Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2019, 20:43   #152
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 43 - IX.06; wt; przedpołudnie

IX.06; wt; przedpołudnie; wioska Johansena; świetlica; narada; gorąco, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie


Chyba niewielu w osadzie Johansena miało kolejnego dnia siły i ochotę aby wstawać rano. Kac, zakwasy, obolałe mięśnie, ochrypnięte gardła i ból głowy był powszechny na każdym kroku i w każdym posłaniu. Pewnie dlatego “rano” czyli gdy większość wstała i doprowadziła się to jakiego takiego porządku to zrobił się późny ranek czyli właściwie trochę przed południem. Tubylcy potrafili się okazać naprawdę gościnni zapraszając drużynę gości na te spóźnione śniadanie równie chętnie jak ostatnich wieczorów na biesiadę. Śniadanie było obfite, z dużą ilością gotowanego, pieczonego albo smażonego mięsa z ubitych w ostatnich dniach dzikunów oraz niezawodną ilością niekończących się ryb, owoców i kompotów. Okazało się, że mięso dzikunów nadaje się do jedzenia chociaż jak na drapieżników wypadało, było dość łykowate i suche, przynajmniej tak samo w sobie. Ale tubylcza kuchnia potrafiła obejść ten mankament więc jedzenia było pod dostatkiem. Wyglądało na to, że ostatnia doba sprawiła, że między większością drużyny gości i gospodarzy rozwinęła się niezła komitywa a niesnaski i brak zaufania poszły w odstawkę.

Tego późnego poranka przyszła kolej na zmianę opatrunków tak u miejscowych rannych jak i u gości. W przypadku gości zajmowały się tym Vesna i Lee. Okazało się, że wczorajsza wyprawa do mrocznej i dusznej dżungli została chyba niejako zrekompensowana przez wieczorną zabawę, wesołość i obfity posiłek w jakim uczestniczyła większość wyprawy Federatów po czołg. Rany zazwyczaj goiły się dość ładnie. Nawet u młodej Morgan było widać wreszcie jakiś postęp więc odpoczynek w tej osadzie musiał jej wreszcie pomóc uzbierać sił aby zwalczyć osłabienie otrzymanymi kilka dni temu ranami. Najlepiej ze wszystkich poszkodowanych chyba wyglądał sam szef. Podczas zmiany opatrunku Vesna miała wrażenie, że Lee przygląda się uważnie spokojnie siedzącemu błękitnokrwistemu chyba szukając śladów tej zgnilizny o jakiej wczoraj rozmawiali. No ale w ranach akurat jej nie było a, że od początku szarpana kłami dzikuna rana nie zagrażała życiu młodego i zdrowego mężczyzny to i teraz już wydawało się, że jeszcze dzień czy dwa i przy dobrych wiatrach powinna zabliźnić się na dobre.

W podobnym stanie była większość karawaniarzy jacy zostali zranieni kilka dni temu, podczas nocnych walk z dzikunami. Ich rany jeszcze trochę im dokuczały w pełnieniu codziennych obowiązków ale z perspektywy kilku dni goiły się całkiem ładnie. Podobnie wyglądał postrzelony przez motocyklistów Burger który jeszcze nie odzyskał płynności ruchów co zdradzało, że nadal coś mu dolega no ale jednak zwierzak zrobił się wyraźnie żywszy niż jeszcze wczoraj czy wcześniej. To samo można było powiedzieć o Alexie. Postrzał w łopatkę jaki oberwał podczas drogowego starcia z gangiem na motorach jak na razie goił się bardzo ładnie.

Trochę gorzej wyglądała sprawa z łuczniczką. Od wczorajszej zmiany opatrunków jakoś rana nie wyglądała zbytnio lepiej więc w jej przypadku wyprawa do dżungli mogła jakoś wpłynąć na to gojenie się rany. W podobnym stanie okazał się Marcus. Chociaż w jego przypadku oznaczało to akurat sukces w powolnym gojeniu się poważnej rany jaką odniósł w nocnym starciu z dzikunem. No a najpoważniejszy stan reprezentował jego indiański kolega który do wcześniej rany na boku, wczoraj otrzymał kolejną, też na torsie gdy jeden z uciekających z zaatakowanego leża dzikunów, rzucił się na niego raniąc go. Chociaż jak na tak świeżą ranę to odpoczynek w lazarecie miejscowych chyba mu pomógł bo rany, stara i nowa, nie wyglądąły źle. Niemniej utrata krwi i ogólne osłabienie bólem i wysiłkiem sprawiały, że Indianin był w najcięższym stanie z całej grupy. A paradoksalnie, jedynymi którzy wyszli z opresji paru ostatnich dni bez szwanku byli Lamay i Barry, do wczoraj porwani i przetrzymywani przez tubylców załoganci pierwszej wyprawy do dżungli. Dzięki niewoli ominęły ich wszelkie walki, zranienia i kontuzję więc po sprawdzeniu ich stanu obie z Lee doszły do wniosku, że opieki lekarskiej w tej chwili im nie potrzeba.

A jakoś trochę wcześniej, jeszcze na etapie budzenia się i mozolnego etapu powrotu z poziomu do pionu, który przy takiej gorączce dnia i aktywnej nocy zawsze był mozolny, poszczególne osoby mogły z wolna łączyć fakty z nocnej biesiady i tego ciężkiego budzenia o poranku. Anton po rozstaniu z Arią z którą spędził większość ostatniej nocy, mógł odwiedzić córkę i psa. Burger powitał go radosnym wywaleniem ozora i machaniem ogonem, córka zaś chciała aby jej wszystko opowiedział co się działo odkąd opuścił z resztą swoich kolegów wioskę bo po powrocie tego co usłyszała widać było jej mało. Mieli okazję pogadać w spokoju bo Lee coś się nie pokazywała dając im spokój, albo po drodze do sali gimnastycznej gdzie było śniadanie.

Vesna i Alex też w końcu się obudzili istnie runnerowym porankiem. Wciąż leżeli na posłaniu Marisy która dopełniła obietnicy i ugościła całą trójkę, łącznie ze swoją sąsiadką Lee. W przeciwieństwie do Lee, Mulatka zajmowała odgrodzoną przepierzeniami część dawnej klasy podzielonej ma mniejsze pokoiki. Później okazało się, sądząc po dźwiękach zza przepierzeń, że chyba nie tylko Marisa nie spała w tej sali samotnie. A przy okazji wyszło, że może jedno posłanie nie starczyłoby aby pomieścić cztery osoby, zwłaszcza jak nie zamierzały spać spokojnie ale wystarczyło, że tubylcze dziewczyny wyciągnęły z jakiejś dziury dodatkowe posłanie i nagle zrobiło się miejsca w sam raz, nawet na różnorakie nocne aktywności. I gdy tym późnym rankiem po kolei otwierali powieki chyba cała czwórka wspominała miło te aktywności a najbardziej zadowolony był chyba ganger. Bo okazało się, że dziewczyny bardzo dosłownie wzięły sobie ten trening przed nadchodzym weekendem więc był głównym obiektem ich zainteresowania. A poza tym były najzwyczajniej w świecie ciekawe nowych przybyszów i wymiany kulturowej jaką ze sobą nieśli, pod względem nocnych aktywności również a może i zwłaszcza. O poranku więc Alex miał minę i manierę nażartego kocura do jakiego ostatniej nocy przyszły trzy myszki aby się z nim pobawić tak jak to najbardziej lubił się z nimi bawić.

Ostatniej nocy Marcus zaś miał okazję rozmówić się z Lemay’em i Barrym. Ludźmi których nie widział od czasu gdy zostawiał ich i szedł z chuderlawym Ricardo aby sprawdzić czy da się przebyć zalaną i częściowo zarwaną drogę. A gdy wrócili z Ricardo to kierowcy i jego nawigatora nie było tak samo jak sporej części bagaży i broni. Teraz wreszcie obie strony mogły uzupełnić swoje wiadomości. Okazało się, że załoga osobówki nie miała zbyt wiele do powiedzenia na temat samego napadu. Czekali w samochodzie aby nie moknąć więc widzieli przed maską sylwetki Marcusa i Ricardo stopniowo oddalają się i maleją żmudnie idąc drogą. Nawet nie pamiętali już czy obaj zniknęli już za zakrętem czy jeszcze nie gdy poczuli ukłucie w szyję. W pierwszej chwili wydawało się, że to jakiś nieco bardziej wredny owad ale gdy wyjęli po strzałce ze swojej szyi dopiero się zorientowali, że to atak. No ale to już było za późno. Nic nie zdążyli zrobić, trutka działała błyskawicznie. Barry zdążył wysiąść z samochodu i upadł w błoto zaraz potem. Lemay osunął się na kierownicę. Nawet nie wiedzieli kto ich napadł. Obudzili się już związani gdy jak się okazało później, ci tubylcy prowadzili ich przez dżunglę do tej osady. Obaj bali się co dalej będzie i mieli nadzieję na ratunek od swoich kolegów. Dlatego gdy dzień czy dwa później, usłyszeli samochody mieli nadzieję na ten ratunek. A tu się zaczęła jakaś jatka, te potwory które latały na zewnątrz i wewnątrz budynku próbowały przegryźć się przez siatkę w drzwiach i oknach dawnej szkolnej szatni ale na szczęście nie dały rady więc odpuściły. Trwała ta straszna noc gdy nie było wiadomo czy obaj dotrwają świtu. I bali się co będzie jeśli potwory wygryzą wszystkich. Zdechliby z głodu i pragnienia w tamtej szatni. No ale rano jakoś znów przyszli miejscowi sprawdzić co z nimi, dali jeść i pić no to jakoś to poszło. Parę dni później pokazała się nawet ta laska, ciemnowłosa, ta co wygrała konkurs mokrego podkoszulka no i obiecała pomoc, sprawdziła rany i w ogóle dała im nadzieję, że jakoś w końcu ich stąd wydostaną. No i wreszcie wczoraj przyszli tubylcy i oznajmili, że Federata dopełnił przyrzeczenia więc w zamian są wolni a ich rzeczy zostały im oddane. Sami zaś byli ciekawi co się działo z resztą wyprawy przez te wszystkie dni swojej niewoli więc pytali o to Marcusa.


---



Po tym późnym śniadaniu, w połowie drogi pomiędzy pochmurnym porankiem a południem, większość drużyny gości zebrała się w świetlicy. W tej samej gdzie pamiętnej nocy podczas ataku dzikunów Vesna i Alex byli świadkami i po części uczestnikami nerwowych negocjacji pomiędzy van Urkiem a Johansenem. Wtedy obie strony oskarżały się o wszystko co złe ich spotkało i sytuacja tamtej nocy była całkiem inna niż dzisiejszego dnia.

W tej naradzie uczestniczył znów i van Urk i Johansen. Poza tym ze strony tubylców była też i Lee której udział w wyprawie niejako Ves i Alex przehandlowali za szturmówkę Runnera oraz trójka myśliwych jacy wczoraj uczestniczyli w wyprawie na dzikuny czyli Jeff, Bruce i Marisa. I paru innych. Czas było zaplanować dalsze kroki wyprawy bo na ślad czołgu na razie nikt z nich nie natrafił. Ale jak się okazało tubylcy natrafili na coś innego.

Ślady opon i kopyt. W ciągu kilku dni. Raczej kilka grupek po kilka samochodów, kilkanaście koni, jeden wóz ciągniony przez konie. Spory ruch jak na tą okolice. Wszystkie ciągnęły z New Iberii w głąb dżungli. Tą samą drogą na której tubylcy zaatakowali wóz Lamay’a. Teraz od paru dni nie było nowych tropów. Więc ci co przeszli w głąb dżungli jeszcze nie wrócili.

Takie wieści mocno zaniepokoiły Federatę bo wydawało się, że zostali w tyle z tym peletonem różnych amatorów czołgów. Ale tym akurat Johansen i reszta myśliwych się nie dziwili i nie martwili. Tutaj teren był jeszcze względnie suchy. Ale im bliżej Wielkiej Rzeki i Wielkiej Delty tym wody było więcej. Mosty i asfalt dróg często były zerwane lub nieprzejezdne i im dalej na wschód albo południe tym bardziej opłacało się mieć łódź niż własne koła czy nogi. Uważali, że na ten teren jak już, to najlepszy jest mocny koń a nie koła. No i łódka.

Trudno było powiedzieć czy trójka myśliwych zgłosiła się sama, dostała “prikaz” od swojej rady starszych czy to van Urk chciał właśnie ich ale koniec końców wyszło na to, że Jeff, Bruce i Marica dołączą do wyprawy karawaniarzy jako przewodnicy na tych samych prawach jakich Federaci zwerbowali całą resztę ekipy jeszcze w Nice City.

- Dobrze, czy są jakieś sugestie i pomysły co możemy w tej sprawie zrobić? - van Urk, jak to miał w zwyczaju, zanim podjął ostateczne decyzje dał okazję wypowiedzieć się swoim podwładnym. Mimo uspokajającego tonu Johansena wydawał się jednak nieco zaniepokojony wieściami o konkurencji jaka ich zdołała wyprzedzić w tym wyścigu po czołg. Do tej pory, od wyruszenia z Nice City, raczej nie natykali się na namacalne ślady innych grup poza luźnymi plotkami. Teraz okazało się, że co prawda tubylcy nie potrafili powiedzieć kto dokładnie zostawił te wszystkie ślady parę dni temu ale założenie, że to inne, konkurencyjne grupy mające chrapkę na czołg wydawało się jak najbardziej na miejscu. Trudno było jednak oszacować gdzie są teraz i na jakim etapie szukania czołgu są obecnie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline