Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2019, 17:32   #162
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Kocięba - i pozostali też.

Mniej więcej o godzinie szesnastej, po godzinnej przerwie od nieustannego łomotu, ów łomot podjęto ponownie - tym razem za pośrednictwem grup specjalnych Zawadzkiego i Kocięby. Ich celem była Łasztownia, którą należało w końcu przełamać, do cholery!

Na pierwszy ogień poszedł stary browar Elbrewery, wciąż zahaczający o dzielnicę Zdrój. To właśnie tam parę godzin temu tak krwawy łomot dostała grupa Zawady. Niedobitki z jej oddziału pałały żądzą zemsty, Zawadzki też chciał się odkuć za swoje straty... zaś Kocięba pałał żądzą destylatu. Plotka głosiła, że w trzewiach browarniczej konstrukcji wciąż można było znaleźć zacier.

Szturm na browar był dość... jednostronny. Wrogów nie było tam już zbyt wielu, byli także otoczeni przez siły regularne, które odzyskały pozycje stracone w czekistowskim kontrataku. Był tylko jeden highlight całej sytuacji - moment jak Rychu, ścigany kulami zdesperowanych cyber-wojowników, dorwał się do wspomnianego dekoktu i go "skonsumował" pod kątem astralnym. A było co konsumować. Wprawdzie dużo zapasów z czasów produkcji nie zostało, ale cały ten kompleks był naznaczony dekadami astralnego nagaru. Sama jego aura wystarczyła, by nadwrażliwy mag dostał w żyłę cztery promile.

Ilość magicznego ognia, jaką Ryszard Kocięba, alkomanta i bimbromanta, wyzwolił podczas zrajdowania browaru, była iście apokaliptyczna - i skierowana w stu procentach na czekistów i ich sprzęt. Było to coś niebywałego. Błękitny, spirytusowy płomień wzbogacony astralną energią odnajdywał plugawych abstynentów, jakimi były cyber-slave'y Czarnej Kompanii. Nie mieli szans. Żar powodował także detonacje granatów, amunicji i innych podatnych na to elementów ich wyposażenia, potęgując rozpierduchę.

Całość trwała może kwadrans. Browar został oczyszczony, podobnie jak najbliższe mu obręby Łasztowni i Ogrodów, w oka mgnieniu krusząc tak nieprzeniknione przecież pierwsze linie obrony tamtejszej czarnej strefy.

A potem Rychu padł na ryj z wyczerpania, ledwo żyw. Musieli go zabrać do namiotu medycznego na zapleczu, gdzie wylądował obok Zawady. Miał liczne poparzenia pierwszego, rzadziej drugiego stopnia, doznał też zawału serca i Wypalenia Esencji. Tylko dzięki szybkiej interwencji, ekspertyzie i narzędziach medyków oraz magów-uzdrowicieli dało radę go odratować. I tylko dzięki jego... niebywałej i nienaturalnej odporności ducha w astralu w ogóle można go było ratować. Kiedy otworzył znowu oczy, był już wieczór, a on zawinięty w bandaże jak baleron. I słyszał same dobre wieści.

W czasie "niedysponowania" dowódcy, ludzie Kocięby przeszli pod dowodzenie Zawadzkiego, który natychmiast wykorzystał lukę wybitą we wrażej obronie i przekonał do tego również podpułkownika Lubomirskiego. Łączone uderzenie regularsów i specjalsów jebło w Łasztownię i wciąż "brudną" ul. Płk. Dąbka.

Łasztownia była, ordynarnie mówiąc, dojebana. Litewskie CASy spuściły tam wszystko co miały - bomby konwencjonalne, pociski krążące, JDAMy i rakiety, tak precyzyjne kierowane jak i masowe "głupie". Wiele z nich miało materiał zapalający lub głowice termobaryczne, szalały pożary.

Nie podobało się to Zawadzkiemu, Lubomirskiemu ani innym Polakom. Tak, wróg dostał potężny łomot i nie był już w stanie utrzymać się na pozycjach, ale praktycznie cały Port Elbląg, jeden z ważnych mostów nad kanałem (i drugi uszkodzony) oraz spora część dawnych hal Elzam/Zamech/Elzamech, Alstom/ABB, General Electric leżały w gruzach, płonęły lub były uszkodzone. W wyniku jednego overkilla Elbląg przestał być funkcjonalnym portem.

Niemniej jednak jedynym plusem tej sytuacji było wspomniane już pokruszenie linii frontu - co Zawadzki wykorzystał. Specjalsi kasowali odizolowane gniazda oporu, blokowali przejścia nieogarnięte gruzami i pożarami dla wycofujących się (i brali czekistów w mordercze zasadzki), zabezpieczali i sprzątali teren z oszołomionych i niedobitków. Poszli nawet za ciosem, otrzymawszy wydatne wsparcie od Sylwestrynów i KOBowców, biorąc tereny uznawane potocznie za peryferia Starego Miasta - kościół Bożego Ciała, pobliskie seminarium, potem ośrodek rehabilitacji i 1 Liceum Ogólnokształcące, wyrównując linię frontu do arterii ulic Browarna i Robotnicza oraz ronda przy Teatralnej. Okoliczne skwery wydatnie pomogły w osłonie ruchów dzięki staraniom dwóch druidów oddelegowanych na ten odcinek.

Jedynym wyraźniejszym punktem w tej fazie był absurdalnie stanowczy opór jednego bewupa, którego Czekiści wystawili do osłony odwrotu gdzieś przy Alstomie.



Wcześniej nie widniał na zwiadzie elektronicznym, więc albo go gdzieś kitrano, albo... ledwo co wyciągnięto z machiny czasoprzestrzennej. Tak czy inaczej, jego obecność była podwójnym afrontem dla Polaków. Na boku miał bowiem polską flagę, a na wieży charakterystyczny romb sił pancernych. Zajumany z Wojsk Lądowych którejś iteracji Rzeczpospolitej BWP-1M "Puma". Klepał z kaemu PKT równo, a z armaty "Grom" bił na zmianę kumulacyjnymi i odłamkowo-burzącymi. Desant "Polaków" zaś równo trzepał z Tantali i Onyksów, poparty jednym SWD, jednym RPK i jednym RPG-7. Przez ładną chwilę ten mix zrobił niezły cockblock na ul. Stoczniowej. Z zaplecza zaś skurwiele wyciągnęli nieco skitranej broni ciężkiej - stacjonarną wyrzutnię BM-14 bijącą rakietami HEF, popartą rakietnicą ppk typu Metis.

Zanim roznieśli tą obronę w diabły, Sprzymierzeni ponieśli tutaj konkretne straty. Armata 73mm bez żadnego trudu rozpukła technicala z "Daszką", za nic robiąc sobie jego pancerz ze złomu, natomiast Metis unicestwił Hummera z dopancerzoną wieżyczką. Kaemy 12,7 i 7,62mm nie zdążyły skutecznie się wstrzelić. Zaraz potem całą okolicę zrównały z ziemią rakiety 140mm z następcy Katiuszy.

Kilkanaście minut później do akcji weszły inne wozy. Gdyński T-90UM mógł wreszcie wywrzeć pomstę za pogrom na estakadach, posyłając ppk Refleks prosto w BM-14 - a, że wyrzutnia była w trakcie ładowania, to detonacja była iście fajerwerkowa. Jego lżejszy odpowiednik, Hummer z TOWem, zajechał bewupa z boku i zapakował rakietę w - jakżeby inaczej - pękate tylne drzwi, oczywiście wypchane po brzegi paliwem. Nikt nie ocalał, w tym z desantu, po takiej "termobarycznej" eksplozji. Metysa zaś zdjęło kilku krewkich chłopaków granatami ręcznymi.

Po uprzątnięciu tych obrońców, Stoczniowa stała otworem, a specjalsi obsadzili pozycję końcową, czyli gmach GE i zrujnowaną bombardowaniem halę ABB.

Łeb w łeb szły oddziały regularne. Reszta Robotniczej i Płk. Dąbka została wzięta, wraz z Targowiskiem Miejskim, nowym gmachem Sądu Rejonowego, Liceum nr 3 i pobliskimi budynkami. Nie dało rady z marszu wziąć naczelnego punktu Projektu Veselago - kompleksu Światowid-Zielone Tarasy-pływalnia-lodowisko, podobnie jak silnie bronionego skrzyżowania Teatralnej z Nowowiejską, Królewiecką, Płk. Dąbka i 12 Lutego. Serce Śródmieścia pozostawało jeszcze poza zasięgiem AW.

Pozostali

Cel natarcia pozostałych specjalsów był jednym z najtrudniejszych możliwych... ale i tak nie miał szans. Nie przed taką nawałnicą profesjonalistów.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3LfcW-XnRFU[/MEDIA]

Bebok zapewnił początkowy zwiad dronami, identyfikując jako tako "słabsze" punkty w linii oporu, druidzi zaś dwoili się i troili aby dosrać obrońcom chamskimi zaklęciami Natury wychodzącymi z Parku Traugutta. Plac Konstytucji nie był broniony, wrogowie wycofali się do budynków. W sam raz dla komandosów, którzy postawili gęste osłony z dymu i dipoli, po czym ruszyli do szturmów.

Grupa Kocura uderzyła jako pierwsza, od strony parku i ulicy Traugutta, waląc na obsadzoną przez wroga szkołę muzyczną. Początkowo szło bardzo dobrze, także dzięki czarom druidów oraz huraganowemu ostrzałowi granatów 35mm z dwóch wyrzutni śmigłowca. Sytuacja się jednak musiała zesrać, bo takie były prawa Murphy'ego. Dosłownie znikąd wyjechał ten cholerny ZSU-30-4. Skoncentrowanym ogniem czterolufowych działek z amunicją wybuchowo-zapalającą rozpruł kadłub EH101, pokosił załogę, "wybuchnął" granaty i paliwo lotnicze. Płonący wrak runął w dół, roztrzaskując się na środku skrzyżowania z Groblą Św. Jerzego i ul. Grota-Roweckiego. Załoga nie miała żadnych szans.

To nie był koniec, bo znienawidzona maszyna przeniosła siermiężny ogień z działek na ziemię, omiatając całą okolicę. Kto mógł, ten krył się, kto nie, ten na glebę padał. Naprzeciw wyjechały mu obydwie Pumy, ta z dodatkowym pancerzem z przodu. Ten zaczął weń walić, ale dzięki Bogu te dodatkowe warstwy wytrzymały. W akcie desperacji pelot zaczął się cofać, posłał nawet jedną, ostatnią rakietę - a że była przeciwlotnicza i dystans nie ten, to poszła gdzieś w bok, zaryła i wybuchła w glebie. A potem rozpoczęła się kanonada działek 30mm z Pum, która tylko przez krótką chwilę mocowała się z homogenicznym, cienkim stalowym pancerzem oponenta. Wkrótce ZSU stanął w płomieniach, a potem podgotowała mu się amunicja, blokując całą okolicę na kilkadziesiąt ładnych minut (bo "popcorn" strzelał na wszystkie strony).

Wkrótce potem, pod osłoną Pum i granatów dymnych, desantowcy i komandosi wdarli się do szkoły, gdzie mogli przystąpić do starej, "ulubionej" roboty - sprzątania całego budynku, od dachu po piwnicę, każdy korytarz, salę, pomieszczenie, schody, zaułek i drzwi. Tym razem jednak oponent był wyczuwalnie słabszy - nie czekiści, a czerwonogwardziści ze 144 baonu. Zwykli neosowieci, ludzie. Spieprzali z budynku w popłochu kiedy padła mniej więcej połowa, ścigani ze śmiertelnym skutkiem przez działka i karabiny.

Podobnie rzecz miała się z grupami Zbycha i Eda, które wspólnie przypuściły szturm od strony osiedla Kopernika/Traugutta na sedno sprawy, czyli Urząd Miejski i okolicę. Dzięki zwiadowi dronów szybko wżarli się w obronę tam, gdzie było to łatwe. Piechota sprzątała budynki i je zajmowała, puszczając pojazdy ulicami, które mogły walić w kolejne struktury i umożliwiać dalszy szturm. I tak na okrągło, rinse & repeat. Nie minęło wiele czasu jak wysprzątali ostatnie budynki na Słonecznej, Kosynierów Gdyńskich, Trybunalskiej i Ratuszowej, biorąc m.in. Dom Rzemiosła oraz, po zadziwiająco lekkim starciu, Urząd Stanu Cywilnego.

Obsada Urzędu Miasta była w potrzasku. Z trzech stron otoczona przez Sprzymierzonych, z czwartej mająca dużą otwartą przestrzeń pod kontrolą ogniową napastników. Część czerwonogwardzistów i niewielkiej ilości czekistów próbowała wypadów, kontrataków, które jednak gwałtownie się załamywały. Morale i wyszkolenie 144 baonu nie było zbyt wysokie - wszak to były oddziały już nawet nie drugiej, a trzeciej linii.

Pod osłoną ogniową czołgów i transporterów oraz kolegów z okien okolicznych budowli, trzy grupy specjalsów ruszyły do ataku, wiedzione przez swoich zaprawionych w boju sierżantów. Błyskawicznie padł Kościół Ewangelicko-Augsburski, zaraz potem ekipy wdarły się do nowej przybudówki przy Kosynierów. I tam znów zaczęło się sprzątanie.

Tym ważniejsze, bo okazało się, że w Urzędzie Miasta był sztab obydwu jednostek. Szefowie CzK i 144 batalionu CzG. Strzał w dziesiątkę.

Dopiero około godziny 18:30 na szczycie wieży załopotał sztandar Wolnej Polski. Natarcie kontynuowano, pod zmasowanym użyciem granatów dymnych i dipoli przekraczając ulicę i parking naprzeciw urzędu. Napastnicy wdarli się do starego gmachu Sądu Rejonowego oraz przyłączonego aresztu, w ciężkich walkach wygryzając tamtejszych obrońców. Czekiści poginęli, neosowieci wycofali się do budynków przy 1 Maja.

Dzięki resztkom osłony dymnej i elektronicznej druidzi i Leśni wdarli się do Parku Planty, biorąc go w swe druidyczne posiadanie, a nawet zgarniając budynek Galeony w szybkim ataku będącym połączeniem "klasycznego" szturmu z chamskimi czarami druidów (np. silnie alergiczną chmurą pyłków, w skrajnych przypadkach powodującą nawet wstrząs anafilaktyczny).

Straty pośród Sprzymierzonych były bolesne, acz nie tak wielkie jak z powodu wyłonienia się spod ziemi tamtych skurwieli. Oprócz części piechurów, utracono też zdobyczny granatnik automatyczny AGS-35 wraz z obsługą, kiedy fartowny strzał pociskiem High Explosive - Plastic z wrażego działa bezodrzutowego M40 na górnych piętrach urzędu wyłapał źródło granatowego ognia zaporowego. Zaraz potem poszła pomsta, kiedy jeden z czołgów namierzył ową wyrzutnię i się jej odwdzięczył kumulacyjnym. Był też nieco cięższy argument, który wytoczył się spomiędzy budynków na południe od Pomnika Tysiąclecia o zachodzie słońca.



Samotny T-90UM, wspierany ogniem z budynków, postanowił napsuć nieco krwi Jednostce Wojskowej Komandosów. I napsuł jej wcale dużo. Rakieta ppk Refleks precyzyjnie przeorała bok jednego ze Strykerów, nie dając mu szans nawet mimo dodatkowego pancerza rurowego typu Slat. Potem, waląc z armaty pociskami HEAT, w podobny sposób rozwalił jeden z bewupów Puma. Nie mógł jednak przetrwać konkurencji z czterema czołgami, które go zwyczajnie rozstrzelały... acz po ostrej, kilkuminutowej wymianie ognia z licznymi wzajemnymi trafieniami "bez efektu".

Nieprzyjacielskie straty były jednak dużo wyższe. Doliczyli się aż ponad stu czterdziestu zabitych, głównie ze 144 batalionu, przeważnie uzbrojonych w czarciopyłowe AK-97 w najprostszej wersji.

Do godziny dwudziestej taki stan rzeczy zastało dowództwo Sprzymierzonych.

Bebok

Po zniszczeniu ZSU-30-4, ostatniej przeciwlotniczej maszyny obrońców, Rudy dostał pole do popisu. W samą porę, bo zmechanizowany pluton regularnych sił NeoSov już wbijał się w Elbląg. Sprzymierzeni oddali Elbląg Południe bez walki, nie chcąc tracić ludzi w desperackiej próbie odparcia ataku na pozbawione osłony miejsce. Walili na dystans, ale sami przyjmowali tęgie ciosy - T-14 rwał z armaty 125mm i kaemów, wtórowały mu autodziałka (dwa Terminatora i jeden bewupa) oraz armata i kaemy BMP-3M. Pechowa wojskowa terenówka zwiewająca przed nawałnicą dostała w dupę Refleksem z t-czternastki. Po drugiej stronie mostu wciąż byli obrońcy, więc odsiecz była praktycznie udana.

Janek im ją trochę popsuł, posyłając Wichry w czołg. Jego dron średnio się do takich celów nadawał, był problem z kontrolą rakiety. HEAT zszedł nieco na bok, prując boczny pancerz przedziału silnikowego i zrywając gąsienice wraz z kawałem podwozia. Nie do naprawy bez zwiezienia czołgu do warsztatu przez ciężki wóz inżynieryjny. Druga rakieta, termobaryczna jebła już nieco lepiej, ale wciąż nie w silnik - tylko w bezosobową, zdalnie sterowaną wieżę. Górny pancerz rozpruła bez problemu i zmasakrowała wnętrze, uniemożliwiając dalsze prowadzenie ognia. Pozostałe pojazdy szybko czmychnęły między budynki Osieku, kryjąc się przed podobnym ostrzałem. Załoga Armaty próbowała zwiać z pancernego kokonu i całego pojazdu, ale przyszpilił ją ogień z drugiej strony rzeki (Sprzymierzeni znów wjechali na Elbląg Południe). Kilkanaście minut potem sprokurowali wystarczająco mocny sprzęt, by rozjebać dupę/silnik czołgu i generalnie cały pojazd.

W samą porę doszło też do przerobienia/przezbrojenia Hummera ze SLAMRAAM. Nadlatywały myśliwce, już puszczające w obieg ciężkie bomby szybujące AGM-154 JSOW, sześć sztuk, poprawiając całymi pozostałymi magazynkami do działek.

Obrona przeciwlotnicza musiała działać. Nieprzyjacielskie maszyny i bomby musiały zostać strącone, mimo systemów zakłócania i całych deszczy flar i dipoli. Walnęła więc wszystkim, co miała. M163 VADS pruł do oporu z Vulcana, wtórował mu MANTISS II z eksplodującymi pociskami kanistrowymi. Jeden z rotodronów uniósł się tak wysoko jak mógł i walnął od boku swoją rakietą R-60. Hummer wyjechał na lepszą, acz odkrytą pozycję i po kolei rwał tym, co miał - ASRAAMem, Asterem osiemnastką, Magikiem czwórką. Został na tej pozycji aż do końca, upewniając się, czy nie zmarnuje rakiet. Obsługa zapłaciła za to życiem, kiedy ostatnia seria działek 40mm z Nightwraitha namierzyła i doszczętnie spruła ich pojazd.

Ich poświęcenie nie poszło na marne. Cztery JSOWy została zdetonowane w locie, podobnie jak jedna rakieta Brimstone, zaś obydwa myśliwce zostały strącone. Lightning wybuchł i rozpadł się w powietrzu na deszcz meteorytów, który spadł na całą długość ulicy Nowowiejskiej, Nightwraith zaś wbił się całkiem fortunnie, bo w jeden z budynków wciąż bronionego Szpitala Miejskiego, i tam eksplodował, burząc całą strukturę.

Niestety, to nie był koniec strat. Bebokowy Cruise Missile Drone dostał się pod ogień F35 zanim ten został strącony, i podzielił jego los. Zmasakrowany wrak rozbił się na boisku przy PUPie na Saperów. Jeden z Brimstone'ów unicestwił VADSa, robiąc z niego "pojemnik z popcornem" (jakby oko za oko, za ZSU), za nic sobie mając blachy ekstra pancerza. Pozostałe rakiety i bomby przywaliły w Wyspę Spichrzów, poważnie uszkadzając tamtejsze zabudowania portowe. Jakby się wszyscy kurwa uwzięli na ten Elbląg.

Straty były bolesne... ale teraz wróg nie miał ani obrony p.lot., ani lotnictwa. Maszyny i rakiety Beboka na jakiś czas były panami przestworzy.

Wszyscy

Na innych odcinkach frontu też szło niezgorzej. Królewieccy i Trójmiejscy wreszcie się ogarnęli, przypuszczając wspólny atak na Zatorze i Osiek. Ta pierwsza dzielnica padła do wieczora, wraz z Elbląską Uczelnią Humanistyczno-Ekonomiczną, WORDem i innymi dużymi obiektami. Do wieczora padł Osiek, co oznaczało, że pozostały garnizon miasta Elbląg był w pełnym okrążeniu.

Analogicznie jak na Stoczniowej, czekiści użyli kolejnego bewupa, tym razem w wersji 2 z autodziałkiem i ppk Fagot (też wyciągniętej jako "surprajz" z dupy), do zablokowania ulicy Lotniczej celem ubezpieczania odwrotu. Drużyna zmechanizowanych wymachiwała kaemem PK, kolejnym SWD oraz garścią Beryli i Mini-Beryli. Niemniej jednak załatwiono ich w podobny sposób, co pozostałych. Czarni się chyba nigdy nie nauczą, by spuszczać paliwo z tych cholernych tylnych drzwi...

Dzielnice na wschód i północ od Śródmieścia też wreszcie zostały zabezpieczone. Regularsi wzięli całe Ogrody, bez okolicy Światowida. Królewieccy, z wydatnym wsparciem AW i magii druidycznej w Parku Nieczuja-Ostrowskiego, wreszcie się ogarnęli i wysprzątali resztę Witoszewa, biorąc obydwa kompleksy szpitalu miejskiego oraz trzeci przy ul. Związku Jaszczurczego. Ponieśli tam jednak spore straty.

Obydwie formacje wyjechały też daleko poza Elbląg. Przez resztę dnia i wieczoru aż do północy zajęto wiele wiosek, niszcząc tamtejsze szczątkowe siły Czarnej Kompanii oraz wypierając drużyny (czy nawet pojedyncze sekcje) Narodowego Wojska Polskiego i Armii Czerwonej. Nowy Dwór Elbląski, Gronowo Elbląskie, Tropy Elbląskie, Fiszewo, Stare Pole i wszystko między nimi aż po (i włącznie z) Żuławkę Sztumską było w rękach Sprzymierzonych. Rajdersi z Królewca posunęli się też wzdłuż S7, wymiatając frajerów z Bogaczewa, Zielonego Grąda, Rzecznej i innych wsi wzdłuż drogi, ale odbili się od twardego oporu NWP pod Pasłękiem.

Na szerszym froncie... oficjalnie zakończyła się operacja trójmiejska. Siły T-Korp, Kaprów i kolegów wzięły wioski Gniewino, Luzino, Dębki, Karwia, Krokowa, Jastrzębia Góra i okolice, Kartuzy i okolice, Nowa Karczma i okolice, Godziszewo oraz Nowy Staw, ustanawiając strefę kontroli na Pomorzu Gdańskim, fragmencie Kaszub oraz sporej części Żuław. Niestety, próby zajęcia większych miejscowości - Lęborka, Kościerzyny, Starogardu Gdańskiego i Tczewa - spotkały się ze zdecydowanym oporem sił ACz i NWP. Niemniej jednak na razie zapanował jako taki spokój, gdyż wróg nie kontratakował.

A było blisko, bo wieści szły, że Armia Czerwona przerzucała już duże, bo wielotysięczne siły pod Malbork i Starogard... ale w ostatnim momencie musiała je przekierować na fronty kalisko-ostrowski i poznański. Armia Wyzwoleńcza wznowiła tam bowiem operacje. Dywersyjne, oczywiście. AW nie miała nadal szans "z marszu" wziąć frontowych miast, ale Marszalik wiedział, że Operacja Elbląska musiała dostać więcej czasu.

Zostało tylko te cholerne VDV, przerzucane z Modlina do Malborka. Zwiad donosił, że większa część ludzi była już na miejscu. Trwało przegrupowanie, ściąganie ciężkiego sprzętu i przygotowania do porannego ataku.

Lubomirski to wiedział. Wiedział też, że mimo swej bitności, oddziały AW nie będą w stanie wziąć do tego czasu ostatnich, najsilniejszych stref i punktów czarnych. Nawet mimo utraty dowództwa wróg wciąż miał setki cyberwojowników, najsilniejsze fortyfikacje w mieście i najlepsze pojazdy pancerne. Ponadto, rosły problemy związane ze zmęczeniem i czarcim pyłem.

Zarządzono przerwę w dalszej operacji. Zastosowano system zmianowy, gdzie wypoczęci piechurzy i załogi pojazdów obsadzali linię frontu i kontynuowali ograniczoną, statyczną wymianę ognia, pozostali zaś odpoczywali. Przegrupowywano pododdziały. Przeprowadzano uzupełnienia zapasów. Cały sztab przeniesiono z Jagodna do ledwo co zdobytego Urzędu Miejskiego. Wielu ludzi z kompanii sztabowych i batalionu logistycznego objęło pierwsze warty, dając piechocie i komandosom parę godzin snu. Wydawano posiłki i leki na usunięcie stymulantów (i efektów ubocznych) z ustroju. Organizowano linię obrony na południowych skrajach Elbląga, przygotowując się na nadejście ruskich Błękitnych Beretów. Zawczasu wynajdywano i niszczono wejścia do tuneli, zgarniano też czym prędzej broń, amunicję, lżejsze wraki i inne śmieci z czarciego pyłu i zwalano na kupy w odosobnionych miejscach by tam "zgniły" w kontrolowany sposób.

Szersze wydarzenia polityczne nie wzbudzały entuzjazmu. Neosowiety ruszyły się - i nie chodzi tu o korpus ekspedycyjny Suczowa, tylko Mateczkę Rasiję. Flota Bałtycka, lotnictwo i silny kontyngent Morskaya Pekhota przywaliły w Kronsztad, miejsce narodzin, dawne serce i wciąż utrzymywaną twierdzę Kaprów, a także w ich okoliczne zasoby, łodzie oraz inne wyspy Zatoki Fińskiej i na Morzu Bałtyckim, w tym te należące do Republik Nadbałtyckich. Jednocześnie Moskwa wystosowała ultimatum wobec Tallinna, Rygi, Wilna i Królewca - natychmiastowe wycofanie swoich sił, poparcia i wsparcia wobec tak zwanej Wolnej Republiki Polskiej i Wolnego Trójmiasta, inaczej... będzie wojna.

Opinia publiczna i międzynarodowa zareagowała na to oczywiście negatywnie... ale nikt nic nie mógł zrobić. NATO już od dawna nie istniało, UCAS było daleko i nie miało w regionie praktycznie żadnych realnych sił, European Defence Force nie było przygotowane do kolejnej EuroWojny. Przedstawiciele Estonii, Łotwy, Litwy i Koenigsbergu ugięli się pod brzemieniem kremlowskich żądań, ogłaszając oficjalnie neutralność względem Polskiej Wojny Domowej oraz poparcie wobec neosowieckiej "operacji antyterrorystycznej" przeciwko Kaprom na Morzu Bałtyckim.

Nie oznaczało to jednak poważnej natychmiastowej zmiany w Operacji Elbląskiej. Wprawdzie dwie pozostałe litewskie maszyny nie wróciły już do akcji, to jednak Królewiec musiał być na taką ewentualność dogadany z WRP. Najemnicy bowiem dostali natychmiastowe wypowiedzenie kontraktu, a zaraz potem "korzystną ofertę" z WRP, na którą oczywiście przystali - de facto stając się częścią Armii Wyzwoleńczej.

Na froncie matrixowskim szło zaś wyśmienicie. Do północy Zawada i sztabowi deckerzy całkowicie rozjebali nieprzyjacielskie systemy, wprowadzając mnóstwo zamieszania - wybuchy pułapek i min, aktywację przeprogramowanych działek i dronów, dezinformację, zagłuszanie radiowe, całkowite odcięcie od Matrixa. I właśnie pod koniec tych działań, kiedy AWowi deckerzy zdobyli całkowitą dominację cyberprzestrzenną, Zawada przypadkiem trafiła na raporty GRU i KGB, które zmroziły ją strachem. Dopiero po paru minutach ogarnęła się na tyle, by pokazać je przytomnemu już Kociębie oraz posłać potrójnie zaszyfrowane, bardzo subtelne (acz zauważalne dla odbiorców) wiadomości do pozostałych sierżantów z dawnej "Wierzby" i "Akacji". Mieli jak najszybciej stawić się u niej w lazarecie... nie wzbudzając podejrzeń.

Była pierwsza w nocy. Do spodziewanego uderzenia WDW wciąż brakowało co najmniej sześciu godzin, a oni byli już "wypłukani" ze stimów, nażarci i częściowo wypoczęci.

Ciekawe, czego Zawada chciała, że posłała taką tajniacką wiadomość? I to tylko im. Rudemu, Kotewskiemu, Kowalikowi i Wiadernemu.

A na pozostałych terenach nieprzyjacielskiego garnizonu doszło do jakiegoś... ostrego zamieszania. Eksplozje, wymiana ognia, wybuch pożarów. Totalny chaos, jakieś okrzyki przez megafony. Matrixowcy i wartownicy raportowali, że to nie z ich powodu. Co tam się do cholery działo?
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 20-10-2019 o 17:41.
Micas jest offline