Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2019, 04:14   #106
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Puszcza tak bardzo nie była światem Gabrielle…
Te wszystkie dźwięki, zapachy i światła sączące się przez prawie nieprzenikniony baldachim liści. Obce stworzenia, obce niebezpieczeństwa, jakże inne niż swojskie kłopoty miast i ich wąskich, brukowanych uliczek. Przechadzając się po labiryncie złożonym z pni drzew i krzewów, Lizt żałowała podjętej decyzji o akcji rozpoznawczej. Zachciało się bohaterstwa, pomocy bliźniemu nawet jeśli nie pochodziły z jednej rasy… więc porzucili przytulny kamienny labirynt i jego swojskie niebezpieczeństwa na rzecz nieznanego. Tutaj raczej nie było co spodziewać się rzezimieszka czającego się w ciemnym zaułku. Brakowało smrodu fekaliów z rynsztoka - była za to woń mchu, butwiejących liści i żywej zieleni. Nawet drobnica od czas udo czasu pojawiająca się w polu widzenia w niczym nie przypominała spasionych, rynsztokowych szczurów. Poza tym widoczność była tragiczna, nie to co w mieście… i właśnie przez to ostatnie o mały włos nie wpakowali się na nowe zagrożenie. Parskanie koni, albo byków… cholera, Gabrielle nie rozróżniała przeklętych kopytnych po samych odgłosach!

- W zarośla! - syknęła do grupy, łapiąc Lotara i Rainę za ręce i ciągnąc w krzaki tym razem bez żadnego kosmatego podtekstu - Zobaczymy kto to zanim on dostrzeże nas!

Pozostali chyba uznali słuszność pomysłu Gabrielle bo bez oporów pochowali się to tu to tam i po chwili wydawało się, że nigdy, nikogo tutaj nie było. Lotar kucał za krzakiem zasłaniając się tarczą i dzierżąc w dłoni miecz. Raina też kucała tylko z drugiej strony Gabi. Ona wspierała się na kiju jaki znalazła po drodze i używała go jak laski albo do odgarniania zarośli przed lub nad sobą. Nieco dalej znalazła się Maruviel która trzymała gotowy łuk i strzałę chociaż jeszcze nie celowała do nikogo ani niczego. Ale jeszcze nic ani nikogo nie było widać.

Czekali tak w napięciu chwilę i kolejną. Teraz już zdawało się, że słychać te parskanie coraz wyraźniej. Wydawało się, że to brzmi jak koń. Więcej niż jeden. Ale irytująco długo nic nie było widać. Lotar otarł rękawicą pot z czoła i zaczął z nerwów czy irytacji stukać mieczem w miękką ziemię jakby wybijał jakiś rytm niesłyszalnej melodii. Nagle Gabrielle poczuła mocniejszy uścisk Rainy na swoim ramieniu. Zresztą obie chyba dostrzegły to w tej samej chwili. Ruch. Między krzakami. Odblask metalu. Hełm. Jeździec. Dwóch. Dwóch jeźdźców jechało obok siebie przez las. Powoli. Najpierw widać było ich ramiona i hełmy ale stopniowo przez zasłonę drzew i krzaków pojawiły się całe sylwetki.

- To rajtarzy. Co oni tu robią? - Lotar szepnął zdziwiony zerkając na dwie kobiety obok siebie. No miał rację. Dwaj jeźdźcy wyglądali jak imperialni rajtarzy. Moriony na głowach, płyty dumnego pancerza na piersi, przymocowane szarfy z ładunkami do pistoletów no i oczywiście same pistolety. Tylko dwaj imperialni rajtarzy pasowali do tych trzewi puszczy jak świni siodło więc zdziwienie Lotara było jak najbardziej na miejscu. Zresztą Raina też dała miną znak, że jest zdziwiona i nie ma pojęcia co to ma oznaczać. Złowili pytające spojrzenie złotowłosej elfki która chyba chciała wiedzieć co robić dalej.

- Lepsze pytanie: co z nich zostanie gdy wpadną na zwierzoludzi - Litz mruknęła ponuro, bijąc się przez chwilę z myślami. Z jednej strony mogli działać z mutantami w zmowie. Z drugiej, jeśli nie działali… zawsze pasowali jako mięso armatnie… ale to też tak głupio i jeszcze ludzie patrzyli.

- Miejcie broń w pogotowiu - podjęła wreszcie decyzję, przechodząc w bok aby oddalić się o symboliczne dwa metry od reszty i gwizdnęła ostro.

- To nasi rajtarzy! Stacjonują u nas w mieście! - gdzieś z krzaków obok Gabrielle usłyszała cichy szept Larisy. Ale już jak gwizdnęła. Reakcja była natychmiastowe. Konie zarżały krótko i zastrzygły uszami, jeźdźcy zatrzymali się i zaczęli się rozglądać. I dopiero teraz Litz zorientowała się, że mają pistolety w dłoniach. Wcześniej końskie szyje i łby je zasłaniały gdy dłonie mieli opuszczone a może dopiero teraz po nie sięgnęli. Ale po chwili rozglądania się chyba ją dostrzegli. Naradzali się i rozglądali się chwilę jakby spodziewali się zasadzki. W końcu jeden z nich coś powiedział do drugiego i spiął konia ostrogami i wolno ruszył w stronę czekającej Litz. Podjechał na jakieś kilkanaście kroków gdy zatrzymał swojego wierzchowca.

- Julia Grunwald ze Srebrnych Hełmów! Kim jesteś i co tu robisz? - o dziwo w tych półmrokach, przez ten pancerz i hełm którego okap zasłaniał cieniem sporą część twarzy Gabrielle dopiero po głosie poznała, że ten rajtar to kobieta. Ale bardzo podejrzliwa i z pistoletem w dłoni. Chociaż odzywała się tak jakby była tutaj na prawie.

Pani władza pośrodku leśnego zadupia… i jeszcze ten władczy ton. Lizt wbrew powadze sytuacji wyszczerzyła się równie szeroko co wesoło. Kiwnęła też kurtuazyjnie głową.
- Miło poznać pani, choć okoliczności przyrody malownicze… jednak niestety groźne i nieprzyjazne dla ludzi miasta. Dla innych ludzi również, zapewne widzieliście zwłoki tego biednego mężczyzny leżące na trakcie o parę staj za nami… niechaj jego dusza zazna ukojenia w Ogrodach Morra - wskazała ruchem brody kierunek z którego obie grupy przybyły
- Zostawiła go grupa zwierzoludzi, tych samych którzy napadli na obóz przy skraju lasu. Dziesięć sztuk, mają jeszcze zakładników. Idę ich śladem… pomyślałam, że może i siłę ognia macie we dwoje, niestety przewaga liczebna stoi po stronie przeciwnika, a szkoda tak pchać się w zasadzkę, nie sądzicie?

- Tak, widzieliśmy tego biedaka z poderżniętym gardłem. Widzieliśmy też znaki zostawione na drzewach. Ty je zostawiłaś? Kim jesteś?
- kobieta na koniu mówiła powoli i z zauważalną podejrzliwością w głosie. Przyglądała się uważnie sylwetce Litz ale też rozglądała się dookoła sprawdzając pewnie czy brunetka jest tutaj sama. Zdawała sobie sprawę, że tamta będzie podejrzliwa póki nie będzie miała pewności z kim ma do czynienia. Zasada ograniczonego zaufania w tym leśnym pustkowiu działała widocznie w obie strony. Pewnie dlatego jej towarzysz został z tyły aby na raz, oboje nie wpadli w ewentualną zasadzkę.

- Gabrielle Litz, do usług łaskawej pani - skłoniła się dworsko, żałując że nie ma kapelusza. Zawsze lepszy efekt był, gdy zamiotło się czapką, ale trudno - Nikt istotny, pokorna służka wolfenburskiego ratusza. Jeśli kogoś szukacie z pewnością nie jestem to ja. Śledzimy to stado, jeśli wam również dobro okolicznych terenów leży na sercu, a także pomszczenie bogom ducha winnych podróżnych zamordowanych we śnie… myślę, że nasze interesy przynajmniej w tej materii mogą być zbieżne, a dodatkowe ostrza i lufy przechylają szalę szans na równiejszą pozycję. - korzystając że pochylona głowa uniemożliwia rajtarom dojrzenie jej ust, wyszeptała do towarzyszy w krzakach - Możecie wyjść… ale powoli.
[MEDIA]https://i.imgur.com/e0qRByD.jpg[/MEDIA]
- Gabrielle Litz. Trochę daleko jesteś od wolfenburskiego ratusza. -
konna zamyśliła się ale podejrzliwość w głosie przybrała wyraźnie lżejsze barwy. Do reszty chyba przekonał ją glejt jaki owa brunetka wyjęła zza pazuchy i podała jej do przeczytania. A przy okazji wreszcie Gabrielle mogła spojrzeć na nią z bliska. No i z bliska rzeczywiście to była kobieta. I nawet się uśmiechnęła z ulgą gdy skończyła czytać ten list żelazny z wolfenburskiego ratusza.

Potem już poszło łatwiej. Z jednej strony powoli wyszła grupka pieszych jacy towarzyszyli wysłanniczce ostlandzkiej stolicy a z drugiej podjechał drugi rajtar. Ten na pewno był mężczyzną co świadczyły dumne bokobrody.

- Miejcie ufność w Sigmara i jego zastępy. Kto powiedział, że nas jest tylko dwoje? - mężczyzna dumnie podkręcił wąsa i rzeczywiście chwilę później usłyszeli kolejne parskanie koni a wkrótce wyłoniła się cała kolumna jeźdźców. Musiała ich być cała rota!

Gdyby zaczęli od awantury pozostała grupa rozsmarowałaby ich po drzewach i krzakach. Na szczęście wyszli do siebie z przyjaźnią, dobrym słowem i zaczęli od kurtuazyjnej rozmowy miast pogardy i awantur. Czyli to dobre wychowanie na coś się czasem przydawało. Dzięki niemu Litz mogła podziwiać teraz kawalkadę jeźdźców w pełnych zbrojach i na koniach jakże innych niż zabiedzone chabety posiadane przez chłopstwo i biedotę. Te zwierzęta były zadbane, silne i szybkie. Brakowało im klocowatych gabarytów koni pociągowych. Stworzono je, a raczej wyhodowano do walki, pościgów…

- Jeśli zmierzacie w tym samym kierunku i tym samym celu, możemy połączyć siły. Bracia i siostry w Sigmarze winni się wspierać w walce z Wrogiem i jego abominacjami - pokiwała głową, a potem spojrzała koso na mężczyznę z bokobrodami.
- Chętnie przejechałabym się na waszym ogierze, jeśli zechcecie mnie wziąć w siodło - powiedziała uprzejmie, chociaż w różnobarwnych oczach płonęły chochliki - Widok lepszy, szersze perspektywy.

Konny spojrzał w dół z wysokości swojego siodła.Podkręcił wąsa jakby się namyślał albo oceniał proszącą. I chyba próba wypadła pomyślnie bo skinął głową, schylił się i wyciągnął do niej dłoń aby pomóc jej wsiąść na siodło za sobą.

- Święta racja. Wspólnie pomścimy śmierć naszych braci i zniszczymy wroga. Prowadźcie. - panna von Grunwald zgodziła się z wnioskami Gabrielle a wraz z nią i pozostali. Kapitanem był jakiś starszy mężczyzna, najstarszy z jeźdźców który chyba jako jedyny miał jakąś długą broń palną bo reszta preferowała liczne pistolety i broń do walki wręcz. Postój długi nie był. Pozostali piesi, głównie pod przewodem Maruviel i Agnes ruszyli przodem, dwójka rajtarów - zwiadowców kawałek za nimi a znów kawałek za nimi reszta konnej kolumny.

- Zaskakująco wiele kobiet. - zauważył cicho rajtar który przedstawił się jako Wolfram von Shuster gdy tak z wysokości siodła obserwował piesze kształty z których tylko Lotar był mężczyzną.

- Cóż począć? Mamy duże wymagania i apetyty, jedynie ten jeden rodzynek jak na razie za nami nadąża i nie wymięka. Ma chłop zdrowie, nie przeczę... kondycję też - Litz westchnęła teatralnie, obejmując mocniej jeźdźca i przyklejając się wdzięcznie do jego pleców - Poza tym przy tylu białogłowych zawsze znajdzie się nadobny rycerz na okazałym rumaku, który pojawi się gdy któraś znajdzie się w opresji... chociażby, gdy zbliża się walka i przyda się wsparcie. Widzicie panie? - zaśmiała się cicho, opierając policzek o jego ramię i powiedziała mu prosto do ucha - W tym szaleństwie jest metoda.



 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 06-10-2019 o 04:17.
Driada jest offline