Nawet jeśli ktoś znajdował się w oparze zalegającym w jamie, to nie odpowiedział na wołanie Axela. Widocznie wolał pozostać ukryty w mgle, niż wychodzić na światło dzienne. Odwracając się od kraty, bohaterowie mieli wrażenie, że tajemniczych istot jest tam w dole więcej. Że się kotłują i przewalają wraz z oparem. Że cała jama żyje, ściany się wybrzuszają, a drabina podryguje w dziwnym rytmie. Tak jakby to coś pod kratą było żywym organizmem… Szybko się wycofali na bezpieczną odległość, nie chcąc o tym myśleć.
Trzeba było rozpocząć zwiedzanie zamku, który poza tymi przeklętymi ptaszyskami w górze, wyglądał na opuszczony. Uroku nie przydawała mu pogoda. Tonący w deszczu dziedziniec i ociekające wodą mury, co rusz rozświetlał błysk piorunów. Padło na świątynię. Podeszli do otynkowanego niegdyś na biało, zwieńczonego kopułą budynku. Dwa kamienne panele umieszczone po bokach drzwi przedstawiały sceny z życia Sigmara. Były tu jego narodziny w czasie wielkiej burzy; pokonanie goblinów i otrzymanie Ghal-Maraza; walka z wodzem Teutogenów i bitwa na Przełęczy Czarnego Ognia. Przez uchylone wrota wydobywał się pachnący kadzidłem i lawendą, ciężki opar. Słychać było odgłosy zabawy i śmiechy, a towarzyszył im odgłos grających niepokojącą, wwiercającą się w głowy muzykę organów.