Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2019, 14:14   #33
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Część 2: Porada Psychologiczna

c.d

Kapral Boone czekał na odpowiedź. A gdy w końcu dotarło do niego, że ta nie zamierza jej udzielić, pokręcił nieznacznie głową z niezadowoleniem i wrócił do prób zaśnięcia. Przymknął oczy, próbując sobie wyobrazić, że jest gdzie indziej. Że nie jedzie na śmierć ciężarówką wypełnioną po brzegi ludźmi, którzy w dużej części życzyli mu rychłej śmierci. Przynajmniej on tak sądził. Tak było bezpieczniej. Nie ufać nikomu, zwłaszcza tym, którzy już mu zaszli za skórę. Przynajmniej w tej jednej kwestii zgadzał się z Luną. A raczej jej piosenką.

Kolejne minuty mijały mu na próbach zaśnięcia. Ostatecznie zrozumiał, że to nie jest już możliwe. Wciąż pulsujący z rany ból wbijał mu gwóźdź za każdym razem, gdy zbliżała się ciemność. Był zresztą już w pewnym stopniu wyspany. Dawno nie miał tyle czasu, w ciągu którego nic nie robił. Z niezadowoleniem rozwarł oczy. Spojrzał na osoby przed sobą. Zerknął na te po jego lewej i po prawej stronie. Aż uświadomił sobie, że nie miał jak tu zaznać rozrywki. Zaś sen uciekł bezpowrotnie. Był zresztą jeszcze jeden powód, dla którego nie mógł zasnąć. Myślał… Zbyt wiele. Pełne strachu myśli krążyły mu po głowie, walcząc z rozsądkiem i usiłując jeszcze bardziej utwierdzić tropiciela w pewnych przekonaniach. Mężczyzna jednak dobrze siebie znał i wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Skręcił nieznacznie głowę w kierunku Viktorii, obserwując w milczeniu co robi. Na usta cisnęło mu się pytanie. A raczej stwierdzenie, które idealnie spinało całe jego życie.
- Nie rozumiem tego.

Póki do jej uszu nie doszedł głos Franka, kobieta siedziała bezczynnie przeglądając jakąś kieszonkową książeczkę, która idealnie mieściła się w jej dłoniach. Po rozmiarach można było sądzić, że czcionka jest wielkości ziaren, bo chyba większa nie oddałaby treści. Ewentualnie być może to książeczka z obrazkami.
- Czego nie rozumiesz? - zapytała całkiem odruchowo, jakby to było kolejnym obowiązkiem medyka, udzielać porad i informacji zagubionym pacjentom. Dosyć szybko zaczęła żałować, że odezwała się do Kaprala, ale i tak było już za późno. Zręcznie ukryła książeczkę w kieszeni i przeniosła spojrzenie na mężczyznę, żeby nie myślał, że go ignoruje. Z jednej strony czuła do niego odrazę, a z drugiej było jej go trochę szkoda. Po przemyśleniu ich porannej sprzeczki, wiedziała, że zareagowała zbyt impulsywnie i mogła postarać się odebrać to wszystko inaczej. Nie mogła jednak zmienić tego, jak bardzo poniżona poczuła się w tamtym momencie i jak wielce zabolało ją, kiedy ciągle deptał po jej poczuciu własnej wartości. Teraz było już za późno, aby coś zmienić, ale wciąż nie za późno, aby mimo niesnasek spróbować być grupą. Viktoria nie miała bladego pojęcia jak tego dokona, mając zupełnie zero obycia i często zupełnie odruchowo i niechcący mówiąc rzeczy, których mówić nie powinna. Samego Josha obraziła już nie raz, z tą różnicą, że on nigdy nie był dla niej nieprzyjemny. W relacji z Frankiem było inaczej, ponieważ obydwoje mieli nietypowy, chłodny i uszczypliwy sposób bycia.

Mężczyzna wydał z siebie jakiś cichy pomruk, który tym razem jednak był po prostu oznaką myślenia, a nie wściekłości. Sam nie potrafił sobie chyba do końca odpowiedzieć na pytanie. Czego dokładnie nie rozumiał… Było tyle rzeczy, które chciałby pod to stwierdzenie podpiąć. A jednak, tylko jedna nadawała się do tego, by podzielić się nią z medykiem.
- Czego ty w zasadzie chcesz. Nie zastanawia ciebie to nigdy?
Spytał, niby niewinnie, robiąc przy tym jakiś bliżej nieokreślony, krzywy uśmiech. Frank jedynie pobieżnie zerknął na trzymaną przez nią książeczkę. Nie miał zbyt wiele czasu, by się jej przyjrzeć.

- Wydaje mi się, że to akurat moja sprawa - odpowiedziała chłodno i podkuliła nogi, ustawiając się w zamkniętej pozycji obronnej. Nie omieszkała też zmrużyć oczy, tak dla podkreślenia nieufności, jaką zdążyła obdarzyć mężczyznę. Nie miała w końcu powodu, aby mu zaufać i opowiadać o sobie.
- Nie dam ci kolejnego powodu, abyś darł ze mnie łacha - podsumowała szczerze, badawczo mu się przyglądając i próbując odczytać intencje. Niestety, w rozmowach z ludźmi była beznadziejna tak samo, jak w tropieniu. Nie musiała się zastanawiać, czego chce, bo doskonale wiedziała. Znała siebie i swoje możliwości, a mimo to o wiele bardziej pragnęła odpowiedzieć na pytanie, czego by nie chciała. Ta lista zdawała się być o wiele dłuższa.

Viktoria wyraźnie spięła barki. Gdyby tylko miała możliwość, nastroszyłaby pióra lub zjeżyła się na grzbiecie. Otwartość Franka, albo próba zagadania, wydawała jej się być pułapką.
- A ciebie to tak zastanawia? Często o mnie myślisz? - nie pomyślała nad zadanym pytaniem zbyt długo, toteż znów nie wyszło tak, jak w normalnej, zdrowej relacji powinno. Początkowo chciała powiedzieć coś innego, ale uznała to za złe i wyszło co wyszło. Jej nastawienie przypominało bardziej wystrachanego kota, niż czającego się do ataku lwa.

Frank westchnął cicho na widok jej reakcji. Ze swego rodzaju rezygnacją. Dotarło do niego, że chyba rozsądniejszym wyborem byłoby pójście spać. Szczerze nie wiedział, co z tą kobietą jest nie tak. Zaczął podejrzewać, że może nie tylko przy leczeniu zachowuje się jak psychopatka. Może tamte leki wciąż działały… nie minęło tak wiele czasu znowu.
- Nie byłbym taki pewien, czy to twoja sprawa. I gdybym chciał z ciebie cokolwiek drzeć, zrobiłbym to inaczej.
Mruknął z niesmakiem, nie chcąc jednak drążyć tego tematu. Miał specyficzne podejście do tych kwestii. Ale wciąż pozostawało pytanie. Czego ona chce? Widział, że na pewno nie chce odpowiadać. Skuliła się w kącie i napięła, zachowując jak dzikie zwierze. Reakcją mężczyzny było lekkie skołowanie, bowiem nie spodziewał się aż takiego zachowania. Lecz chyba jeszcze większe skołowanie wywołało samo pytanie.
- No mnie bardzo mocno to zastanawia. I tak, myślę. Trudno wybić mi z głowy osobę, którą wbił mi tam pewien osiłek.
Wyjątkowo zaakcentował słowo "bardzo". W tym wypadku trudno mu było znaleźć powód do kłamstwa. Dziwne pytanie… dziwna odpowiedź.

Panna Williams skrzywiła się kwaśno na zasłyszaną odpowiedź. Pewnie normalną, ludzką reakcją byłyby przeprosiny, ale ona nie za bardzo uznawała taki sposób za poprawny. Poza tym, według niej Frank wtedy sobie zasłużył na to, aby dostać. Być może faktycznie Josh nieco przesadził, bo potężnie rozwalił mu łuk brwiowy, ale potrafiła go zrozumieć. Był rosłym i silnym żołnierzem, na pewno przywalił najlżej jak potrafił. Przynajmniej tak sobie go tłumaczyła we własnych myślach. Zresztą, powinna być wdzięczna, że ktoś zechciał stanąć w jej obronie no i też miała wrażenie, że to pomogło, bo jakoś do tej pory Frank ani razu nie powiedział jej nic, co by ją poniżyło.
- Od ciebie nic nie chcę, jeśli o to ci chodzi - zaczęła już nieco spokojniej, choć bardzo niepewnie poluźniła napięte barki - Chcę po prostu być najlepsza w swojej dziedzinie, nie dążę do niczego innego, nie jest mi nic potrzebne prócz bycia kimś ważnym w medycynie. - dokończyła wlepiając w niego swoje spojrzenie, ukryte delikatnie pod cienkimi końcówkami rudej grzywki. Nie odrywała wzroku jak gdyby nie chciała przegapić żadnego szczegółu z reakcji.

- Czyżby…
Wymamrotał pod nosem na jej pierwsze stwierdzenie, prychając nieco. W jego głowie panował mętlik odnośnie jej osoby. A on nienawidził mętliku. Wpierw lekarka wylała na niego wiadro pomyj, potem nasłała osiłka by go zbił, a na końcu pozszywała… po cholerę? Tutaj tkwił sęk jego pytania. Czego ona chce. I nie widać było, by uwierzył w odpowiedź, jaką mu udzieliła.

- A uwzględniłaś w tym swoim planie jedzenie i picie?
Spytał z ironią w głosie, gdy już minęło lekkie zdziwienie jej nagłą wylewnością. Nie o to dokładnie pytał. Ale Frank Boone nie gardził żadną informacją.
- Ciekawy pomysł na życie.
Dodał po chwili, kręcąc przy tym głową z nutą rozbawienia. Na usta cisnęła mu się masa mniej lub bardziej złośliwych komentarzy. Ale nie tutaj. Nie przy Lunie i Joshule. Boone'a zresztą mocno zastanawiało to jej spojrzenie. Widząc jej oczy miał wrażenie, jakby gapiła się na niego wiewiórka. Darował sobie jednak reagowanie na to. Zwyczajnie wbił wzrok w jej twarz, również doszukując się tam reakcji.

Na jego złośliwość a propos prowiantu zareagowała gniewnym zmrużeniem oczu. Mógł być pewien, że zaraz zacznie pyskować, ale co ciekawe, nic takiego się nie wydarzyło. Być może i ona, tak jak on, próbowała się powstrzymać ze względu na innych. Nie dało się jednak ukryć, że między Frankiem a Viktorią zawisła chmura niezidentyfikowanego napięcia. Kobieta patrzyła na niego w milczeniu jakby walcząc na spojrzenia. Sekundy nieznośnie przedłużały się, dając nieodparte wrażenie lecących minut. Zdawało się, że Williams gotowa była na kolejną złośliwość, ale jednak ta nie nadeszła. A przynajmniej tak jej się wydawało. Nie miała pewności, czy słowa Kaprala miały na celu emanować nutą wrednoty, czy też nie. Nie umiała odczytywać ludzkich intencji, a jednak w pewnym sensie, nie potrafiła zaufać mężczyźnie i uwierzyć w jego szczerość.
- Kpisz sobie ze mnie - ni to stwierdziła, ni spytała, a jej wielkie źrenice zdawały się go pochłaniać z każdą chwilą coraz bardziej. Mimo tego wrażenia, Viktoria wcale nie wyglądała na kogoś, kogo należałoby się bać. Bliżej jej było do dość uroczej kobiety, choć pod względem kontaktów z ludźmi, strasznie dzikiej.

Frank się już szykował na kłótnie. Już był gotów ułożyć twarz w grymas, który miałby być odpowiedzią na atak. Ale tak jak i ona, on również się pomylił. Nie było kłótni. Napięcie znalazło ujście gdzie indziej. W jej pytaniu, a raczej stwierdzeniu. Oczywistym wręcz dla Kaprala.
- Tak… Kpię bardzo często z wielu osób. Większość jednak o tym nawet nie wie.
Odpowiedział, jak gdyby fakt ten był czymś normalnym. Dla niego w zasadzie był. Ale wiedział, że zapewne przez tą odpowiedź napięcie jedynie wzrośnie. Ludzie nie lubili, gdy z nich kpiono. Starał się przy tym nie reagować na jej spojrzenie. Chociaż pod tym wzrokiem musiał wycofać się nieco. Odsunął trochę głowę w tył, marszcząc czoło z prawie niedostrzegalną obawą. Te źrenice… Przerażały go. Usiłował jednak trzymać fason.
- Zamierzasz się z tym pogodzić?
Spytał nagle, wpatrując się w nią przy tym badawczo.

- Nie - odpowiedziała bardzo krótko i szorstko, również cofając głową, jakby naśladowała jego ruchy. - Ponieważ nie umiem tego odczytywać. Nigdy nie byłam dobra w kontaktach z innymi i pewnie nie będę w stanie się przyzwyczaić - wyznała stwierdzając, że znaleźli się w tak szambowej sytuacji, że ten raz może spróbować. Być może szczerość i obnażenie części swych słabości, pozwalały ludziom na uniknięcie dalszych spięć, spowodowanych ewidentnym niezrozumieniem siebie nawzajem.
- Zawziąłeś się na mnie jakbym zrobiła coś, co zapadło ci w pamięć. Nie wiem czy chodzi o jakąś sytuację, w której wykazałam się lepszymi umiejętnościami czy wiedzą, albo może kiedyś zasłyszałeś o mnie jakąś wstrętną plotkę, bo kopnęłam frajera w dupę, gdy próbował się do mnie podwalać, więc poszedł płakać kolegom, że jestem okrutną panią doktor. Nigdy nie pamiętam bym wcześniej cię łatała, więc to nie twoje doświadczenie sprawiło, że zacząłeś mnie deptać jakbym była bezwartościową, głupią gęsią. Więc o co ci chodzi? Czemu nie potrafisz po prostu docenić tego, co potrafię i jaką wiedzę posiadam?

Wyglądało na to, że właśnie takiej odpowiedzi tropiciel się spodziewał.
- Zatem skrzywdzi ciebie jeszcze niejeden człowiek.
Stwierdził z dziwną obojętnością w głosie. Nie zdawał sobie chyba sprawy, jak tą sytuację postrzegała teraz Viktoria. Dla niego to wciąż musiała być zwykła wymiana zdań dwóch osób, które siebie nie cierpiały. Dopiero gdy zaczęła trochę dłuższy wywód, skręcił się nieco bardziej w jej kierunku, słuchając w milczeniu, dopóki nie skończy. Po kilku chwilach ciszy, padła w końcu i jego odpowiedź.
- Słyszałem o tobie wiele historii… Ale o mnie powiadają, że jestem cwaniackim debilem, który jedynie wkurza ludzi dla czystej satysfakcji. I codziennie zadaje sobie pytanie. Co mnie to kurwa obchodzi? A tym bardziej, co mnie kurwa obchodzą plotki jakiś stulejarzy? - pokręcił nieznacznie głową - Tu chodzi o co innego, ale ty chyba nie lubisz, jak obala się twoje teorie.
Rzucił sucho w jej kierunku, z niezadowoleniem, które mogła kobieta łatwo wyczuć. Akurat tym razem miał rację, ale ona nie planowała dawać mu satysfakcji i jej potwierdzać. Po chwili, mężczyzna kontynuował dalej. I postanowił w końcu podzielić się swoją wielką tajemnicą. Chociaż, w przeciwieństwie do lekarki, nie wierzył że szczerość potrafi zażegnać konflikty. Jakiejkolwiek odpowiedzi by nie udzielił, zapewne nie zadowoliłaby jej.
- Na głupie gęsi szkoda mi nawet mielić jęzorem. Z tobą to jest trochę inaczej… Szczerze, nie mają tu znaczenia ani twoje umiejętności, ani wiedza. Inaczej bił bym pokłony przed naszymi dowódcami. Życie nie rzuca ci pod nogi kwiatów. Życie rzuca ci gówno i ludzi, którzy ciebie nienawidzą. Niezależnie czy jesteś medykiem, nożownikiem, czy jebanym tropicielem. Więc naucz się lepiej z tego gówna łuskać złoto. Bo życie nie przestanie ci nigdy srać pod nogi, a złoto zawsze będzie cenne. Więc droga Williams… Naucz się wreszcie, że niektóre rzeczy się nie zmienią. Bo nawet wobec przyjaciół, ja zawsze będę kpił. Nie zmienię się i będę ciskał gówno gdzie popadnie. A gdy w końcu się z tym pogodzisz, może dotrze do ciebie, że jedyną osobą której prawdziwie nienawidzę, jestem ja sam i idiota, który nas posłał po tę bombę.
Przy końcu już coraz głębiej oddychał. Przez całą wypowiedź narastała w jego głosie lekka wściekłość, toteż ledwo się powstrzymywał by nie mówić głośniej. Nieco znużony oparł się plecami o ścianę wozu. Przełknął ślinę, po czym zakończył te swoje mądrości.
- Kpina prawie nigdy nie oznacza nienawiści. Taka rada ode mnie Pani medyk.

Początkowo kobieta zmrużyła oczy i zaczęła się pomału gotować w środku, jak zupa na wolnym ogniu. Mówił i mówił, a im więcej słów wypływało z jego krtani, tym bardziej Viktoria miała ochotę się unieść w złości, albo w ramach riposty, zakpić sobie z Kaprala tak samo, jak on kpił z niej, mimo iż się starała. Właściwie, to zaczynała już wątpić w cel swoich starań, aż do chwili, gdy Frank doszedł do ostatniego zdania swojego wywodu. Lekarka uniosła nieznacznie brew, choć był to odruch bezwarunkowy. Wolała raczej nie pokazywać swojego zaskoczenia, ale najwidoczniej ono samo było na tyle szczere, że samoistnie się ukazało.

Nie potrafiła wykrzesać z siebie zdania, które nie sprawiłoby, że sytuacja między nimi jedynie by się zaogniła. Wystarczająco długo myślała nad tym, co powinna w takiej sytuacji powiedzieć i jak zazwyczaj reagują ludzie. Ona, w przeciwieństwie do wielu innych osób, jakoś nie potrafiła mieć “wyjebane”. Opinie innych obchodziły ją, kontakty z ludźmi też, mimo iż nie potrafiła zazwyczaj wysłowić się w sposób, który nie świadczyłby o jej zadufaniu lub nie obrażał kogoś. Póki co jedyne, co Vi zrozumiała, to to, że Frank nie jest takim idiotą, za jakiego go miała. Mimo wszystko nie zmieniło to faktu, że rano ją obrażał, a nie tylko z niej kpił. I tego, szczerze powiedziawszy, do teraz nie rozumiała, mimo tej obfitej wymiany zdań.

- Ale mówienie komuś, że jest przeciętnie inteligentny, chyba już oznacza pewną niechęć. - Lekarka westchnęła, a jej obronna postawa niemal zniknęła. Dyskretnie podsunęła się tyłkiem bliżej Kaprala, choć i tak byli już wystarczająco blisko siebie, aby unikać informowanie pozostałych o swej rozmowie, która dla wielu powinna wydawać się nietypowa. W końcu jeszcze nie tak dawno Viktoria poryczała się właśnie przez niego, Josh przyjebał mu właśnie przez nią, a Luna nie chciała nawet pomóc w opatrzeniu rany. A mimo to Lekarka miała w sobie naturę badacza, który musiał zrozumieć, musiał wiedzieć, nie potrafił przestać się zadręczać, żyjąc w niedopowiedzeniu.
- Czemu siebie nienawidzisz? - zapytała szeptem gdy już znalazła się bliżej niego. Głos miała spokojny i poważny, choć może brzmiał nazbyt lekarsko, jakby zaraz miała postawić mu diagnozę.

Żołnierz nie popędzał. Zmrużył jedynie delikatnie oczy, tym razem jednak nie w wyrazie podejrzliwości. Widział wyraźnie reakcję kobiety, gdy wylewał z siebie potok myśli. W pewnym momencie nawet obawiał się, że ta nie da mu dokończyć albo ostatecznie nie zrozumie przekazu. Trudno było powiedzieć, by darzył lekarkę jakąkolwiek sympatią. Ale było rzeczywiście bardzo wąskie grono osób, których nienawidził. Już nie mógł słuchać dłużej rzeczy, które nigdy nie miały miejsca. Logika Boone’a bywała dość pokrętna i nawet on sam się czasem gubił. Mierziło go, gdy ktoś sprowadzał jego kpiny do zwykłej nienawiści.
- Oznacza mniej więcej tyle, że się nie wybijasz. Większość osób wścieka się dopiero wtedy, gdy mówisz im, że są poniżej przeciętności. - parsknął cichym śmiechem - Okaże się, ile masz trybików w głowie, ale może do tego czasu przeżyj. Jajogłowi dość rzadko mają to w zwyczaju co, powiedzmy, też jest jakimś rodzajem inteligencji.
Odpowiedział, o dziwo, bez jakiejś złośliwości. Nie okazał tego, ale dość zaskoczyło go, jak szybko Viktoria opuściła gardę. On na jej miejscu nie robiłby tego, mimo że akurat teraz nie miał w planach wywołać kolejnej kłótni. Siedział w ciężarówce, jechał na misję. I właśnie dostrzegł okazję, by przynajmniej od dwóch osób zabezpieczyć sobie plecy.

Zerknął w jej kierunku zaskoczony, gdy ta podsunęła się jeszcze bliżej. W jego mniemaniu, odległość już i tak była odpowiednia, by zachować dyskretność przed chlejącą gawiedzią. Nie rozumiał zamiarów kobiety, chociaż mógł się w pewnym sensie tego spodziewać. Już się zdążył przekonać, że rzeczywiście niezbyt się zna na ludziach. Była w niektórych aspektach stuknięta. W pewnym sensie wszyscy oni byli…
- Bo tu jestem. W ciężarówce jadącej na śmierć.
Odpowiedział cichym pomrukiem, nieco zaskoczony, że akurat to pytanie zdecydowała się zadać.


- A gdybyś nie był, to byś siebie już nie nienawidził? - dopytała poważnym tonem, patrząc na niego z badawczym spokojem. Skupiła się tylko na najważniejszym dla niej aspekcie, związanym z nauką. Tym razem bardziej w psychologicznym sensie, ale wciąż interesującym na tyle, aby nie mieć wrogiego nastawienia nawet do takiej śliskiej osoby, jaką w jej mniemaniu był Kapral Boone.

W jego spojrzeniu pojawiło się jakieś nieokreślone uczucie, w pewnym sensie na powrót podejrzliwe. Żołnierz miał przeświadczenie, że to znów taka sama sytuacja, jak podczas opatrywania. Lekarka była taka poważna… Jak gdyby siedzieli właśnie na wizycie u psychologa. Boone wolał nie wracać do tej, według niego, gorszej wersji Viktorii, która w nosie miała cudze granice i chorobliwe dążyła do jakiegoś obranego przez siebie celu.
- Może, ale najpewniej nie. Całe moje aktualne życie to syf, który sobie zgotowałem.

- Co masz konkretnie na myśli mówiąc "syf"?
- dopytała nie zmieniając swojego nastawienia ani tonu. Tak w sumie to brakowało jej tylko kajecika i jakiegoś mazaka, żeby notować na karteczce swoje spostrzeżenia. Być może Frank uważał siebie za pechowca i nawet nie dostrzegał, że część problemu tkwi w nim samym? No bo przecież gdyby choć spróbował być inny w obyciu z ludźmi, mógłby wiele zmienić. Jego opryskliwość i wieczne "rzucanie gówien", jak to sam określił, sprawiało, że ludzie się od niego odsuwali. Korzystała z chwili, w której Frank gadał. Nie lubiła nie rozumieć, nie lubiła zagadek, ani niedopowiedzeń. Chciała spróbować rozjaśnić sobie obraz. A przy okazji, poćwiczyć te triki psychologiczne, o których się naczytała.

Tropiciel wzruszył nieznacznie ramionami. Nie miał żalu. Nie skarżył się. Wszak wbrew oczekiwaniom Williams, wiedział doskonale że to jego wina. To on tyle razy zjebał jakąś sprawę do tego stopnia, że jego życie staczało się na coraz większe dno. Nienawidził siebie za to. Po raz pierwszy od dawna wdepnął w jakieś bagno bez własnej zgody. I dlatego właśnie znienawidził również człowieka, który go tu posłał.
- Jeszcze pytasz? - wymamrotał cicho - To wszystko. Żyje w wojsku, z dala od domu. Wszystkie moje dawne kontakty i przyjaźnie się zerwały. Jadę w ciężarówce na poszukiwanie bomby, która nas najprawdopodobniej zabije, nawet jeśli nie samą eksplozją. Razem ze mną posłano ludzi, których albo nie znam, albo zdrowo mam dość. Zdechniemy, a mi nawet zwykłych dokładek nie potrafią za to zapewnić. Chujowa sytuacja, do której sam doprowadziłem.
Pokręcił nieco głową, uśmiechając się ponuro pod nosem. W pewnym momencie jego wzrok znów spoczął na lekarce, następnie padło kolejne pytanie, tym razem bardziej żartobliwe.
- Czy jest ze mną źle Pani doktor?

Viktoria uśmiechnęła się nieznacznie, choć chciała to ukryć, nie umiała. Kącik jej ust niemal sam drgnął unosząc się lekko ku górze. Nie śmiała się oczywiście z niego, bo nie zwykła nabijać się z innych. Z reguły albo opiniowała, albo po prostu opowiadała o rzeczach, które na ogół i tak nie obchodziły innych za bardzo.

Kobieta pierwszy raz przy Kapralu poczuła się ważna. Prawdopodobnie źle odebrała jego pytanie, albo po prostu tak chciała to odebrać. Może nareszcie docenił i zauważył, że wcale nie jest przeciętnie inteligentna, tylko ponadprzeciętnie, a to by świadczyło o tym, że Viktoria robiła postępy ze swoim nowym, dość przypadkowo znalezionym pacjentem.

- Nie jest - odpowiedziała w końcu w skupieniu - Masz wpływ na wiele rzeczy, nie zawsze niestety możesz kontrolować wszystko, co napotkasz na swojej drodze. Mimo to wciąż nie jesteś zwykłą marionetką. Myślę, że uda się wiele naprawić. To co odczuwasz, twój odbiór sytuacji, nie jest niczym nienormalnym. Sądzę, że większość z nas ma podobne odczucia. Także mieścisz się w normie, nie jesteś wyrzutkiem - rozwinęła myśli starając się delikatnie dobierać słowa, a jej kobiecy ton głosu brzmiał wystarczająco ładnie, aby uniknąć nieporozumień w odbiorze jej wypowiedzi. Viktoria co prawda na psychologii znała się najmniej ze wszystkich pochodnych medycyny, w pewnych latach wręcz psychiatria i psychologia nie były nawet jej dziedziną, ale Lekarka jakoś lubiła poszerzać swoją wiedzę. Brakowało jej tylko praktyki.

Miał ochotę zaśmiać się z własnego żartu. Pani doktor… Nie przyszło mu nigdy na myśl, by w tym chorym świecie mógł skorzystać z pomocy psychologa. Nie miał na to czasu, zwyczajnie też nie chciał. Widząc dość dziwaczne zachowanie Viktorii, usiłował zwyczajnie zażartować. Spróbować dla odmiany powiedzieć coś, co dla obu stron zda się zabawne. Powstrzymał się jednak od śmiechu, gdy dotarło do niego, że lekarka całkiem poważnie wzięła jego pytanie. Nieco spoważniał, gdy znów zaczęła do niego mówić w tym pełnym skupieniu. On słuchał oraz zastanawiał się, ile ma w tym wszystkim racji.
- Świata nie naprawisz. - pokręcił nieco głową - Może w tym właśnie mój problem, że za dużo wybieram. I jeśli ludzie rzeczywiście myślą podobnie do mnie, to ta planeta jest zgubiona.

- Każdy jest inny i posiada swój własny tok rozumowania, uwarunkowany wieloma czynnikami. Na większość z nich nie masz wpływu, szczególnie w latach dziecięcych. Nie powiedziałam więc, że każdy myśli podobnie do ciebie odnośnie wszechświata, ale sytuacji, w jakiej się znalazł. No i też nie można generalizować, bo na pewno są tacy, dla których bycie tu i teraz jest ważn
e. - poważny ton w jakim zaczęła się odnosić, ani trochę nie uległ zmianie.
- Nie potrzebuję zbawiać świata, nie jestem aż tak wspaniała w swej inteligencji i umiejętnościach, aby móc tego dokonać. Nawet dziesięciu procentom nie pomogę, nawet jeśli uda mi się wynaleźć coś nowego w dziedzinie medycyny. To jednak nie oznacza, że mam przestać robić to, co robię. Ważniejsze jest znać swoją wartość i nie zaniżać jej. Ani nie pozwolić innym, aby to robili.

- Nie ma co, ulżyło mi…

Wymamrotał ironicznie pod nosem na zapewnienia lekarki. Chociaż, rzeczywiście mu ulżyło. Fakt, że byli tu ludzie tacy jak Joshua, gotowi wziąć swoje zadanie i wykonać je z uśmiechem na ustach oraz spełnionym poczuciem obowiązku, dawał mu pewną nadzieję że przeżyje. Nie dlatego, że to zwiększało szanse misji. Dlatego, że on nie musiał taki być. Rola bohatera mimo że kusi, w rzeczywistości jest pierdoloną pułapką. A tych wszystkich bohaterów ostatecznie zamyka się w puszce takiej jak ta i wysyła na misję, z której już nie wracają.

Słysząc jej wielkie deklaracje uśmiechnął się krzywo na moment. Idealiści, jak on ich nie rozumiał…
- I bardzo dobrze. - pokiwał krótko głową - Zatem tobie się wydaje, że właśnie to ja robię?
Spytał ją z odrobiną ciekawości w głosie. Już mu w zasadzie to mówiła. Ale wolał się upewnić.

- Na niektóre pytania lepiej samemu sobie odpowiedzieć. Ważniejsze w tym pytaniu jest, co ty uważasz, niż to co uważają inni - pokiwała głową z uznaniem dla swej książkowej mądrości. Terapeuci często skupiali się na zdaniu pacjenta, na to jak on patrzył na świat i ludzi. Tacy jak Frank nie potrzebowali opinii innych, potrzebowali sami dojść do wniosku jacy są. Lekarz może co najwyżej ich skorygować i naprowadzić na dobry tor, w chwili gdy zbłądzą. Kapral nie był co prawda zdrowy, ale niestety w tych czasach nikt nie był. Każdej jednostce dało się przypisać jakąś mentalną chorobę; ciężką lub lżejszą. Ten drugi typ był niemal niezauważalny, bo zaburzenia traktowano jak osobowość i sposób bycia jednostki, a nie jak chorobę.

- Co uważasz o naszym porannym spięciu? - Vi zapytała z profesjonalnym spokojem, choć poczuła wewnątrz uderzenie niepokoju. Nawet jej tętno znacznie przyspieszyło. Mimo wszystko chciała wiedzieć, jakie było jego zdanie. W najgorszym przypadku, gdy odpowiedź jej nie zadowoli, a jego toku rozumowania nie będzie mogła naprostować, to Josh mu wbije do głowy; taki żart.

- No nie, ja doskonale wiem takie rzeczy… Wydaje mi się, że raczej ty tu jesteś dla mnie niewiadomą.
Stwierdził z powoli malejącą wesołością, którą próbował wcześniej utrzymywać. Zdawało się, że coraz mniej mu się to wszystko podoba. Nie miał ochoty na terapię z osobą, która dopiero co nasłała na niego osiłka. Może dlatego właśnie próbował zburzyć ten podręcznikowy tok myślenia Viktorii…

Kapral przełknął ślinę z niezadowoleniem, gdy padło pytanie o ranek. Trochę irytowało go to, że kobieta pyta wciąż z tym swoim tonem doktora. Jak gdyby jej tam nie było. Jak gdyby to Frank jedynie odbył kłótnie. Jak gdyby to nie ona zakończyła ją na spożywaniu leków. Tropiciel miał jej ochotę zakrzyknąć "lekarzu sam się lecz", ale ugryzł się w język.
- Uważam, że jeszcze przez wiele prań mój mundur będzie śmierdzieć krwią.
Wymamrotał cicho, mając już powoli dość tej całej psychologii. Lecz tak jak w przypadku opatrunku na czole, miał podejrzenia, że choćby siłą, Viktoria dopnie swego.

Vi analizowała jego odpowiedzi, przytakując lekko głową. Tryb analizy, w jaki weszła, pozwolił jej zachować spokój i logiczne myślenie. Kapral Boone według niej omijał szerokim łukiem odpowiedzi na pytania, próbując wszystko obrócić w żart. Według niej, miał on problemy ze sobą i to było wręcz oczywiste. Osoba, która wszystko traktuje w ramach żartu bądź kpin i nie chce klarownie dać odpowiedzi, nie ma zdrowych reakcji.

- Ciągle masz włączony system obronny, a ja nie próbuję być dla ciebie złośliwa - stwierdziła z pełnym opanowaniem i spojrzała na niego. Na dłuższą chwilę zawiesiła wzrok. Miała nawet ochotę parsknąć na luźną myśl o tym, że rozmawia właśnie z osobą, na którą miała nawet nie spojrzeć ani razu i która jeszcze parę godzin temu budziła w niej lęk i obrzydzenie. Powstrzymała się tylko dlatego, żeby nie odebrał tego osobiście, bo żadne wyjaśnienia nie obroniłyby jej mimowolnej reakcji spowodowanej wyobraźnią.

- Chyba po prostu dam ci spokój, abyś mógł sam pomyśleć nad wszystkim - stwierdziła jeszcze przez chwilę wpatrując się w niego i obserwując zmieniającą się mimikę, a później zwyczajnie odsunęła się, na swoje wcześniej zajmowane miejsce. Wydawało jej się, że zaczyna rozumieć jego wcześniejsze zachowanie. Była to wtedy ich pierwsza rozmowa i wyszła bardzo źle, pozostawiając chmurę groźnego napięcia. Po prostu nie rozumieli swoich charakterów, a dodatkowo Viktoria była negatywnie nastawiona, oczekując złych intencji i właśnie tak odbierając niemal każde słowo Kaprala.

- A ubranie da się wysterylizować - dodała mimochodem i skrzyżowała ręce na piersiach, zerknąwszy na siedzącego nie tak daleko Josha, który rzucał jej pełne wątpliwości i niezrozumienia spojrzenie.

Jej dalsze zachowanie profesjonalnego spokoju zdawały się jedynie bardziej irytować żołnierza. Próbował jednak tego zbytnio nie pokazywać.
- Nie mam żadnego systemu obronnego. Po prostu gdy się kogoś o coś pytam, wolę normalną rozmowę zamiast wizyty u psychologa.
Stwierdził ponuro, z pewnym zmęczeniem w głosie. Powoli irytacja znikała i robiło mu się obojętne, że w zasadzie kobieta ponownie ten temat wałkuje. Możliwe, że chciała jedynie znowu wszcząć kłótnie. Nie mógł tego stwierdzić… ale tak czy siak, bardzo męczyła go ta pokręcona kobieta.

I bardzo mało go obchodziły przemyślenia Viktorii na temat ich kłótni. Chociaż trudno się dziwić, jako że nie podzieliła się z nim nimi. Dla niego wciąż jedynie odgrywała swoją szopkę z psychologią. Dlatego gdy poleciła pomyśleć, zmrużył tylko oczy z niezadowoleniem. Nie wiedząc, że rodziła mu się jedna z niewielu szans na naprawę tej dziwacznej znajomości, którą zawarł ledwie kilka godzin temu.
- Myślę. Cały czas.
Odpowiedział z nutą niecierpliwości. Co to była za rada… Prawie tak dobra, jak "oddychaj powietrzem". Boone zerknął jedynie jeszcze na nią, potem zaś podążając za jej wzrokiem na Joshue. Miał wrażenie, że kobieta właśnie skończyła ich dziwaczną rozmowę. Tropicielowi wciąż jednak ona nie dawała spokoju. Chciał, by wiedziała. By dotarł do niej ten jeden fakt.
- Nie przepadam za tobą. - odezwał się nagle, naciągając kapelusz na łeb - Jesteś dziwną osobą, która mnie irytuje i w pewnym sensie przeraża…
Zrobił krótką pauzę, biorąc przy tym trochę głębszy oddech. Ukradkiem zerknął na reakcję Viktorii, po czym dokończył. Bowiem miała ta wypowiedź dwie części i ta druga zdawała się chyba jeszcze ważniejsza.
- ... ale daleko od niechęci do nienawiści. Czeka nas kilka bolesnych dni razem i, kto wie, może nasz świat się wywróci do góry nogami. Także postaraj się nie zginąć do tego czasu.
Ostatnie zdanie już praktycznie wymamrotał, opierając się nieco wygodniej na swoim miejscu.

- Wiem, że nie przepadasz - odpowiedziała bez emocji - Nie jestem ślepa. Niezbyt uzdolniona w kontaktach, brak mi też empatii, ale gdy ktoś wbija we mnie szpilki, nie uśmiecham się myśląc, że to głaskanie - wzruszyła jednym ramieniem, które to uniosła do góry i spojrzała na niego zza niego.
- Postaram się. Ty też - dodała dość powściągliwie po czym ponownie odwróciła spojrzenie. Nie powinna ciągnąć terapii zbyt długo, ponoć to źle wpływa na pacjentów. A przynajmniej, tak było napisane w tej książce z 2019 roku, którą wuj trzymał w piwnicy. Nieco stara, pewnie mało aktualna, ale na czymś było trzeba się podeprzeć, a i tak dobrze, że Viktoria nie wierzyła w uzdrawiającą siłę lobotomii.


* * *

Cała ta wyprawa była dla Viktorii pasmem niekończących się nieszczęść. Fatalna pogoda, chłód, błoto, męczące gadania, rozkazy, pchanie wozu ujebanego w błocie i w dodatku babranie się w brudzie. Kobieta nie lubiła fizycznej pracy, ani nieumytych rąk. Dopiero teraz zrozumiała, jak ważne na wyjeździe są rękawiczki w ilości hurtowej. To właśnie ze względu na znikomą czystość rąk, które chłonęły brud jak rzucona na podłogę szmata, potrafiła chłonąć rzygowiny pacjenta. Jak się później okazało, nie było to najgorszym, co ich wszystkich spotkało, choć najwyraźniej najbardziej miał przerąbane pewien Kapral.

Krzyk jednego z żołnierzy podczas postoju, jaki sobie zrobili, jedynie wzmógł w Lekarce niepokój. Była zmęczona, przerażona i nie potrafiła się skupić. Jej koncentracja była na tak niskim poziomie, że nawet biedny Mike nie mógł liczyć na jej pomoc, ale z drugiej strony, nawet się nie prosił, więc i Viktoria nie wpadła na to, że powinna wziąć się w garść.

Miała szczęście, że nie musiała iść i Anderson pozwoliła jej zostać. To był dobry rozkaz, dobry dla niej. Krótki krzyk wciąż rozbrzmiewał echem w jej głowie, nie dając przeminąć lękowi. Przerażona nie chciała wysiąść z wozu, a nawet jeśli wcześniej miała parcie na pęcherz, to te chyba tymczasowo się cofnęło, a wręcz zablokowało z nadmiaru stresu.

Viktoria dłuższą chwilę patrzyła w głąb lasu, za odchodzącymi żołnierzami. Miała czarne myśli, że właśnie teraz, właśnie w tym momencie, oni już nie wrócą. Mutanty ich zeżrą, bo nie wszystkie mutki były do pogadania i kieliszka, niektóre na pewno pożerały całe głowy. Myśli Lekarki po raz pierwszy wystrzeliły poza ramy logicznego myślenia i już żadne naukowe książki nie potrafiły ukoić jej skołatanych myśli. Nawet nie potrafiła skupić się na wyglądzie Mike’a, który wyraźnie wskazywał na jakąś dolegliwość. Patrzyła na niego, ale jej drobne ciało drżało. Nie rozumiała czemu musiała być tutaj, a nie w bezpiecznych koszarach.

Chciała już się odezwać, ale zdążyła jedynie rozewrzeć usta. Dosyć szybko je zamknęła, łącząc ze sobą wargi z powrotem i zwijając je w wąską kreseczkę. Nie potrafiła nawet zastanowić się, co sobie teraz o niej pomyśleli i na jak bardzo bezużyteczną właśnie wychodziła. W świetle lęku i paniki, jaka ją ogarnęła, jakoś nie miało to właściwie znaczenia. Ledwo się powstrzymywała, aby nie zacząć błagać kierowcy o to, aby zawrócił. Właściwie, to jej spojrzenie samo wysyłało Woodsowi takie sygnały.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 09-10-2019 o 16:03.
Nami jest offline