Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2019, 19:38   #34
Lavandula
Konto usunięte
 
Lavandula's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputację
Farewell post

Kapral Williams nie miał zamiaru rwać naprzód bez wyraźnego rozkazu. Wbrew temu co mówiła za plecami większość Joshua w akcji był posłusznym i pokornym żołnierzem. Nie kozaczył, nie wychylał się. Niektórym mogło się czasem wydawać, że popisuje się na płaszczyźnie bojowej, ale obiektywny obserwator określiłby to jako wykorzystywanie jego ponadprzeciętnej w korpusie sprawności fizycznej. TRX poczekał chwilę na Cartera wykorzystując cenne sekundy na założenie hełmu, dobycie karabinu i przestawienie selektora ognia na ogień automatyczny. HK416 zareagował z wyraźnym klikiem. Spojrzenia tropiciela i nożownika się spotkały na chwilę przed tym jak mężczyźni ruszyli w kierunku pozycji kaprala Boone’a. Jeden osłaniał drugiego kiedy naprzemiennie poruszali się od osłony do osłony. Było widać, że w przeciwieństwie do reszty ta dwójka ze sobą współpracowała. Carter i Josh mieli wypracowane pewne nawyki i porozumiewali się bez słów zdawkowo gestykulując albo kiwając na siebie głowami.

Lejąca się z nieba ściana lodowatej wody nie ułatwiała ani biegów, ani rozeznania w terenie. Wszędzie po drugiej stronie drogi poruszały się liście i gałęzie, siekane kroplami wielkości paznokcia kciuka. Że też Boone musiał iść za potrzebą akurat za pieprzoną leszczynę, pieprzony wstydniś! Anderson miała raptem ułamek sekundy aby rzucić okiem za plecy, gdzie reszta oddziału. Na więcej nie było czasu… niby kapral zniknął tak niedaleko, po drugiej stronie drogi, no ale te durne krzaki! Zasłaniały widok, ukrywając co u licha działo się po drugiej stronie. Biegnąc z krótką bronią w pogotowiu, słyszała niepotrzebne pytania dobiegające jej zza pleców. Skrzywiła się w duchu, zwalczając ochotę aby pocisnąć podwładnemu za zawracanie dupy, gdy dała prosty rozkaz. Gdybanie i rozpatrywanie co mogą zrobić, zanim nie dowiedzą się dokładnie na czym stoją… tak ciężko było ogarnąć że nie znajdowali się na pikniku, do cholery?! Po raz drugi sierżant musiała przyznać z goryczą, że niektóre rzeczy i osoby po prostu się nie zmieniały.

Zamiast wdawać się w niepotrzebne dyskusje jakby znajdowali się w suchej sali odpraw, podniosła dłoń, dając znak aby wszyscy się zamknęli. Serią szybkich gestów wskazała aby Carter i Williams poszli na prawo, a reszta na lewo. Sama również parła w lewą stronę, zgrzytając zębami. Pierwszy postój, pierwszy trup… zupełnie jakby znowu trafiła do II Departamentu i wyszła na rutynowy patrol.

Widząc polecenie od Anderson szturmowiec i tropiciel skierowali się na prawo od miejsca, w którym zniknął kapral Boone. W całej operacji nie było zbyt wiele finezji i pomyślunku, ale i tak było nieźle mając na uwadze nikłe doświadczenie dowódcy. Williams i Jones bez dyskusji szli za rozkazem mając nadzieję, że Carter nie został jedynym zwiadowcą w oddziale.

Błoto. Wszędzie to pieprzone błoto od którego Harqiun zaczynała wchodzić w stan pośredni między depresją, a desperacją. Zimna, bura breja lepiła się do rąk, ubrań, skóry, sprzętu, ciężarówki i wszystkiego z czym miała kontakt. Do tego istne urwanie chmury pomagało błocku rozlewać się dalej i do woli, a banda trepów przedzierała się przez nie, urozmaicając sobie podróż odwalaniem powalonych drzew, gałęzi i innego złośliwego syfu zalegającego na drodze jak wszy na Szczurze. Szło jak krew z nosa, jak po grudzie i pod górkę. Co gorsza w takiej ulewie nie szło spokojnie zajarać, trzeba było się gimnastykować aby odpalić szluga i potem jeszcze robić z dłoni daszek przez co jarało się jak małolat… a teraz jeszcze zgubili tego lamusa z obitym ryjem przez co musieli przerwać żarcie i odpoczynek, który należał im się jak psu poruchać. Mrużąc oczy, z karabinem w łapach, Nosferatu przedzierała się przez deszcz, lecąc na ich rudą matką na poszukiwanie i nawet ratunek, chociaż nie zdziwiłaby się, gdyby kapsel zobaczył na glebie glistę dłuższą od własnego przyrodzenia i tak padł w szoku i zemdlony, a oni tylko niepotrzebnie przerywają pitstop na trasie do miejsca, gdzie nie leje na głowę i może nawet mają suche łóżko bez pluskiew, a za to z towarzystwem opłacanym na godziny.

- Kur… - zaczęła, ale matula zamajtała łapskiem, każąc im skleić mordy. Sanitariuszka miała słuchać, więc to zrobiła dymając zaraz za nią i nerwowo kierując broń na krzaczory. Może ukąszenie świni boli, lecz to rany po leszczynie goją się dłużej… a tych było całe zajebane pobocze.
 
Lavandula jest offline