Markiz de Szatie | Obserwacje specyficznej flory strefy nie napawały go optymizmem. Ta zielonkawa poświata, a bardziej unoszące się w niej drobinki nieznanych organizmów były niepokojące. Dodatkowo te narośla oplatające peron. Może nie były to grzybnie, które rozerwały na strzępy ciało albinoski, lecz wcale nie gwarantowały bezpieczeństwa. W obecnej sytuacji doktor nie mógł pobrać próbek i zbadać ich choćby pobieżnie pod mikroskopem. To sprawiało, że musiał zdać się na swój instynkt badawczy, a ten w strefie go do tej pory zawodził. Nie miała ona prawie nic wspólnego z dawnymi obszarami, w których zwykł się poruszać. Była obca, niebezpieczna i nieprzewidywalna. Zdawało się, że całe doświadczenie i wykształcenie biologa nie było w żadnej mierze przydatne do zastanych w zonie warunków. Nawet powiedziałby więcej... to strefa naigrywała się z niego, a dawne umiejętności i wiedza, mogły być zgoła mylące i prowadzić do zguby wcześniej, niż by przypuszczał.
Przez dłuższy moment analizował, jak przedostać się w miarę bezpiecznie zalanym tunelem, lecz po chwili skupił się na pomocy Polakowi, przy przygotowaniu prowizorycznego obozu. Nie miał on bowiem nic wspólnego z poprzednimi kryjówkami wytyczonymi ściśle według stalkerskiej szkoły. Wilgraines czuł, że to jedynie namiastka bezpieczeństwa, lecz nawet i to znaczyło dla nich wiele w obecnej sytuacji. Kilka godzin odpoczynku było niezbędne, aby mogli dalej mierzyć się z zabójczą strefą.
Światło świecy dało nikłe, ale poczucie bezpieczeństwa. Mervin zmontował sobie pręt, z kawałkiem rurki, który mógłby służyć jako broń i chwytak. Posilił się też konserwą i przedstawił kompanowi koncept dalszej wędrówki. - Wydaje mi się, że brodzenie w wodzie jest obarczone pewnym ryzykiem. Po pierwsze: woda jest dość głęboka, na pewno około pół sążnia... to jest około metra według waszej, europejskiej miary. - dodał wyjaśniająco. Wyspiarze mieli swoje miary inne od kontynentalnych. Zawsze manifestowali swoją odrębność. Po brexicie na początku XXI wieku te tendencje jeszcze bardziej się utrwaliły. Po drugie: zawiera jakieś cząsteczki , które mogą być jakimiś zarodnikami. No i te narośla.. głębiej mogą się rozwinąć w coś... paskudnego... - wymownie spojrzał na Mariana. - Dobrze byłoby zatem, znaleźć kawałek czegoś pływającego z tego złomu na stacji. Może jakiś kawał aluminium z rozsuwanych drzwi, bądź plastiku, prowizoryczne wiosła i tak pokonać ten odcinek? - zadumał się, ciekaw opinii kolegi.
Nagle cała atmosfera planowania przy obozowym płomyku zmieniła się w koszmar. Zjawisko trzęsienia ziemi nie jest miłym dla nikogo. Mervin przed hibernacją, przeżył jedno solidne podczas pobytu w Japonii. Lecz to, co stało się ich udziałem w przeciągu chwili w strefowych ruinach, było najgorszym, jakie mógłby sobie wyobrazić. Chwilowy armageddon, którego doświadczył skutecznie pozbawił go orientacji. Stacja zmieniła się w zapylony kłąb dymu, woda przelewała się przez krawędzie peronu, sycząc niemiłosiernie, jak wściekłe bałwany. Strefa uderzyła na nich z łoskotem. Wydawało się, że na dobre pogrzebała ich w ruinach metra, Brytyjczyk potrzebował dłuższej chwili, by dojść do siebie. Kanonada odbijała się echem w uszach i nawet kiedy ziemia przestała się trząść, wydawało mu się, że peron nadal drży w konwulsjach. Spojrzał na Mariana, który zyskał błotnisto-szary kamuflaż, zrozumiał, że musieli wyglądać bliźniaczo. Cała stacja stała się mroczniejsza, trudno było ocenić, czy zostali odcięci na dobre, lecz poważnie liczył się z faktem, iż to strefa siłą wyznaczyła im kierunek dalszego marszu. Bez możliwości jakiejkolwiek negocjacji... - Jesteś cały? - zapytał towarzysza, czując jak pęka strup klejący usta, powstały z miksu kurzu, wody i czarciego pyłu.
Zakasłał przy tym miarowo, oczy łzawiły i po omacku szukał w plecaku wody, by przemyć całą twarz. Szczęśliwie znalazł butelkę i wylał dużą część jej zawartości. Pomogło to tylko chwilowo, gdyż nadal kurz uparcie wciskał się pod powieki. Teraz zaczął jednak pracować badawczy zmysł słuchu. Przyniósł niepokojące odgłosy, kojarzące się z jakimś dużym insektem. Chrobot, niczym odnóża jakiegoś stawonoga, takie przynajmniej odniósł pierwsze wrażenie. Niepewnie ścisnął pręt w rękach. Usiłował zlokalizować zagrożenie, cofając się powoli od odgłosów wydawanych przez tajemniczego gościa. Ucieczka była chyba najrozsądniejsza, lecz tez musiała być przemyślana. Warto wiedzieć, co też na nich czyhało w ruinach... |