- Spokojna noc… – Powiedział ork, co biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia wydawało się niemal ironią… a jednak, mówił on szczerze, zaraz też dodał. – Dzięki tobie… na drzewie wiszą jedynie liście, a nie umarli. – Powiedział w zamyśleniu.
Spojrzałam na niego kątem oka.
- Ja będę świętować to dopiero gdy gobliny będą wolne - stwierdziłam, skupiając wzrok na czarnej pustce wnętrza studni.
– Ja wolę się cieszyć każdym, nawet najmniejszym zwycięstwem, córko niepewnej drogi… bo każde, nawet największe zwycięstwo, jest tylko efektem, wielu małych… – Powiedział spoglądając na ciebie. – ... syn złotego kręgu mógłby to potwierdzić. Całe jego imperium to efekt setek niewielkich zwycięstw, które odniósł, i tysięcy porażek, z których się podniósł.
Puściłam linę bo wiadro opadło do wody na całą jej długość.
- Ciężko tak myśleć kiedy od powodzenia własnego działania zależy czyjeś życie - odparłam i skrzyżowałam ręce przed sobą. - Ale też łatwiej nastawiać się pesymistycznie i później miło się zawieść. Eh, nie byłoby tego gdybym nie miała na pieńku z kapłanem dowodzącym - skrzywiłam się.
– Co go dręczy? – Zapytał.
- Zazdrość - wyjaśniłam.
– Od zazdrości gniją kości… – Rzucił starym przysłowiem. – Czy ma jakieś powody by ci zazdrościć?
Usiadłam na brzegu studni i zamyśliłam się, spoglądając w niebo.
- Twierdzi, że mam wszystko to co on chciałby mieć - stwierdziłam. - Cóż, ja się o to nie prosiłam i po prostu staram się nie być bezużyteczna, ale... Jestem w sumie w stanie zrozumieć jego irytację. Inna sprawa, że jako kapłan nie powinien tak reagować... Tak mi się wydaje.
– To w ludziach jest zdumiewające… – Powiedział. – Jestem wojownikiem bo dzierżę miecz i walczę, jestem herosem, bo zwalczam zło i chronię bezbronnych… Nie miano mnie czyni, lecz ja czynię swe miano… jakże inaczej jest u was. Jest kapłanem, więc mu się nie godzi… jesteś mniszką więc nie powinnaś… – Westchnął. – O ileż lżej by wam było gdyby zamiast tego było… jego wiara jest silna a oddanie wielkie… będzie kapłanem.
- Nie, nie twierdzę, że jest złym kapłanem - pokręciłam głową. - Jest jednym z najbardziej zdolnych. Po prostu mój mistrz mawia, że nie należy zazdrościć innym tego, że mają lepiej tylko współczuć tym, którzy mieli mniej szczęścia w życiu. Mam tylko nadzieję, że zazdrość nie zaślepi go na tyle by nie widział, że przewodzi nam wspólny cel.
– Piękne słowa z tym współczuciem – Usłyszałaś nagle głos Evi, która podeszła do was bezszelestnie. – Kapłan dowodzący cię woła. – Powiedziała uśmiechając się szeroko, gdy weszła w krąg światła, pochodni, którą obok studni wbił w ziemię Garren.
Jęknęłam, bo nie było to coś co chciałam wypowiedzieć przy bardce. Szczerze to już byłam zbyt zmęczona, żeby się przejąć i nawet perspektywa rozmowy z Darielem już mnie z tego powodu nie zniechęcała.
- Będzie jak będzie - mruknęłam pod nosem i wstałam. - Wyczyszczę twój kociołek jak wrócę - zapewniłam i ruszyłam w kierunku gospody, szykując się na batalię.
– Nie łam się… będzie całkowicie inaczej niż się tego spodziewasz. – Powiedziała towarzysząca ci kobieta.
Gdy tylko weszłyście do gospody ujrzałaś owiniętą kocem goblinkę, siedzącą przy jedenej z ław i Dariela, który ją badał. Obok stała Morrisana.
– Poturbowali cię… ale nie masz żadnych złamań… – Oceniał mężczyzna. – Jesteś trochę odwodniona i niedożywiona… zapewne nie wiodło wam się za dobrze, a ostatnie dni, tylko pogłębiły ten stan. – Westchnął. – Siostro Morrisano, czy mogłabyś rozejrzeć się w kuchni za czymś do picia i czymś lekkim do jedzenia... ze względu na stan tutejszej wody… w tej sytuacji do picia może być wino, nawet jeśli zostało rozwodnione, alkohol powinien zminimalizować ryzyko zatrucia, które w obecnym jej stanie mogłoby być nawet śmiertelne… jutro rozliczymy się z gospodarzem – Mężczyzna był zbyt zajęty by cię zauważyć.
Morrisana dostrzegła cię jednak, ale tylko się uśmiechnęła i poszła do kuchni, do której wejście było za szynkwasem.
Gospoda była oprócz was całkiem pusta, jako że było już daleko po północy.
__________________ Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach... |