- Dziękuję za pomoc. – zwrócił się Dietmar do maga – Bez ciebie byłoby o wiele trudniej.
- Nie ma sprawy. To ja dziękuję za pozwolenie. Chciałbym móc pomóc więcej - odparł Caspar.
Po tym Gwendoline prychnęła wystarczająco głośno, aby oni to usłyszeli.
- No nie wątpię, że chętnie byś pomógł więcej, ale niestety tylko jedna baba wśród rannych, to Pan ładny nie ma co dotykać - rzuciła złośliwie łypiąc na maga z zuchwałością, przy czym starała się nie skrzywić z bólu, podczas podnoszenia się do siadu.
- No co? - rzuciła skonfundowana widząc, że ci dwaj wciąż się na nią gapią, chyba nie rozumiejąc skąd w niej nagle tyle pokładów wylewności.
- O rany, to był żart! Każdemu się zdarzy zażartować, nawet komuś, kto całe życie spędził wśród sztywniaków. - wytłumaczyła się Strażniczka Grobów i trzymając się za bolesny bok wstała z cichym jęknięciem - Może dlatego ten żart był też sztywny - dodała, ale ich spojrzenia jakoś dalej z niej nie zeszły. W ostateczności więc machnęła ręką darując sobie i po prostu odeszła, aby nie musieć się więcej tłumaczyć.
Ruszyli dopiero godzinę później, choć jak na te okoliczności musiała przyznać, że uwinęli się dość sprawnie. W drodze nie narzekała, nie jojczyła, ani nie skarżyła się na ból. Choć oddychanie stało się nagle przykrym obowiązkiem, jakoś musiała sobie z tym poradzić, bez zbędnego zawracania dupy i robienia z siebie ofiary. Po tym jak khazad wspomniał o jakichś farmerach, Gwen jedynie kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Resztę i tak już inni powiedzieli, więc po prostu pójdzie w ich ślady i tyle.