Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2019, 00:18   #145
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Smród napalmu, prochu i krwi. Huk eksplozji i wystrzałów. Do tego krzyki, wrzaski, warkoty, przekleństwa i ten pieprzony upał wysysający siły równie skutecznie co otwarta tętnica. Był też stres, ten nie dający się zapomnieć impuls spinający mięśnie niczym postronki. Pompujące adrenalinę żyłami po całym ciele, aż człowiek zaczynał nią sapać jak dziki. Chmury dymu z płonących roślin dodawał całej akcji surrealizmu. Mogło się wydawać że to teatr, film… i tak właśnie było. Ten rodzaj filmów Anton znał aż za dobrze. Często grywał na deskach teatru zwanego wojną. Teraz też czuł się z jednej stronie uspokojony znanym schematem i tym że nie on dowodzi i to nie jego ludzie, a podskórnym strachem. Wojna miała swoje prawa - nikt na przykład nie gwarantował że człowiek wróci do bliskich jednym kawałku, albo że w ogóle wróci. O ile, kurwa, znowu nie nadepnie na następny debilny kijek czy inny patyczek, job twoju mać!

Pietrowicz potrząsnął krótko głową, odganiając podobnie rozpraszające myśli, ale i tak wracały co trochę, gdy razem z resztą ich mini oddziału otaczali jezioro. Mieli ogromnego farta, walka potoczyła się szybko, krwawo i… tak było najlepiej. Dodatkowo nikt nie umarł, co Rusek powitał z uśmiechem zadowolenia. Równie zadowolony był z faktu, że udało mu się zdjąć na czas dzikuna skaczącego wokoło rudej gladiatorki. Mógł więc prężyć klatę po dwakroć, ale na razie nadrabiał miną zawodowego sztywniaka.

W tymczasowym obozie wreszcie mógł odetchnąć, przynajmniej na chwilę. Zaczął od ściągnięcia pancerza i rzucenia go na bok, byle na moment pozbyć się pieprzonego ciężaru. Mokra szmata przyklejona do twarzy utrudniała oddychanie, Nowojorczyk spróbował ją ściągnąć, a potem przypomniało mu się że to nie szmata, ale cholernie wilgotne powietrze.
Szczerze uśmiechnął się widząc pełne emocji powitanie małej brunetki i jej gangera, po którym Vesna wyściskała wszystkich powracających, aby na koniec zabrać się za opatrywanie najświeższych ran. Ogólnie zamieszanie sprzyjało Pietrowiczowi. Niby całkowitym przypadkiem znalazł się obok rudej łuczniczki i stał tak neutralnie, póki nie obrócił głowy i nie udał, że dopiero ją zauważył. Wtedy też z kieszeni mundurowej kurtki wyjął niebiesko-zieloną, kraciastą chustkę.
- Masz coś tutaj - wyciągnął materiał na otwartej dłoni, drugą wskazując swój policzek. - I nie wygląda abyś to miała od początku.

- Tak? Dzięki. - gladiatorka wydawała się trochę rozkojarzona jakby zdziwiła się, że ma coś na policzku. Odruchowo sięgnęła tam palcami by to zetrzeć ale szybko przyjęła chustkę i skorzystała z jej pomocy. - No to chyba wyszliśmy z tego cało. - rzekła trąc policzek i przecierając chustką czoło zataczając przy tym wzrokiem dookoła ich kilkunastoosobowej grupki.

Nowojorczyk kiwał głową i podpatrywał co tam kobieta działała przy policzku,. Wyglądała zabawnie tak pogrążona w tarciu, że nie miał serca dopowiedzieć dalszej części kwestii. Wątpił aby dała radę zetrzeć piegi, jednak była urocza gdy tak próbowała.
- Straty są minimalne, nikt nie zginął. Misję możemy uznać za zakończoną sukcesem. Teraz tylko wrócić do wioski. Jak dobrze że dziś chłodno i lekki wietrzyk - powiedział tonem sztywniaka, nie uśmiechając się ani o milimetr.

- Chyba tak. Mam nadzieję, że wiedzą jak wrócić do tej wiochy. - dziewczyna dała sobie spokój z próbami doczyszczenia twarzy i lekkim skinieniem brody wskazała na resztę grupy.
- A w ogóle. - nagle zwróciła się do Rosjanina jakby sobie przypomniała o czymś innym. - Dobrze, że skasowałeś tego bydlaka co wyleciał z krzaków. Już myślałam, że będzie trzeba to załatwić ręcznie. - zaśmiała się cicho gdy klepnęła go w przyjaznym geście w ramię. No i przy okazji oddała mu chustkę.

- Nie ma sprawy, napijesz się ze mną i będziemy kwita - odebrał swoją własność i wreszcie się uśmiechnął, patrząc z góry na bojowego rudzielca - Ale to niestety wieczorem. Jeszcze musimy wrócić... - mruknął niechętnie, kopiąc czubkiem buta zrzucony pancerz. Zakładać go znowu brzmiało wyjątkowo depresyjnie, ale co począć?
- Chodź, pogonimy ich - machnięciem głowy wskazał resztę grupy - Musimy się umyć i zdrapać komary. Napić się... wódka nie pyta - parsknął pogodnie i dokończył ze śmiertelną powagą - Wódka rozumie.

 
Dydelfina jest offline