Kadir zaczął mamrotać coś nad laską. Nagle pochwyciły go spazmy, jakby atak epilepsji wstrząsnął jego ciałem.
Z oczu i uszu pociekła krew.
Trwało to jednak zaledwie kilka uderzeń serca. Tak szybko jak nieznana siła się pojawiła, tak i natychmiast odpuściła. Kadir oklapł w siodle. Dyszał ciężko.
Potem splunął krwią w bok. Był wyraźnie niezadowolony.
Deszcz rozmywał krew. I już po chwili wydawało się, jakby się nic nie wydarzyło.
~ Nie wrzeszcz. Słyszę cię wyraźnie. ~ skarcił mag Cantha.
~ Wszystko wskazuje na to, że pragnie zabić tą uroczą elfkę, którą wcześniej napotkaliśmy. A jej współplemieńcy wrócą się do ostatniego maga którego napotkali. I zabiją jego, czyli mnie, i wszystkich którzy mu towarzyszyli, czyli ciebie i pozostałych. A potem ewentualnie się zastanowią, czy aby rzeczywiście mieliśmy cokolwiek do czynienia z jej śmiercią.~ Kadir był wyraźnie rozeźlony.
Kadir zamknął oczy. Jego sługi zrobiły to samo. Po kolei, bez szczególnej synchronizacji.
Po chwili Kadir otworzył oczy wpatrując się intensywnie w elfa. Jego sługi zrobiły to samo. Tym razem w idealnym zgraniu, wszyscy otworzyli oczy dokładnie w tym samym momencie. Wszyscy wpatrywali się milcząco i w skupieniu w walczącego elfa. |