole wrażenia.
- Twardy sukinsyn! - Krzyknęła sierżant, po czym zmieniła broń. Czas na pompkę, i inny rodzaj rozpylania ołowiu…
Strzał z bliskiej odległości rozłupał kawałek stołu.. tym razem w okolicy nogi. Kolejny strzał... oderwał część nogi i sprawił, że ożywiony mebel przewrócił się na bok. Ale nadal walczył. Kolejny łańcuch owinął się wokół przedramienia JR.. i próbował odciągnąć broń na bok.
- Wchodzisz mi w celownik. Nie mam czystego strzału.- zameldowała metyska…

* * *


Kit dotarł szybko z odbezpieczoną bronią, patrząc na to w co strzelali Guerra z Collier. Dużego masywnego gluta wylewającego się z jednej z kadzi. Maź była spora i poruszała wyraźnie w kierunku jego towarzyszy broni.
- Zapalającym! - rzucił szybko. - I wracamy na korytarz. Przez drzwi nie przelezie.
- Przez szczeliny dzbana jakoś przelazł.- odgryzł się Guerra sięgając po granat. I rzucając taki jaki miał pod ręką… zamrażający. Tymczasem Collier rozchlapywała nieco glutka ciągłymi strzałami z taurusa. Eksplozja granatu zamieniła ciało glutka w kryształ który pociski Charlotte zamiast niegroźnie rozchlapywać roztrzaskiwały na kawałeczki.
- Świetnie! - rzucił Kit. Wpakował parę pocisków w zamrożonego stwora. - A teraz sprawdźmy, kogo dziurawi Switch.
- Dobrze.- rzekła Collier, ale Guerra się nie spieszył… przyglądał się “pokonanemu” wrogowi jakby chciał się wpierw upewnić, że rzeczywiście jest pokonany.
Więc Kit ruszył wspierany przez blondynkę, by dotrzeć na miejsce i zobaczyć kucającą Meyes ze snajperką i szarpiącą się ze stołem JR, którego to łańcuchy owijały się wokół jej nogi i ręki ze shotgunem.
- A żeby cię kurwa korniki wdupiły!! - Krzyknęła J.R. po czym z całych sił szarpnęła się w bok, by dać pole ostrzału dla towarzystwa za plecami. Jednocześnie próbowała zaś sama znowu jakoś i wystrzelić.
Sytuacja była dość zabawna - oczywiście z punktu widzenia obojętnego widza, którym Kit nie był. I nie przyszła mu też do głowy myśl, iż śmierć pani sierżant na polu chwały stworzyłaby szanse na awans...
Gdy tylko zyskał szansę na czysty strzał, wpakował w stół parę pocisków z taurusa.
Nie tylko on zresztą. Gdy nadarzyła się okazja.. strzały z kilku broni przerobiły ten piekielny stół na drzazgi uwalniając JR z tych więzów… w końcu.
- Przydałby się nam taki w kantynie - zażartował Kit. - Gdyby go tak trochę poduczyć i ucywilizować - dodał.
- Dzięki - Odezwała się McAllister do obu towarzyszy po czym zerknęła na Kita -[/i] Ta, jasne…[/i]
Następnie ruszyła do wiszącego, zakrwawionego ciała obcego mężczyzny.
- Ten jeszcze dychał - Wyjaśniła, lekko trącając delikwenta lufą pompki - Żyjesz?? - Dodała głośniej do wiszącego.
- ..chll… awwgla...ytthhe..- odpowiedział więzień wykazując znaczne problemy z komunikacją. Bo pierwsze, gorączkował od ran i wyczerpania. A po drugie… miał wyrwany język.
- To któryś z naszych...? - Kit przyjrzał się wiszącemu, zastanawiając się, czy bardziej humanitarne będzie ściągnięcie go, czy dobicie.

- Kit, przytrzymaj go jakoś - Powiedziała Jean, a po chwili odcięła łańcuch na którym wisiał nieszczęśnik. Gdy zaś ten znalazł się w mniej lub bardziej bolesny sposób na podłodze, sierżant do końca wyswobodziła jego ręce z więzów.
- Odzyskujesz swoje życie, tyle ile go jeszcze zostało. Co z nim zrobisz, twoja wola, jesteś wolny - Oznajmiła ledwie żywemu mężczyźnie, wpatrując się w jego twarz, po czym kiwnęła głową. Trudno było powiedzieć czy zrozumiał co JR. mówiła do niego. Nie ruszył się z miejsca mamrocząc coś niewyraźnie.
- Idziemy dalej - Zwróciła się następnie do towarzyszy z AST.
Decyzja JR. była okraszona ponurym milczeniem przez Meyes,Charlotte i Guerrę stojących u wejścia do tej sali tortur. Wszyscy oni zdawali sobie sprawę, że nieszczęśnik nie wyjdzie z tej sali tortur. A nawet gdyby wyszedł, to gdzie miałby się udać? Dookoła był obszar kontrolowany przez wroga, który nie tylko nie miał nic wspólnego z humanitarnym traktowaniem więźniów, ale nawet z samymi ludźmi.
- W takiej sytuacji chciałbym mieć w garści odbezpieczony granat - powiedział cicho Kit. - Proponowałbym trzymać się razem - dodał głośniej. - Za dużo tu niespodzianek.
- Idziemy dalej - Powtórzyła Jean, ruszając na szpicy, dalszymi korytarzami zamczyska.
Nie padły żadne odpowiedzi, ale drużyna ruszyła za panią sierżant tym ponurym korytarzem. Cel znajdował się na jego końcu, tuż za zakrętem… schody. Wijące się wokół kolumny niczym wąż. Prowadziły tylko w górę, co akurat pasowało JR. W końcu reszta drużyny kierowała się ku podziemiom. Guerra ruszył pierwszy, bo maszynka do szycia pani sierżant na kręconych schodach była mało użyteczna. Długa lufa zawadzała podczas wędrówki na ciasnych schodach. Tu taurus miał przewagę nad bronią JR. Ekipa kroczyła powoli i ostrożnie. Bez pośpiechu kroczyli schodek po schodku. Dotarcie na piętro zajęło więc wiele czasu i… cała ekipa dotarła do komnaty pełnej “luster”. Z owych luster wyłaniały się i wchodziły do nich małe skrzydlate diabełki, z rogami na kozich gębach, skrzydłach i z żądłem na ogonie.
Na widok AST wkraczających do komnaty, chmara tych stworków rzuciła się wściekle na drużynę. Na oko… z pięćdziesiąt.
Kit, nie czekając na rozkaz, zaczął strzelać, nie zważając na to, czy kule trafią w diabełki, czy w lustra.
- Fuck! - Warknęła Jean. Kolejne dziwactwa na ich drodze, kolejne "pasożyty". Nie pozostało nic innego jak…
- Ogień zaporowy!! - Ryknęła wśród już wystrzałów karabinu Kita.
Pozostali dwaj członkowie drużyny również zaczęli strzelać. A choć potworki okazały się dość wytrzymałe, to ilość ołowiu wypluwanego przez ekipę (a zwłaszcza JR.) była zbyt duża by mogły się opierać. Pierwsza fala uległa rozerwaniu, kolejna “znikła”, choć czujniki hełmów nadal wykrywały sygnatury wrogów poprzez inne pasma promieniowania… w tym cieplne. Niemniej było to teraz już bardziej strzelanie na oślep, choć w dobrym kierunku i dawało wyniki. Rozrywane stworki pojawiały się w postaci eksplozji juchy i mięsa.
Strzelanie na oślep, czy nie, trzeba było to robić. Na dodatek lustra zdawały się być 'drzwiami', przez które diabliki właziły, więc porozbijanie wszystkich dawało szansę na to, że kolejne posiłki dla obrońców już nie nadejdą.
- Te małe gnidy chyba stały się niewidzialne!! - Krzyknęła sierżant w komunikator, wśród jazgotu broni całego towarzystwa - Bierzemy ich czujnikami!! - Dodała, po czym nadal strzelała, korzystając z funkcji pancerza, o jakich właśnie wspomniała.
Kanonada chwilę trwała i przetrzebiła większość stworków… większość, ale nie wszystkie. Ostatnie sześć z nich zdołało się przedrzeć przez ścianę ołowiu i ujawniając swoją postać zaatakowało żądłami. Większość chybiła mając trudności z przebiciem zbroi, ale jednemu się udało znaleźć szczelinę w zbroi Kita i wbić żądełko. Ukłucie ledwo zabolało, ale po chwili nieprzyjemne odrętwienie rozeszło się od użądlonego boku.
- Na demony! - wyrwało się, całkiem na temat, z ust Kita, który sięgnął po colta, by wpakować z przyłożenia parę pocisków w brzuch przeciwnika.
- Najpierw kolacja, potem wsadzanie czegokolwiek w cokolwiek!! - Stwierdziła Jean, po czym huknęła ze swojej skróconej pompki do pierwszego lepszego, fruwającego blisko, zawszonego mini-demona"(?). Po chwili i poprawiła drugim strzałem.
Podobnie postąpiły Collier i Meyes strzelając z podręcznej broni do upartych stworków. Te jednak nie były łatwym celem z tak bliskiej odległości. Inaczej postąpił Guerra, wyczekał okazji i pochwycił atakującego stwora łapą, by rozpruć mu brzuch ostrzem, gdy wierzgał próbując się wyrwać z uścisku jego rękawicy. Była to skuteczna taktyka, bo na kule stworki okazywały się dość odporne… i mimo dwóch celnych trafień Kitowi nie udało się zabić upierdliwego stworka. A dłonie cierpły mu coraz bardziej, choć na razie w niewielkim stopniu było to utrudnieniem. Meyes zdołała zaś ubić postrzeloną dwa razy przez JR gadzinę.
Jako że kule niezbyt dobrze się sprawiały, Kit spróbował pójść w ślady Guerry i uruchomił nowy "cudowny" dodatek do pancerza - pokaźnych rozmiarów ostrze, którym spróbował rozkawałkować atakującego go potworka. Jean postanowiła zaś pochwycić jednego z nich w metalową łapę, po czym po prostu w niej go zmiażdżyć, ewentualnie używając trybu overdrive, gdyby ta czynność była bardziej wymagająca.
- Wykańczamy te gówienka ręcznie lub ostrzami! Ruszać się, Kit coś zaczyna zamulać! - Warknęła J.R.
Ta tak taktyka okazała się skuteczniejsza… o wiele łatwiej było złapać te żądlące nietoperze prawą dłonią, a potem dobić lewą, niż strzelać do nich. Wkrótce JR wydusiła z jednego życie ( i to dosłownie, bo wraz z oczami, które wyskoczyły z oczodołów i tryskającą czarną juchą), a Carson chwycił natręta ostrzem odcinając mu skrzydło, a potem łepek. Pozostali zrobili podobnie i w końcu… całe pomieszczenie było pokryte truchełkami diablików ich krwią.
AST odruchowo wymienili puste magazynki broni oglądając te zniszczenia. Z luster… ocalało tylko jedno. Resztę rozbito kulami, choć głównie to Jean rozbiła.
- Siedem tysięcy siedemset siedemdziesiąt siedem lat nieszczęść.- stwierdziła żartobliwie Meyes.
- Idziemy dalej? - spytał Kit, podchodząc do ostatniego lustra i rozbijając je uderzeniem ostrza.
- Idziemy - Przytaknęła sierżant, kierując się do kolejnych drzwi na drodze, już za małymi lustrami.
- Dajesz radę? - Spytała Chrisa.
- Długi korytarz.- zameldowała tymczasem Meyes pierwsza docierając do drzwi i otwierając je jedynie na tyle, by mogła zajrzeć i zobaczyć co się za nimi kryło.- Dwa kierunki w które możemy się udać. Na prawo i lewo… i coś mi tu nie pasuje. Ten zamek nie powinien być, aż tak rozległy. Z zewnątrz był mniejszy.
- Jakoś się trzymam - odparł. - Jakaś trucizna, na moje oko - dodał. - A ten zamek... to pewnie inny wymiar. Jak w bajkach. Chyba nic nas nie powinno dziwić w tym miejscu.
- Dobra, to sprawdzimy jeszcze ten teren, i chyba na tym skończymy. Handsome ze mną w lewo, reszta na prawo. Nie rozłazić się za bardzo… - Jean spojrzała po twarzach AST.
Kit co prawda uważał, że rozdzielanie się jest pomysłem nienajlepszym, ale nie zamierzał na ten temat dyskutować. Bez słowa ruszył we wskazanym kierunku.
Nikt inny się też nie odezwał. Wszak rozkaz to rozkaz. Niemniej jego wykonanie wymagałoby otwarcia ledwie najbliższych kilku drzwi, bo korytarze ciągnęły się całkiem spory kawałek.
 
Kerm jest offline