Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2019, 10:15   #1
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Strefa Skażenia



W Seattle, a dokładniej mówiąc na lotnisku Seattle-Tacoma było mglisto i deszczowo. Samoloty przewożące najemników i ich ekwipunek lądowały jednakże bez problemu i większych opóźnień. Technicznie rzecz biorąc stan Waszyngton ciągle znajdował się w obrębie USA, pomimo tego, że większość przyjezdnych doskonale zdawała sobie sprawę z panującej tu anarchii. Słaby rząd podjął w minionych latach kilka prób zapanowania nad chaosem, ale były one nieudane - jedyne co udało się osiągnąć, to względny porządek w głównych miastach, od Seattle do Tacomy. Widok uzbrojonych patroli wojskowych w tym rejonie nikogo nie dziwił no i niewielu zachęcał, przez co nawet te miasta miały ciągle problemy z podniesieniem się po epidemii z 2016 roku, kiedy to zdecydowana większość mieszkańców tego stanu została zarażona i wskutek tego zmarła od wirusa X. Taką łatkę ciężko zerwać, nawet niemal po czterdziestu lat od tego wydarzenia mając do dyspozycji głównie mgłę i deszcz. Dla osób takich jak zbierająca się w głównym holu czwórka nie były to jakieś wyjątkowo złe warunki, w końcu temperatura oscylowała w okolicach dziesięciu stopni, a z cukru nie byli. Tyle, że oni mieli w głowie, że po skończonej robocie wyjadą stąd bez oglądania się przez ramię.

Ich kontaktem był detektyw Timothy Alker. Dowiedzieli się o nim trochę przed zgodą na tą misję - mężczyzna od lat zajmował się poszukiwaniem zaginionych, często właśnie z wykorzystaniem najemników, których wynajmował i opłacał z kieszeni klientów. Niewiele dostali szczegółów, zaznaczył tylko, że rzeczywiście chodzi o poszukiwania. Wśród gór, lasów i bardzo agresywnych w stosunku do obcych tubylców. Ustawił spotkanie na dziesiątą rano tutejszego czasu, w jednym z niewielu ciągle aktywnych hoteli - Radisson Hotel, mieszczący się tuż przy lotnisku. Mieli aż dwie godziny, aby tam dotrzeć, co zawsze było dobrym pomysłem do poznania się z nowymi twarzami, wspominek i nadrobienia minionego od ostatniego wspólnego spotkania czasu. Pustawe hale największego lotniska stanu Waszyngton niosły echem każdy stukot i głośniejsze słowo. Czy im się wydawało, czy nawet pracownicy byli smutni i snuli się trochę bez sensu? No ale, z Foxem ostatnio widzieli się w zdecydowanie bardziej ponurym miejscu, prawda?

- Wygląda na to, że jesteśmy pierwsi - dobrze zbudowany Irlandczyk zagadnął Dawn, gdy pokonali kontrolę celną i odebrali bagaż "dyplomatyczny". W przypadku O'Hary oznaczało to dużą, wzmocnioną torbę podróżną, zapieczętowaną kilkoma plombami. Duży wojskowy plecak bez rzeczy niedozwolony miał już na plecach, przyleciał razem z normalnymi walizkami. Wyglądał na świetnie utrzymanego faceta ocierającego się o czterdziestkę, o żwawym i lekkim kroku. Brązowe włosy miał ścięte na kilka centymetrów, bystre zielone oczy lustrowały lotnisko niczym pole bitwy, oceniając zagrożenia. Sam na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się z tłumu, ubrany w jeansy, czarne ciężkie buty i takiego samego koloru skórzaną kurtkę. - Usiądziemy? - wskazał na ławkę, dobrze widoczną od strony wyjścia. - Shade i Fox powinni się niedługo zjawić.
Scrap zdążyła go poznać już z obu stron, tej rozmownej, żartobliwej i skorej do zabawy poza misją oraz skupionej i skoncentrowanej na zadaniu, gdy przychodziła na to pora. Klapnął na siedzisko, prostując nogi.
- Tym razem też zabrałaś ze sobą cały sklep z elektroniką? - błysnął zębami w uśmiechu. - Był taki jeden w Norylsku, myśl o Foxie mi o nim przypomniała. Mechanik, zapinał się w pancerz wspomagany i w tym paradował. Nie myślałaś o takim?

Wysoka, szczupła, ubrana w obcisłe jeansowe spodnie i ocieplaną kurtkę kobieta, wciągnęła głęboko chłodne powietrze schodząc po stopniach samolotu na płytę lotniska. Ostatni raz była w stanie Waszyngton piętnaście lat temu, z Liberty Montrose, kilka miesięcy przed jej tragiczną śmiercią. Słodko-gorzkie wspomnienia na chwilę wypełniły jej umysł, wywołując na twarzy smutny uśmiech.
Gdyby nie Kane, być może nie zdecydowałaby się na tę misję. Od czasu Norylska nie pracowali razem, choć zdarzyło im się kilka razy spotkać na niezawodowym gruncie.
Odgarnęła do tyłu długie prawie do pasa, lekko falujące brązowe włosy i poprawiła torbę na ramieniu odrywając się od swoich myśli. Musiała jeszcze odebrać broń, przesłaną specjalnym kanałem, skierowała się więc w stronę wejścia dla Vipów.
W środku prawie od razu zauważyła O’Harę. Łatwo było go wypatrzyć z uwagi na wysoki wzrost i postawę, która zapewniała mu wyraźną przestrzeń. Towarzyszyła mu młoda, ładna dziewczyna której Valerie nigdy wcześniej nie widziała. Spokojnym, ale praktycznie bezgłośnym krokiem, podeszła do niego od tyłu i zapytała z rozbawieniem:
- Cześć twardzielu. Zabrałeś ze sobą na akcję córkę?
- Potomka mógłbym spłodzić tylko z tobą, moja piękna - odwrócił się z szerokim uśmiechem. Shade pewnie zauważyła jak drgnął, zaskoczony dźwiękiem głosu zza pleców. Wstał i bezceremonialnie objął kobietę, przytulił, cmoknął i odrobinę się cofnął, patrząc na Dawn. - Poznaj Scrap. Wygląda niepozornie, ale wozi ze sobą sklep z elektroniką i potrafi robić z niej cuda.
- No to obawiam się, że pozostaniesz bezdzietny. - Valerie odwzajemniła uścisk, a potem przeniosła spojrzenie na jego towarzyszkę. Jej zielone oczy patrzyły z ciekawością na drugą kobietę:
- Valerie Rusht, albo jeśli wolisz Shade. - Powiedziała wyciągając do niej rękę.
- Dawn Bailey, sporo o tobie słyszałam - znacznie niższa kobieta mrugnęła zawadiacko, ściskając podaną dłoń po wojskowemu. - I dziękuję za komplement. Wiem już jak będę mówiła do Kane'a.
Roześmiała się swobodnie, rzeczywiście było w tym sporo prawie nastoletniej energii. Mierząca trochę ponad sto sześćdziesiąt centymetrów, i to tylko dlatego, że miała na sobie wojskowe buty na grubej podeszwie, Scrap nie pasowała do 95% najemniczych grup. I wcale nic sobie nie robiła ze wszystkich komentarzy. Włosy w lekkim nieładzie, oczy podkreślone mocnym makijażem, szerokie spodnie khaki z mnóstwem kieszeni i obcisła, rozpięta teraz kurtka ze skóry, wraz z topem podkreślająca szczupłą figurę.
- Rozmawialiśmy właśnie o moim bagażu, nie wiem dlaczego tatuś upiera się, że wożę cały sklep z elektroniką - wskazała na cztery wielkie, aluminiowe walizki. Stały w rządku na kółeczkach i jak Irlandczyk mógł zauważyć wcześniej, jeździły za Dawn niczym posłuszne pieski. Na cyfrowych zamkach migały diody. - To jedynie tyle bagażu, z bardzo delikatną zawartością. Ten stan to dziura, ale to nie znaczy, że nie da się założyć bazy terenowej i zostawić tam co nie będzie potrzebne. Gdyby coś poszło nie tak to w razie czego wynajmiemy budę i będziemy sprzedawać, zbierając kasę na powrót.
Już od samego początku dla każdego nowopoznanego musiała uchodzić za gadułę. Przynajmniej miała niski, nie za głośny i miły dla ucha głos.
- Podobno masz kombinezon maskujący - nie wytrzymała, pytając Shade.
- Mam - Druga najemniczka przytaknęła z rozbawioną miną. - Ale nikomu nie pozwalam go dotykać. Zawsze tyle mówisz?
- Kiedy jest okazja - przyznała niezrażona Scrap. - Szkoda. Opowiesz mi chociaż o specyfikacji? To model STEALTH-SL3 czy starszy? - westchnęła. - Kane to ma same nudne, brutalne i pozbawione finezji zabawki.
Shade roześmiała się:
- Chyba nie jest tak źle! Przynajmniej jedna zdecydowanie nie pasuje do tego opisu!

Do grona rozmawiających ostatni dołączył Fox. Prawie 4 lata bez żadnego bezpośredniego kontaktu z kimkolwiek z dawnej grupy najwyraźniej zrobiły swoje, bo kto Ravera znał, nie mógł powiedzieć, że się nie zmienił. A konkretniej - wyglądał jak ktoś, kto przez ten czas zdążył nie tyle wejść w kupę gówna, co zanurkować w szambie po sam czubek głowy, w którym to szambie następnie trochę się popluskał, a potem wyszedł i pozwolił, by gówienko powoli z niego spłynęło. Dopiero po wszystkim się obmył, długo i dokładnie, ale jak to mawiają, kto raz zostanie oblany gównem, z trudem pozbywa się smrodu.
Mimo iż wciąż smukły, Anglik przybrał kilka kilogramów i nabrał mięśni, przez co sprawiał wrażenie bardziej hardego. Po twarzy było widać, że się postarzał, a przy tym zmężniał. Gdzieniegdzie były jeszcze widoczne ślady po gojących się siniakach i zadrapaniach. Na lewym policzku Foxowi doszła dość długa szrama. Co najmniej jedno ucho było albo zszywane, albo w ogóle rekonstruowane, i to chyba w warunkach polowych. Wszystko trochę tak, jakby przez ostatnie lata tyle samo razy oberwał, co sam przyłożył. To, co się natomiast nie zmieniło, to jego strój. Ubrany w klasyczną czarną skórę Angol w zamglonym i deszczowym Seattle czuł się jak u siebie. Ani obecna temperatura, ani aura, nie były bowiem czymś, do czego nie zdążył przywyknąć w Liverpoolu, gdzie generalnie panowała wieczna jesień.

Na widok znajomych najemników Fox wyszczerzył się jednak w wielkim uśmiechu. Kładąc na ziemi duży plecak, Felix najpierw mocno, lecz serdecznie uścisnął dłoń Valerie.
- Nic się nie zmieniłaś, Val. Wciąż lśnisz w towarzystwie, a już na pewno w moim - mrugnął do zwiadowczyni.
Zanim skierował wzrok na Kane’a, szybkim ruchem wyciągnął coś z kieszeni swojej skórzanej kurtki, po czym z wielkim zamachem przybił jakiś przedmiot do otwartej dłoni Irlandczyka. Była to puszka z norylską tuszonką, całkowicie nienaruszona. Jedna z tych, które Felix “rozdał” kilka lat temu przy okazji pożegnania z grupą.
- Wciąż żyjesz, kamracie - rzekł do O’Hary, ciągle z wyszczerzem na gębie. - A to masz, byś nie zgłodniał. Zoltan zwrócił mi swoją, nie wiedzieć czemu.
Na koniec Raver zostawił sobie nowy narybek. Najemniczkę, której nie znał i nigdy wcześniej nie widział na oczy. Mimo to, również ją powitał uśmiechem i serdecznym uściskiem dłoni.
- No proszę, kto nam się trafił. Młoda, ładna, podobno do tego jeszcze utalentowana. Jestem Felix Raver, ale zwą mnie Fox. Widzę, że teraz będziemy mieli w naszej drużynie już pełne równouprawnienie.
- Oh, oh, więcej komplementów! - niższa z kobiet złapała się za policzki. - Cała płonę - roześmiała się. - Tylko niech żadne nie próbuje mi do paszportu zaglądać i dat sprawdzać - uścisnęła podaną dłoń zdecydowanie, lecz z małą siłą. - Dawn Bailey, mów mi Scrap. Gdybyś był robotem to mogłabym cię raz dwa naprawić i połatać.
Valerie delikatnie dotknęła dłonią ucha Felixa:
- Widzę że czas nie był dla ciebie łaskawy, ale i tak miło cię znowu zobaczyć.
Anglik nie drgnął nawet w reakcji na dotyk Valerie, tylko odrzekł spokojnie, cały czas się uśmiechając:
- Grunt, że ciągle poruszam się na własnych nogach i strzelam jak zawsze.
Widok rozbawionej podlotki Scrap kontrastował z ponurym otoczeniem i wydawał się wręcz absurdalny biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się znaleźli. Kilka lat temu Fox być może uznałby ją za szczeniaka, który bawi się w wojenkę. Wiedział jednak, że dziewczyna jest tu z rekomendacji Kane’a i miał do Irlandczyka wystarczające zaufanie, by uznać, że to tylko pozory i jej obecność nie jest przypadkowa.
- Jak na robota krwawię zdecydowanie zbyt często - zwrócił się do Dawn - lecz wyobraź sobie, że mam znajomego Węgra, który znacznie lepiej wygląda w kupie opancerzonego, kroczącego złomu niż bez niej. Może trochę się spóźniłaś na imprezę, bo dawny sprzęt zdążył utracić gdzieś na Syberii, a tym razem gościa z nami w ogóle nie będzie.
Kane wyściskał Foxa po bratersku, tak jak się to robi w Irlandii a nie tej sztywnej Anglii. I wybuchnął śmiechem na widok konserwy.
- Wciąż świeżutka! Kopę lat. Wyglądasz jakbyś się z Zoltanem na pięści napieprzał.
Stracił kilka chwil na pakowanie tego do plecaka, gdy wychwycił kolejne odniesienie do Węgra i wtrącił się.
- Mówiłem jej właśnie o tym, dla Scrap to pewnie za mało finezyjne. Jak i moje zabawki, choć jak pamiętam niezbyt na nie narzekała ostatnim razem jak się widzieliśmy - wyszczerzył się. - Lepiej ruszmy się w stronę hotelu, na lotnisku jest za dużo kamer jak na mój gust.
 
Sekal jest offline