Potrzeba człowieka rzecz święta, a tak się złożyło, że aktualną potrzebą kaprala było pójście w krzaki. Nie pamiętał, kiedy ostatnio miał okazję się wysikać… Ciągle tylko przeciągali gałęzie, czy inne krzaczory, odblokowując drogę tej wielkiej krowie, która miała ich wieźć. Styrany błotem i zimnem żołnierz nie myśląc wiele o konsekwencjach, zanurzył się w leszczynę, wcześniej rzucając jedynie krótką informację od niechcenia. Kogo by tam obchodziło, że idzie się odlać. Bo jak niby ktokolwiek miałby przewidzieć, a tym bardziej sam Boone, że ziemia postanowi rozstąpić się i ukarać tropiciela za szczanie na święte drzewo.
Krótki krzyk wyrwał się z jego gardła. NIe było to nawet jakieś konkretne słowo, po prostu wyraz zaskoczenia. A i to szybko zostało zagłuszone przez sypiącą mu się do ust ziemię. Bez czasu na reakcję, spadł w mroczną czeluść, nie wiedząc nawet do końca co się dzieje. Pierwszą rzeczą, jaką pamiętał był nieco przytłumiony ból, pulsujący w całym jego ciele. Żołnierz mimowolnie złapał się za głowę, która najbardziej wstrząs upadku odczuła. Musiało minąć trochę czasu, nim dotarło w ogóle do niego, że znów leży na jakimś gruncie. Niestety odzyskanie świadomości nie było tak dobrą rzeczą, jakby się wydawało. Ból stawał się ostrzejszy tym bardziej, im bardziej Frank kontaktował z rzeczywistością. W dodatku, co mógł teoretycznie zwalić na omamy, do jego uszu doszedł warkot. Ostatecznie jednak musiał przyjąć do wiadomości, że warkot jest prawdziwy i zaczął powoli się podnosić. Z drżącymi od bólu i zimna rękoma, powoli sięgnął do kabury po pistolet. Wzrok miał utkwiony w ciemności, tam gdzie usłyszał zwierzę. W milczeniu dobył broni, starając się nie wykonać żadnego gwałtownego ruchu. Ani tym bardziej pozwolić sobie krzyknąć i sprowokować tym samym stwora. Chociaż bardzo go kusiło, by wezwać w ten sposób pomoc, już bardziej praktycznym wydawało się oddanie strzału. Jeśli tylko ta bestia zbliży się jeszcze chociaż odrobinę. |