Dietmar nie brał czynnego udziału w naradzie po odparciu ataku szkieletów. Poszukał ławy odsuniętej wcześniej gdzieś na bok, pod ścianę sali, i ruszył tam. Zatrzymał się tylko na chwilę przy Casparze i podał mu rękę.
- Dziękuję za pomoc. – Nie bardzo wiedział, co jeszcze powiedzieć. – Bez ciebie byłoby o wiele trudniej.
Usiadł potem opierając tył głowy o drewniane belki i przymykając oczy. Był zmęczony i najchętniej położyłby się i wyspał, ale to oczywiście nie było możliwe. Krasnoludy szykowały się do ewakuacji i połączenia sił z wieśniakami z Farigoule, co wydawało się rozsądne. Któż wie, co jeszcze mogło zaatakować dolinę. Rache poprosił jeszcze krasnoludzkiego mędrca o uzupełnienie jego zapasów bandaży i środków leczniczych. Miał nadzieję, że ten nie zapomni o prośbie, bo butelczyna brandy szybko traciła swą zawartość.
Propozycja zaniesienia ostrzeżenia farmerom wzbudziła u niego mieszane uczucia. Zamiar słuszny i chwalebny, ale cyrulikowi wydawało się, że jego miejsce jest przy rannych. Z drugiej strony, tymi mogli się już zająć inni krasnoludowie, a wędrówka przez dolinę mogła się okazać niebezpieczna dla jego druhów, również poranionych w walce.
- Ten rudowłosy nie może się ruszać. To ważne, musi leżeć – przypominał staremu Bardakowi. – A ten tu, z czarną brodą, ma zwichnięty łokieć. Nie może pracować tą ręką. Co? Bo ja wiem, niech weźmie topór do drugiej, byle nie machał tą.