Drzwi do wieży były otwarte. Leonard ostrożnie pchnął je nogą, trzymając załadowaną kuszę przed sobą. Obmiótł wzrokiem pomieszczenie na parterze, teraz puste, nie licząc stojaków z bronią i elementami pancerzy. Za nim, krok w krok, szedł Hanke. Schody w kącie komnaty wiodły na piętro, gdzie znaleźli wielkie, drewniane kołowroty z doczepionymi łańcuchami unoszącymi mosty i bramy. Gdy usłyszeli ciche brzęknięcie sprzączki pancerza, obaj unieśli swoje bronie w tym samym momencie. Za jednym z mechanizmów chował się ostatni strażnik Wittgensteinów.
- Wyłaź! – warknął Geldmann.
- Nie, nie strzelajcie! Poddaję się! – gwardzista mówiąc to wyszedł z ukrycia, zrzucając hełm i unosząc obie ręce do góry. Młody chłopak, z ledwo zaznaczonym jasnym zarostem na twarzy, patrzył wystraszonym wzrokiem.
- Co czeka na nas dalej?
- Nie wiem... Mnie nie pozwalali wejść na wysoki zamek... Tylko tu byłem, w strażnicy... Nic nie wiem.
- Szkoda.
Leonard nacisnął spust. Bełt przebił gardło młodzieńca, rzucając nim o kamienną ścianę. Strażnik osunął się po niej powoli, charcząc i plując krwią przez kilka długich sekund, nim skonał.
- Czemu to zrobiłeś? – Banita wyglądał na wstrząśniętego. – Poddał się!
- Ogarnij się, Hanke, przed chwilą to on strzelał do nas i zabijał naszych. Poza tym – Geldmann skrzywił się – śmierdzi mutantem na milę. Pomóż mi podnieść kratę.
Razem złapali drewniane kołki, obracając powoli mniejszy z bębnów, na który ze zgrzytem nawijał się teraz łańcuch. Zablokowali potem mechanizm, zebrali parę sztuk broni ze stojaków i podążyli za innymi. Hanke zatrzymał się na chwilę przy ciele Sigrid. Leonard nawet na nią nie spojrzał. Już nie mógł jej pomóc w żaden sposób. Gdy już dołączył do pozostałych, położył niesione przez siebie dwie kusze i kołczany z bełtami.
- Weźcie, jeśli wam potrzeba. – Podszedł potem do zaskakująco dobrze wyglądającego szlachcica. Nie było z nim najlepiej, ale jeszcze przed chwilką zdawało się, że nie przeżyje. Leonard wyciągnął zza paska jego miecz i trzymając go przed sobą poziomo dwoma rękami oddał właścicielowi. – To dobra broń. Uratowała kilku z nas.
Dwaj banici pozostali przy życiu, Hanke i Magnus, poklepywali się wzajemnie po plecach. Podszedł do nich.
- Ty! – Palcem wskazał na tego drugiego. – Zostawiłeś nas wszystkich. Wystrzelali by nas, gdyby nie ten miecz. Czego się cieszycie? Zapomnieliście ilu już zginęło? – Przesunął rękę wskazując teraz na dziedziniec zamkowy. – Zadanie nie jest skończone, i nie będzie, póki nie wyczyścimy tego miejsca z całego plugastwa.
Przeklęta ptaszyska krakały zataczając kręgi nad budynkami.