Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2019, 18:35   #107
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 26 - 2519.VIII.06; wieczór

Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Pod odyńcem”
Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); wieczór
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pochmurna, chłodna noc



Karl i Tladin



No to pod sam wieczór ostatecznie spotkali się we czterech przy wspólnej wieczerzy. Karl z Manfredem wrócili do gospody “Pod odyńcem” licząc, że spotkają tu Tladina i resztę ekipy. No nie pomylili się w swoich nadziejach co do krasnoluda. Zaś Dieter, wozacy i reszta pewnie nadal czekali w “Podbramnej”. Ale było już po zmroku więc bramy miasta były już zamknięte. Najprędzej mogli się spotkać z nimi rano i modlić się do dobrych bogów aby wszystko było w porządku do tego czasu.

Zaś samego Tladina zastali wierzerzającego z jakimś innym krasnoludem. Ten krasnolud wydawał się dużo starszy od Tladina, miał przepaskę na oku ale wydawał się krzepki krzepkością krasnoludzkiego, górskiego granitu. Oba krasnoludy rozmawiały ze sobą w najlepsze, nad talerzami i kuflami piwa gdy odnalazła ich pozostała dwójka.

Obie strony miały co sobie opowiadać. Khazadzi w końcu byli świadkami nalotu straży miejskiej na “Trzy pióra” i tego jak oficer straży rozpytywał się o Kettrę a ludzie byli na turnieju strzeleckim gdzie działo się a działo. A Karl nawet znajomego spotkał.

- To kiedy macie zamiar ruszać w te góry? - Ragnis chciał wiedzieć o tej wyprawie na jaką się zastanawiał czy dołączyć co mu proponował Tladin. Chciał wiedzieć na ile, ile płacą i ile można na tym zarobić. Widać, że przemawiała przez niego dusza weterana najemników o czym wcześniej trochę opowiadał Tladinowi. Rozpatrywał sprawę z krasnoludzką dokładnością. Bo co prawda roboty dowódcy straży już nie miał w tym mieście. Ale mógł mieć inną albo wrócić do rodzimej twierdzy. A ta wyprawa o jakiej mówił Tladin to co by nie mówić ale była dla ludzi do których Ragnis, jako do pracodawców, podchodził przez ostatnie wydarzenia dość sceptycznie.

A jakoś w międzyczasie do “Odyńca” zeszło się całkiem sporo grajków. Wydawało się jaby wybrali sobie właśnie tą karczmę na miejsce do grania. Zaczęli stroić instrumenty co im dość szybko poszło i już po chwili zaczęli przygrywać skoczne, wesołe melodie. Były chyba ze trzy bandy bo gdy jedni grali pozostali siedzieli i stali przy stołach czekając na swoją kolej. Klaskali, spiewali razem z nimi zachęcając ich do pląsów i swawoli aż nie wiadomo jak i kiedy wieczorna atmosfera podgrzała się i rozlała na większość gości. Ktoś pierwszy wstał i odsunął stół i ławy a za jego przykładem poszli kolejni. Zrobiono miejsce do zabawy i zmęczeni całym dniem pracy ludzie znaleźli nagle energię aby zabawić się raz jeszcze. Zaczęły się tany, panowie prosili panie do tańca a te rozochocone atmosferą jaką wygrywali minstrele nie było trudno namówić do wspólnej zabawy.

Chociaż nie wszyscy wydawali się dać ponieść tym radosnym, wieczornym emocjom. Przy jednym ze stołów siedział kapłan Sigmara który patrzył na te swawole z ponurą miną i czasem z niechęcią kręcił swoją łysiejącą głową. Poza tym często rozglądał się po karczmie i spoglądał na drzwi wejściowe ale przez tańczące pary nie było to łatwe.

Podobnie ponurą aurę roztaczała wokół siebie jakaś stara matrona. Wyglądała jak stary, zasuszony sęp otukany w czernie. Klęła na najbliższych tańczących i nie zezwoliła ruszyć swojego stołu. Musiała być to osoba o znacznej pozycji albo i majątku bo była ubrana w ciemną suknię na jaką byle parobka czy rzemieślnika stać by nie było. I przy stoliku siedziała z ludźmi którzy wyglądali na typów spod ciemnej gwiazdy. Byli wyraźnie od niej młodsi i chyba sami mężczyźni. A jednak dało się wyczuć, że to właśnie ta matrona jest wśród nich najważniejsza.

A dla odmiany przy innym stole siedziała kobieta w średnim wieku ale o całkiem innej aparycji. Wydawała się pogodna i rozbawiona tym nie planowanym koncertem urządzonym w karczmie. Klaskała w dłonie do rytmu albo stukała dłonią w blat stołu. Ale chyba z powodu bogatej sukni o kislevskim kroju nikt nie odważył jej się poprosić do tańca. Jej też towarzyszyło kilka osób wyglądających na jej osobistą świtę. Chociaż nie tak ponurą jak ta z drugiej strony sali od starej matrony w czerni.




Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Przyłbica i kwiat”
Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); wieczór
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pochmurna, chłodna noc



Gabrielle



Wnętrze “Przyłbicy” było zdecydowanie przyjemniejsze niż ten chłodny, pochmurny mrok na ulicach Ristedt. Na zewnątrz było już ciemno, nocne niebo zasnuło się chmurami i zrobiło się dość chłodno. Za to wewnątrz “Kwiatu” było jakby na pohybel tej jesiennej nocy głośno, jasno i ciepło. A jak wesoło!

Głównie dlatego, że do tego jak się okazało całkiem popularnego lokalu, zawitała spora grupka Srebrnych Hełmów. Rajtaria czuła się tutaj jak w domu i szybko się okazało, że często tutaj bywają. Srebrne Hełmy były kimś w rodzaju siły jaką wysyłało się w pierwszej kolejności do nagłych zadań. Takich jak to dzisiejsze przegonienie bandy zwierzoludzi i odbicie imperialnych jeńców. Tak więc tym wieczorem wrócili do miasta i część z nich zajechała do “Przyłbicy”, znanej sobie knajpy, aby świętować powrót z dzisiejszej akcji.

A mieli co świętować chociaż sama akcja nie poszła całkowicie zgodnie z planem. Kilka godzin wcześniej, jeszcze za dnia i tam, w trzewiach Lasu Cieni który z powodu wiecznego półmroku i mgły nie na darmo nosił swoją nazwę. Nawet w środku dnia światło dnia nie rozświetlało w pełni leśnych zakamarków.

Grupka Gabrielle została niejako adoptowana i dokoptowana do oddziału pościgowego rajtarów i pełniła rolę zwiadowców, tropicieli i przewodników. Okazało się, że szacunki Maruviel okazały się całkiem poprawne gdy mówiła o odległości i liczebności bandy leśnych stworów jaką słyszała w nocy a tropiła za dnia. Udało się jej i Agnes podejść pod obozowisko i niedostrzeżone wycofać się do głównej grupy aby przekazać wieści. Niestety o ile może pieszym może i udałoby się podkraść jeszcze raz do obozowiska bo rogaci kopytni byli w jakimś amoku jakby dalej odsypiali nocne hulanki to nie było co liczyć, że uda się to tak dużej grupie, grzechoczących pancerzami i bronią zbrojnych. Więc kapitan półroty uznał, że nie będą się bawić w podchody. Bo oczywiście to, żeby kawalerzysta, do tego szlachetnie urodzony, zsiadł z konia i walczył pieszo nikt nawet nie raczył wspomnieć. Zaś Gabrielle i jej grupka dostała rozkaz aby odzyskać jeńców bo elfka i Bretonka jakichś porwanych i torturowanych nieszczęśników zdołały dojrzeć. A rajtaria zajmie się tą bandą odszczepieńców.

Plan wydawał się niezły. Ale jak to zwykle bywa, jego wykonanie w praktyce poszło tak sobie. Psy, a raczej potężne ogary o morderczych szczękach, wyczuły obcych i podniosły alarm. Zwierzoludzie zaczęli się podnosić, warczeć, skrzeczeć rozglądając się dookoła i wyraźnie węsząc. Byli paskudni. Niby ludzka połowa sylwetki a jednak ohydnie przemieszana ze zwierzęcą anatomią już na pierwszy rzut oka zdradzając mroczne pochodzenie od Chaosu.





Ale na moment zapanowała panika gdy całkiem niedaleko rozległ się głos trąbki trąbiący sygnał do ataku. Jak blisko! I zdecydowana oznaka ludzkiej obecności i cywilizacji tak nienawistnej rogatym kopytnym. Stado przez krytyczną chwilę skrzeczało, wyło, sięgało po broń niepewne czy walczyć czy uciekać ale gdy usłyszeli tętent wielu końskich kopyt, parskanie koni i okrzyki ludzi to czmychnęli w leśne ostępy. Zwłaszcza, że teraz były to okrzyki ludzie ale bojowe, żądne zemsty i pełne gniewu, należące do uzbrojonych i gotowych do walki zawodowych żołnierzy Imperium a nie zaskoczonych i wyrzynanych w nocy uczonych i robotników. Jazda przetoczyła się przez obozowisko jedną falą i poszła w las w pościgu za stadem. Wówczas do obozu mogła wkroczyć Gabrielle i jej grupka aby wykonać swoją część zadania.

Obozowisko było tak samo ohydne jak istoty jakie je założyły. Czuć było smród fekaliów i zwierzęcy smród tych stworzeń nawet gdy już ich nie było. Środkiem obozu było ognisko i to tyle było wspólnego z obozem ludzi czy innych cywilizowanych istot. Stwory nie miały ani namiotów ani nawet najprostszych posłań. Jak zwierzęta spały na trawie czy tam gdzie padły podczas nocnych hulanek. Wydawało się, że wręcz z lubością oznaczają swoimi ekskrementami teren bazgrając jakieś plugawe znaki na okolicznych kamieniach i drzewach. Gabrielle rozpoznała charakterystyczny znak rozchodzących się strzałek jaki był symbolem mrocznych potęg przed jakimi drżał każdy prawy obywatel Imperium i jakie od tysiącleci próbowały zniszczyć kraj umiłowanego Sigmara.

Udało się uratować trzech mężczyzn. Chociaż jeden był w tak ciężkim stanie, że gdy już w Ristedt odbierały go kapłanki Shallyi to nie było wiadomo czy dożyje poranka. Dwaj kolejni widocznie mieli być główną atrakcją obecnej albo kolejnych nocy więc wyglądali dużo lepiej. Na tyle aby dziękować najpierw Gabrielle i jej towarzyszom a potem rajtarom gdy ci wrócili z pogoni za stadem. Pogoń jak się teraz dowiedziała Gabrielle poszła tak sobie. W trzewiach lasu koń nie mógł rozwinąć pełnej prędkości i w ogóle teren mu nie sprzyjał. A te leśne poczwary przemykały między krzakami i drzewami jak jakieś leśne duchy. Dzień się kończył a przed zmierzchem rajtarzy chcieli wyjść z tej leśnej matni i wrócić do miasta więc nie mieli zamiaru zapędzać się w pościgu zbyt daleko.

Ta część planu im się udała bo rzeczywiście o zachodzie dziennej gwiazdy przejeżdżali przez bramę miasta. Już w mieście przekazano odzyskanych nieszczęśników służkom Białej Gołębicy a większość roty pojechała do koszar albo rozjechała się po mieście. Za to kilku, w tym ta dwójka którą Gabrielle poznała na samym początku czyli Julia von Grunwald i Wolfram von Shuser.

Złączono dwa stoły w jeden długi i obie ekipy przemieszały się. Wydawało się, że obie strony na chwilę zapomniały o dzielącej różnicy w hierarchii społecznej i szlachetnie urodzeni jeźdźcy siedzieli pospołu z kimś kogo nie stać było na zwykłą szkapę. Ale wspólne niebezpieczeństwo jakie dzielili dzisiaj w głębi puszczy oraz przelany wtedy pot a teraz wino zacierają te różnice.

Na pewno pomocne w tym było to, że większość kawalerzystów była mężczyznami w sile wieku a większość pieszej grupki kobietami w sile wieku. A nikt jakoś nie miał ze sobą partnera czy partnerki która ciążyłaby ku sobie więc bawili się przednie. No i była jeszcze hrabina Simone von Osten która okazała się prawdziwą duszą towarzystwa zdolną umiejętnie połączyć obie tak różne grupy. Z jednej strony tak przedstawiała sprawę jakby cała grupka Gabrielle była osobistą świtą hrabiny i działała na jej rozkaz i za przyzwoleniem. Co zapewne w oczach szlachetnie urodzonych rajtarów jakoś dodawało nisko urodzonym powagi skoro służyli hrabinie i wykonywali jej wolę. A z drugiej strony okazało się, że szlachetnie urodzeni nie są sobie całkowicie obcy.

Okazało się, że panna von Grunwald była kiedyś na balu wyprawianym przez pannę von Osten. Jednak hrabinę zmylił jej wygląd bowiem wówczas młoda dziewczyna była w balowej sukni no i taka kobieca. A dzisiaj siedziała przy stole w pełnym rynsztunku bojowym rajtara służąc obronie Imperium. Chociaż w miarę trwania imprezy rajtarzy kolejno ściągali z siebie te niewygodne i ciężkie na długie posiedzenie pancerze. Zaś Wolframa hrabina nie kojarzyła osobiście ale za to okazało się, że jej ojciec robił interesy z jego ojcem, gościli się nawzajem na polowaniach więc przynajmniej tak rodzinnie okazali się znajomymi.

- Ale milady, ciebie to chyba dłuższy czas nie było w okolicy? - Wolfram zapytał hrabiny jakby coś słyszał na ten temat ale nie był pewny tych informacji a może był zbyt dobrze wychowany aby pytać bardziej bezpośrednio. To co przeżuwała Raina na chwilę utkwiło w jej gardle gdy posłała Gabrielle czujne i nieco nerwowe spojrzenie. W końcu hrabina von Osten nadal powinna znajdować się w wolfenburskich kazamatach! A jak ten młody szlachcic to wiedział?!

- Oh, mój drogi Wolframie! - hrabina roześmiała się wesoło jakby pytanie naprawdę ją rozbawiło. - To prawda co mówisz, nie było mnie tutaj. Rodzice wysłali mnie do Wolfenburga na nauki. A tam tylko kamienne ściany i przykre obowiązki! Jak w jakiejś celi! No zobacz jak zbladłam, spójrz na moją cerę! No ale na szczęście już wracam do domu i znów wszystko będzie jak dawniej. Mam pomysł! Zrobimy bal! Tak jest, zrobimy bal maskowy którym uczcimy mój powrót! I zapraszam na niego was wszystkich! - hrabina mówiła skarżąc się na swój ciężki los i wpływ na swoją piękną osobę. Ale płynnie przeszła do pomysłu jak uczcić swój powrót do domu, że wszyscy przy stole przyklasnęli temu pomysłowi zwłaszcza jak z miejsca dostali zaproszenie na tak znamienitą ucztę dla ducha i ciała. A Gabrielle musiała przyznać, że hrabina potrafiła być bardzo przekonywująca. Gdyby sama nie była w tamtych kazamatach, w biurze komendanta a potem w wieży, w celi gdzie przebywała szlachetnie urodzona blondynka to chyba może i miałaby jakieś “ale” ale pewnie zwaliłaby to na jakieś machlojki i intrygi szlachetnie urodzonych. Wolfram wydawał się całkowicie przekonany i dał się ponieść euforii zaproszenia na planowany bal, Julia chyba też nie miała zamiaru podważać słów hrabiny. Bo teraz się bawili i świętowali! Teraz był czas na zabawę, świętowanie, wino i śpiew!
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline