Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2019, 16:53   #42
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Gdy mniejsza grupa weszła wreszcie na piętro i zamknęła za sobą drzwi, Nadal wskazał na pobliski stolik i krzesła. Jego skrzydlaty futrzak przysiadł na parapecie i podrapał się za uchem, a następnie uważnie zaczął obserwować okolicę na zewnątrz.
- Zanim zaczniemy, mówiłeś coś o pomocy w opuszczeniu miasta. Zdradź nam, skąd pomysł, że potrzebujemy takiej pomocy?
Po raz pierwszy odkąd go zobaczyli, mężczyzna wygląda dość niepewnie. Jakby miał wątpliwości.
- Nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie. Ale kiedy odwiedziłem wczoraj wyrocznię, i zostałem przyjęty… - odchrząknął, i zaczął mówić, bardzo monotonnym tonem, wyraźnie cytując - O świcie, kiedy słońce oświetli miasto, stań przed świątynią mego boga. Kieruj swe kroki na południowy wschód. W przybytku, do którego zaprowadzą cię kroki twego towarzysza, znajdziesz tych którzy przez ludzi pozbawionych sumienia oblegani będą. Pomóż im, a twej przysiędze stanie się zadość. Tę ścieżkę powinieneś obrać.
Naveed miauknął, jak gdyby potwierdzał słowa swego przyjaciela. Ten wzruszył ramionami.
- Precyzyjne to bardzo nie było, ale to zbyt pasujące by było przypadkiem. - Przeklął znowu cicho - Jestem winien dwójce strażników sztukę srebra. Założyłem się z nimi że nie ma możliwości by przepowiednia spełniła się szybciej niż za dziesięć lat, jeśli w ogóle.
Spojrzał na Nadala, jego oczy znowu skupione i bardzo poważne. Wydawał się przeszywać kapitana wzrokiem, badając go jako potencjalnego sojusznika.
- Jestem wierny mojej przysiędze. Chcę wam pomóc z moich własnych powodów.
Kapitan spojrzał po reszcie, po czym westchnął.
- Możemy przynajmniej na razie zdradzić ci nasze imiona. Moje i Andraste już poznałeś. To jest Roshan Shahib, Rashad z rodu Al-Maalthir oraz Akram Kain. Nie możemy ci zdradzić jeszcze celu naszej wizyty tutaj, lecz jesteśmy skłonni rozważyć twoją propozycję wsparcia, o ile rzeczywiście przeznaczenie zechciało skrzyżować nasze ścieżki.
Na dźwięk tego ostatniego imienia, Ardashir drgnął. Wstał, i podszedł bardzo powoli do najemnika, nie spuszczając z niego wzroku.
- Akram Kain? Jeśli faktycznie jesteś Akramem Kainem, te słowa będą ci znane. Jak i odpowiedź. Czy lwy ciągle śpią we wschodnich ogrodach?
Szok a następnie cień zrozumienia przeszedł przez twarz wysokiego mężczyzny.
- A niech mnie. “Obudził je zapach…”... Eeee… zapomniałem - roześmiał się doniośle - Powiedz no co tam słychać u starego lwiątka? Ciągle sieje postrach swymi kłami na prawo i lewo?
Al-Asad uśmiechnął się szczerze, i na moment, bardzo krótki, wydał się bardziej wrażliwy na ciosy. .
- Tak. I powiedział że jeśli znowu zapomniałeś całości, wisisz mu butelkę.
- W takim razie jestem dopiero jedną butelkę w plecy. Nie jest źle - powiedział i ponownie się zaśmiał - Myślę, że możemy mu zaufać. A przynajmniej wierzyć, że mówi prawdę. Zyskał sobie przyjaźń jednego z bardziej honorowych ludzi, jacy chodzą po tym kraju.
- Czyli kogo? Ty też będziesz mówić zagadkami? - Rashad wydawał się wciąż nieprzekonany.
- Pewnego owianego legendą najemnika, którego przydomek zapewne słyszałeś w wielu opowieściach. Prawdopodobnie żadna z nich nie była przesadzona. Mówię o wojowniku znanym jako Złoty Lew.
Bardka uśmiechnęła się, po czym spojrzała na swojego ludzkiego kochanka.
- Widzisz Rashadzie? Bywasz zbyt nieufny wobec nowo poznanych osób. - stwierdziła, po czym wróciła wzrokiem do ich nowego towarzysza.
- A masz już jakiś plan, jak pomóc nas stąd się wydostać? - spytała wyraźnie zaintrygowana.
- Gdybym spodziewał się że przepowiednia spełni się tak nagle, coś bym przygotował, ale jak mówiłem… nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie. - Ardeshir wyglądał na dość zmieszanego, nie przyzwyczajony do takich niespodzianek, ani do tego że los tak wyraźnie mieszał się w jego sprawy, po czym rozejrzał się po pokoju - Ale, jeśli dyskutujemy o planach, to czy nie powinna do nas dołączyć reszta waszych towarzyszy? Widzę że kapłanka gdzieś znikła.
Naveed miauknął, wyrażając aprobatę dla pytania… i pewnie mając nadzieję na więcej głaskania.
Mina Andraste zrzedła, gdy uświadomiła sobie, że jej przyjaciółka nie przyszła na górę razem z nimi.
- Została na dole… - mruknęła pod nosem w zamyśleniu. Nagle przypomniała sobie o ciele Nyliana, które się tam znajdowało… a jak bardka znała Yasu, to na pewno…
- O cholera… - mruknęła równie cicho i nie wyjaśniając towarzyszom tego co właśnie przyszło jej do głowy pobiegła na dół.
Reakcja kobiety zdziwiła Ardeshira, ale jego instynkt mówił mu że coś mogło się wydarzyć… a nauczył mu się ufać. Podążył za nią szybkim krokiem, a Naveed nie odstępował go na krok.
- Czekaj! - Nadal starał się zawołać najciszej jak potrafił - Jeśli chcesz nam pomóc to staraj się nie wyglądać jakbyś miał z nami coś wspólnego! Sami zajmiemy się tabaxi. Udawaj podróżnego, który szuka gospody. Po tym jak stąd wyjdziesz, idź jeszcze do paru innych miejsc. Gdy upewnisz się, że nikt cię nie śledzi wyczekuj aż ten mały zwierzak do ciebie podleci. Będzie miał ze sobą lokalizację miejsca, gdzie spotkasz się z człowiekiem imieniem Mustafa. Powiesz mu, że jego tragarze mają zabrać dostarczyć nowe zapasy, te same co wcześniej, do wschodniej bramy. Powiedz że dostanie dwa razy więcej niż obiecałem. Tam czekaj na nas. I niech ktoś powie sowie mistrza Orryna, by poleciała szukać kapłanki!
Ardeshir zatrzymał się, słysząc słowa Nadala… i zastanowił się przez moment. Leopard znajdujący się u jego boku prychnął, z wyraźną irytacją. Mężczyzna westchnął.
- Zgoda. Ale Naveed idzie z wami. Znajdzie ją szybciej niż ktokolwiek inny, i jeśli coś się wydarzy, zaprowadzi was do mnie. A nikt nie zdziwi się że się ode mnie odłącza. W końcu... - Uśmiechnął się do Nadala - Kto byłby w stanie naprawdę kontrolować taką bestię?
Naveed skinął łbem, i usiadł przed Nadalem, patrząc na niego z niecierpliwością.
Andraste widząc, że kapłanka zniknęła wraz z Ramadem i ciałem elfa zaklęła pod nosem po elficku. Chciała pobiec za nimi, jednak zdawała sobie sprawę, że może tym pogorszyć sytuację. Postanowiła więc poczekać, na dalsze decyzje Nadala.
- Kused. Gdzie jest Yasumrae i Ramad - El-Madani zapytał mężczyznę, lecz prawdopodobnie znał już odpowiedź, biorąc pod uwagę, że nigdzie nie było ciała elfa.
- Kapłanka zabrała ciało i wyszła. Nie mówiła gdzie idzie, ale Ramad za nią pobiegł.
- Co jest takiego w tym przeklętym mieście, że każdy co chwilę chce wychodzić sobie na spacer? Andraste, Rashad i ja pójdziemy szukać kapłanki. Sowa Mistrza Leopard pomoże nam ją wytropić. Ardeshirze, nie jestem w stanie zagwarantować, że nikt ze strachu nie będzie chciał zaatakować twojego kota, także jeśli posiadasz jakąś… smycz dla niego, dla niepoznaki, to użycz nam jej. Reszta zostaje tutaj.
- Smycz to przydałaby się na kapłankę - mruknął Roshan pod nosem, wyraźnie podirytowany całą sytuacją.
- Z tego co mówiłeś Ardeshirze, to Naveed nie jest twym zwierzakiem, tylko towarzyszem. W dodatku wyjątkowo inteligentnym i dumnym, więc pewnie nie pozwoli na jakąkolwiek smycz, prawda? - spytała mężczyznę Andraste.
- Nie. - mężczyzna spojrzał uważnie na kota, który miauknął, i kiwnął głową - Ale wie na tyle żeby się od was nie oddalać. Jeśli ktoś spróbuje go zaatakować, mówcie że jest wasz. - Naveed prychnął, a jego ogon poruszał się niespokojnie - Choć jeśli będziecie się dalej guzdrać, pójdzie ją znaleźć sam. Martwi się o nią.
- Nasze ostrzeżenia nie zatrzymają lecącego kamienia ani bełtu kuszy. Tym bardziej zaklęcia rzuconego przez maga. W mieście jest teraz wielu przyjezdnych. Część z nich to paranoiczni możni, otoczeni grupą osobistych strażników. - zaprotestował Nadal.
- A gdybym chwilowo nadała mu inną formę? - zasugerowała bardka.
Naveed spojrzał na nią nieufnie, i miauknął znowu. Ardeshir stanął obok niego, zastanawiając się nad pomysłem.
- Będzie to szybsze niż mordowanie strażników po drodze. - powiedział do kota, który wyglądał na bardzo zirytowanego. - Poza tym, albo to, albo obroża. - Prychnięcie - Tak myślałem.
Wojownik odwrócił się w stronę Andraste.
- Zgodził się. Bardzo ją polubił. Minęło trochę czasu odkąd ostatnio był tak zaangażowany. - Naveed wstał, przeciągnął się, na moment wysuwając pazury które były zdolne by rozszarpać przeciętnego człowieka na strzępy, i przeszedł się po karczmie, wyraźnie zniecierpliwiony, po czym usiadł przed bardką, czekając na to co zrobi.
Bardka sięgnęła tymczasem po swoje skrzypce i zaczęła wygrywać melodię, która jakby zaczęła wpływać na wielkiego kota. Jego postać zaczęła się zmniejszać i przybierać kształty drobnego domowego kota, jednak zachowując piękny cętkowany wzór na jego sierści.
- Teraz raczej nie będzie wzbudzał podejrzeń. - odparła elfka z trudem powstrzymując chęć pogłaskania uroczego kociaka.
Ardeshir skinął głową drużynie, widząc że sprawa jest załatwiona, i wyszedł, pilnując się by nikt go nie mógł skojarzyć z ich grupą. Nie było to specjalnie trudne; na razie faktycznie niewiele ich łączyło. Miał tylko nadzieję że nikt nie zwróci uwagi na zniknięcie Naveeda. I mocne postanowienie że jeśli nie przyprowadzą go z powrotem w perfekcyjnym stanie, głęboko tego pożałują. Lojalność. Bez tej cnoty nie da się przeżyć na szlaku.
Gwizdnął na swojego konia. Potężny ogier, koloru czerni, podszedł do niego spokojnym krokiem. Al-Asad pogładził go powoli po karku, i powiedział, bardzo cicho.
- Przepowiednia się spełniła. Jesteśmy jeden krok bliżej, Govad.
Ten w odpowiedzi zarżał, pozwalając mu spokojnie na siebie wejść. Postanowił, przynajmniej na razie, podążać za planem Nadala: Zgubić potencjalny ogon, jeżdżąc po karczmach, i spotkać się z człowiekiem imieniem Mustafa którego lokację miało mu dać… stworzonko… kapitana.
Zastanawiali go jego nowi towarzysze. Zwłaszcza kapłanka. By zniknąć w ten sposób, z ciałem… jeśli faktycznie poszła go pochować, wymagało to od niej nie lada woli, i wiary we własne zasady, choć nie było najlepszym wyborem w tej sytuacji. Z drugiej strony, nie miał nic przeciwko głupcom skłonnym walczyć o swoje przekonania. W końcu… sam był jednym z nich.
Wyglądało na to że jego droga, choć może prowadzić do śmierci, z pewnością nie będzie nudna.
-Kaplanka i ciało zniknęli… może poszła zająć się pochówkiem? Dobrze, ruszajmy bez zwłoki.. - Rashad z nutą irytacji że nie wyjaśniono mu kim dokładnie jest ten nowy przybysz, ruszył do wyjścia z karczmy.
W przejściu natknął się jednak na zaspanego, i najwyraźniej lekko zdezorientowanego gnoma, który trzymał pod pachą jakąś księgę
- Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, dlaczego nie podano śniadania, i po co stoicie przed karczmą, i czego chcieli strażnicy miejscy, których widziałem zza swojej magicznej bariery w pokoju? - Gnom poprawił okulary na swoim długaśnym nosie, smarknął głośno w rękaw swojej szaty, i uśmiechnął się. Sowa z donośnym trzaskiem pojawiła się na ramieniu, wykonując z grubsza te same czynności jak jej właściciel. Choć zamiast szaty chowaniec zasmarkał pod swoje skrzydło, to jednak całość wyglądała albo przerażająco, albo uciesznie, zależnie od gustu obserwujących. Rozczochrane włosy gnoma wystawały spod narzuconego naprędce na głowę kapelusza. Odór siarki, octu, i jakichś egzotycznych ziół unosił się wokół postaci czarodzieja, oznajmiając światu, że jegomość ten odprawiał niedawno jakieś zaklęcia, a być może rytuały - Doszły mnie słuchy, że jesteśmy...poszukiwani i niemile widziani w mieście? W takim razie przydałby się plan - oznajmił uśmiechając się pod nosem.
- [i]Póki co… znaleźć tabaxi. Kiedy wszyscy poszliśmy na górę zabrała ciało Nyliana i gdzieś zniknęła. A co do poszukiwań, to podobno zawdzięczamy to Farshidowi.
- Wystarczy….słyszałem. To były pytania retoryczne. Strażnicy dostatecznie głośno się na górze darli - uśmiechnął się gnom - ale czemu nie mamy śniadania...to zagadka wymagająca rozwikłania, prawda młoda damo? - zachichotał a przenikliwe oczy spojrzały na otaczający ich tłum przechodniów - Znaleźć tabaxi? Po co? Nic nam nie da bieganie po mieście. Znajdzie się. Duża jest. Trzeba wydostać się z miasta. Pójdę po moje rzeczy i ruszajmy - zawyrokował.
- Nadal pewnie nie zgodzi się na wyruszenie w drogę bez szukania jej, Mistrzu Orrynie, zresztą zgodziłabym się w pełni. Jestem pewna, że jeśli chodziłoby o Pana, czy o mnie bądź któregokolwiek z nas to reszta by go szukała. - zauważyła eladrinka.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline