Wejście awanturników na dziedziniec wywołało poruszenie wśród ptaków. Część z nich natychmiast zerwała się ze swoich miejsc, szaleńczo machając skrzydłami. Zbiły się w stado nad zamkiem i targane podmuchami wiatru, starały utrzymać razem. Zatoczyły kilka chwiejnych kółek nad dachami, po czym część z nich wróciła na dachy i gzymsy. Pozostałe, zamiast grzecznie usiąść, z głośnym krakaniem skierowały się do okien i otworów strzelniczych w budynkach, znikając wewnątrz zamku.
Grupa awanturników zostawiła Magnusa w bramie, aby ten uzbrojony w kuszę miał baczenie z góry na dziedziniec, a sami podeszli do zakratowanego otworu w bruku. Jama miała jakieś osiem na pięć metrów. Przykryta była pordzewiałą kratą, wyposażoną w otwieraną, zamkniętą na okazałą kłódkę klapę. Łańcuch, który spinał poziomą furtkę, jak i kłódka, w przeciwieństwie do krat nie były pordzewiałe. Poniżej klapy widać było znikającą w wirującej, wypełniającej jamę mgle stalową, pokrytą czerwonym nalotem drabinę o pogiętych szczeblach. Opar poruszał się, skręcał i prostował, kurczył i znów rozkurczał, czasem jego część wędrowała w górę, niczym macka i sięgała ponad kraty, aby zaraz potem wrócić w dół. Z dołu słychać było jakiś dźwięk. Ni to szepty, ni krzyki o pomoc, jakieś jęki, zgrzyty i bulgotanie. Axelem wstrząsnął widok zarysu czegoś, co do złudzenia przypominało ludzką rękę, poruszającą się w tej mgle. Czy to możliwe, że na dnie jamy ktoś był?