- Jest! – krzyknął Dietmar, gdy wreszcie któryś z wystrzelonych przez niego bełtów trafił w cel. Lektura podręcznika anatomii nie poszła na marne. –
Scapula!
Jego entuzjazm i duma z drobnego sukcesu szybko zostały zasłonięte krzykami rannych wojowników. Stawali bohatersko, ale ożywione szkielety nie pozostawały im dłużne. Rache odłożyl kuszę i zaczął odciągać od walki tych, którzy walczyć już nie byli w stanie. Ze swojej torby wyciągał opatrunki, ale nie było czasu na ich zakładanie.
- Masz, przyciskaj mocno do rany! – krzyknął do górnika, któremu sztych miecza wbił się, na szczęście płytko, pod obojczyk. Zdyszany cyrulik wrócił po kolejną ofiarę, tym razem była to Gwendoline, próbująca złapać oddech po mocnym ciosie w bok klatki piersiowej. Jej ramię zarzucił sobie na kark, ręką objął ją w pasie i wyprowadził. –
Dla ciebie już koniec walki, daj spokój, i tak już kończą.
Tak było, ostatni ożywieńcy właśnie padali pod ciosami krasnoludów. Dla cyrulika czas ciężkiej pracy dopiero się zaczynał. Dzielił rannych na potrzebujących natychmiastowej pomocy i tych, którzy mogli poczekać. Darł się po zdrowych, domagając się pomocy.
- Tu uciskaj! Mocniej! I trzymaj go, nie mogę szyć, gdy się tak szarpie!
Sięgał do torby raz za razem, wyciągając narzędzia, bandaże, maści, aż palce trafiły na jej dno. Torba była pusta.
- Cholera, macie tu opatrunki? Nici? Medykamenty? I wrzątek, ale już!
Harował jak wół, ale miał obawy, że nie wszystkim pomoże. Niektóre rany zadane pordzewiałymi, poszarpanymi ostrzami wyglądały paskudnie, a część krwotoków nie dała się zatrzymać. Dietmar zaciskał zęby i pracował. Gdy nie wołał o pomoc, milczał w skupieniu, ocierając tylko pot z czoła.
Nie przydawał się do niczego w walce, nie zabił ani jednego wroga, nie był bohaterem, jak inni tutaj, ale teraz robił co mógł, by tych prawdziwych bohaterów utrzymać przy życiu.
* * *
- No, panie Grimm, pora na pana. – Zmęczony Rache przykucnął przy krasnoludzie. –
Ściągnijcie bluzę, trzeba opatrzyć... No dobra, trzeba też zszyć. Weźcie coś między zęby, będzie szczypać. * * *
Zaczerwieniony na twarzy Dietmar starał się z całych sił omijać strategiczne punkty dotykając ciała krzywo uśmiechniętej Gwendoline.
- Żebra... Mogą być złamane... Muszę obwiązać waćpannie... tors. – Nie znalazł lepszego słowa, a to brzmiało jakoś nie na miejscu. Rwał na pasy tkaniny przyniesione przez górników. –
Musicie się rozdziać. Nie będę patrzyć.