Cała ta fucha niby dla ratusza, ale jednak dla hrabiny zaczynała się Litz podobać i to jak! Ciekawe towarzystwo, nietuzinkowe. Ciągle coś się działo, nie było czasu snuć smętnych wspomnień o przeszłości. Był dzień dzisiejszy, teraźniejszość wraz z jutrem gdy nie wiadomo co człowieka spotka, lecz z pewnością da radę wynieść z tego przysłowiowe dwa miedziaki dla siebie. Poza tym czemu niby Gabi miałaby na cokolwiek narzekać? Zwłaszcza, gdy siedziała przy jednej ławie z całą masą dorodnych, dobrze odkarmionych i zadbanych samców dalekich od wyperfumowanych mimoz na jakie czasem się niestety w kręgach arystokracji trafiało? Grupa rajtarów przypominała jej stare dzieje, więc trzeba było zagłuszyć wspomnienia.
- Za spotkanie! - przechylała nowy kufel, śmiejąc się i wieszając to na Lotarze, to siadając “swojemu” wąsaczowi na kolanach. Przygruchała też sobie wysokiego blondyna o imieniu Dietrich, niby również wysoko urodzonego… ale jakimś niesamowicie pechowym zbiegiem okoliczności Gabrielle nie zapamiętała jego imienia. Miała wszak o wiele ważniejsze rzeczy.
- Zdrowie pięknych dam! - jej kufel znów poszybował do góry, a potem w dół, gdy piła nie szczędząc siebie ani trunku. Wino i piwo lały się strumieniami, dookoła widziała las roześmianych, rozbawionych twarzy i lśniących nie tylko alkoholem oczu. Lawirując między rajtarami nie raz i nie dwa czuła na swoim ciele obce dłonie, zwykle w rejonach gdzie dotyk przyspieszał krążenie krwi w żyłach.
- Zdrowie dzielnych panów! Niech waszych klat zawsze trzymają się włosy, bo co to za chłop bez włosów na klacie?! - po raz nie wiadomo który kufel Litz powędrował do góry, a ona zataczając się, usiadła z impetem na czyichś kolanach.
Dopiero na kolanach Gabrielle zorientowała się, że należą one do Wolframa. Tego z tymi pięknymi bokobrodami i wąsami co to jechał razem ze swoją koleżanką na szpicy oddziału. Gdzieś tam kiedyś w jakimś lesie całe mile stąd. Teraz zaśmiał się rubasznie i chyba obojgu było całkiem wygodnie w tej pozycji. Objął ją w pasie przyciągając do siebie i zareagował na kolejny toast.
- Za piękno, emocje i przygodę! - zawołała milady von Osten pijąc trunki zupełnie jak po dobrze wychowanej damie z wyższych sfer nie można się było spodziewać. Piła na równi z rajtarami co w większości byli przecież chłopy na schwał i do szklanki i do szabelki. Lotar też się bawił nieźle chociaż chyba i tak żeńska część drużyny przebijała go na głowę w tej integracji. Hrabina nachylała się coraz częściej do ucha Julii von Grunwald i coś jej szeptała co sprawiało, że często obie wybuchały śmiechem. Teraz, gdy obie tak siedziały razem przy stole i rajtar siedziała bez pancerza łatwiej było je sobie wyobrazić na wspólnym balu czy towarzystwie.
Ciemnowłosa ulicznik z wofenburskich ulic też bawiła się na kolanach jakiegoś rajtara nawzajem pojąc go z kielicha albo dając się jemu poić co bawiło i ją, i jego, i całe okoliczne towarzystwo. Zwłaszcza jak troszkę tego wina się z kielicha i ust Rainy ulało i pociekło jej po policzku, szyi i aż gdzieś za koszulę. A dzielny rajtar rzucił się ratować jej czystość spijając te strużki wina z jej skóry.
Laura za to przysiadła na boku stołu więc znalazła się pomiędzy dwoma najbliżej siedzącymi biesiadnikami i grała, i śpiewała jakaś sprośną balladę często się przy tym śmiejąc a nie zwracając większej uwagi na dłonie które wędrowały po jej zgrabnym udzie wystającym z sukni czy kibici opiętej tą samą suknią.
Agnes znalazła sobie towarzysza z którym potrafiła dogadać się po bretońsku. Więc chociaż już znów wyglądała na mocno wypitą to jej rozmówca podobnie. I wydawało się, że oboje z każdym wypitym kuflem i przepitym toastem dogadują się coraz bardziej i są w coraz większej komitywie.
Najbardziej stonowane wydawały się Larisa i Maruviel. Elfka roztaczała wokół siebie tą specyficzną, elfią aurę i nawet jak siedziała i biesiadowała razem z resztą to wydawała się jakaś inna. Jakby była tutaj tylko przejazdem. Chociaż uśmiechała się i bawiła jak inni to jednak wydawała się istotą z zewnątrz. Kislevitka zaś chyba nie najlepiej znosiła towarzystwo rajtarów bo dało się wyczuć jakiś opór przed pełną integracją z nimi.
Panował harmider, będący mieszaniną kakofonii śmiechów, pokrzykiwań, muzyki i rechotów. Ktoś klął, ktoś walił kuflem w stół do rytmu ballady, albo bekał nie przejmując się że jest niby dobrze urodzony.
- Laura! Ej Laura! - Litz krzyknęła do bardki aby przykuć jej uwagę, a gdy tak się stało, poprosiła - Zagraj coś szybkiego!
Ledwo muzyka przeszła w skoczniejsze, żywsze tempo, brunetka dopiła co było w kufle i wybijała dłonią rytm o kolano. Szybko było tego za mało.
- Rezerwuję twoje siodło - mruknęła kosmato do Wolframa zeskakując mu z kolan na podłogę, lecz nie zagrzała tam długo miejsca. Doskoczyła do najbliższego rajtara, chyba tego Dietricha i okręciła się tanecznym krokiem wokół niego: to przysuwała się tak blisko że ocierali się ciałami, to uchylała się zręcznie, gdy próbował ją dotknąć. Dotykała jego ramiona, barki, głaskała po twarzy i patrzyła głęboko w oczy… a później obróciła się piruetem do następnego, znów kusząc i mamiąc na wyciągniecie ręki, lecz poza zasięgiem.
Na ziemię poleciał jej kaftan, utrudniający poruszanie. Wcześniej zleciał też szal okrywający ramiona. Została w czarnej, haftowanej koszuli o sporym rozsznurowanym dekolcie, spodniach i butach. W tym też stroju wskoczyła na stół, kręcąc się ze śmiechem wokół własnej osi i rozkładając ramiona poruszane rytmem muzyki.
Zaczęła się zabawa! Laura znakomicie się wczuła w swoją rolę i jej utalentowane usta i palce wygrywały skoczną, taneczną melodię. Towarzystwo chociaż w pierwszej chwili zaskoczone jej zachowaniem to jednak gdy ujrzało ją roztańczoną na stole to szybko połapało się co jest co. Zaczęli jej klaskać i dopingować, krzyczeć coś do niej i do siebie nawzajem w rytm dudnienia butów Litz o deski stołu.
- Tak jest! I to jest zabawa! Brawo Gabi, bravissimo! - milady była szczerze zachwycona tym spontanicznym występem. Tak bardzo, że po chwili sama wspięła się na blat stołu i zaczęła tańczyć razem ze swoją towarzyszką. Kołysała się do rytmu brunetki, obracała nią piruety jak w tańcu albo zmysłowo ocierała się o nią wodząc lubieżnie dłońmi po jej ciele. - Dawać dziewczyny! Na stół! - zachęcała pozostałe towarzyszki i po chwili udało jej się namówić Rainę i Julię do spółki. Atmosfera robiła się coraz gorętsza i głośniejsza, wydawało się, że roztańczony i rozśpiewany stół robi się centrum zainteresowania tego wieczoru w “Przyłbicy”. Nie wiadomo jakby się to skończyło bo roztańczona i rozpromieniona hrabina już zaczynała dobierać się do sprzączek i guzików Gabrielle a w pewnym momencie nawet pocałowała ją w usta. I to nie tak po przyjacielsku, w policzek, tylko jak zazwyczaj gdy mężczyzna całował kobietę. I to w prywatnej alkowie. To chyba zaskoczyło wszystkich a najbardziej stół. Bo stół nie zdzierżył i grzmotnął o podłogę zaskakując i zwalając na podłogę wszystko i wszystkich. Powstał rwetes bo cztery tancerki wylądowały na podłodze zjeżdżając po przechylonym stole i zaraz wokół nich zrobiło się zbiegowisko, rajtarzy, Lotar, Agnes i reszta próbowali je szybko podnieść i sprawdzić czy wszystko gra. Gdy niespodziewanie przerwał im histeryczny, kobiecy śmiech.
- Alkowa! - zawołała hrabina von Osten wciąż leżąc na podłodze i dopiero dając się podnieść do pionu. Miała rozciętą wargę i z rozbitej skroni spływała jej strużka krwi ale w ogóle wydawała się tego nie zauważać.
- Alkowa milady? - ktoś zapytał przy okazji podnosząc Gabrielle do pionu aby mogła stanąć na własnych nogach. Ale chyba nikt za bardzo nie zrozumiał o co chodzi hrabinie.
- Alkowa! Bierzemy alkowę! Przecież w pokoju się nie pomieścimy! Bierzemy alkowę! Za mną! - hrabina odzyskała zdolność stania i chodu o własnych siłach i wciąż upojona atmosferą zaczęła przewodzić dalszemu ciągowi tej biesiady łapiąc w pierwszej kolejności za rękę Gabrielle a w drugą Julię i ciągnąc je za sobą w sobie znanym kierunku. To niejako wydawało się, że wywołało reakcję u pozostałych bo zaczęły się okrzyki, wołania właściciela ale cała grupka zaczęła podążać za hrabiną i jej wybrankami.
Przebyli krótką drogę, albo to Litz już mieniło się w oczach, a miary przestawały działać zgodnie z prawami natury. Ledwo co szlachcianka całowała ją na stole, potem ciągnęła gdzieś w mrok. Poczuła dotyk czegoś miękkiego na twarzy. Uniosła zaintrygowana głowę do góry.
Zasłona.
Karminowa. Do tego świece, czyjeś ręce z przodu, z tyłu. Pozbywały się jej ubrań, a ona szarpała się z wiązaniem gorsetu... i te ręce. Wszędzie chciwe, zaborcze dłonie. Zaraz też usta. Jedne miękkie i wilgotne. Drugie gorące, szorstkie i drapiące zarostem. Dużo rąk, ust. Chaos ciał, dźwięków, smaków i zapachów... o tak.
Fucha niby dla ratusza, ale jednak dla hrabiny bardzo się Litz podobała!