Wnętrze świątyni tonęło w pomarańczowym świetle, wpadającym przez ogromny witraż, zajmujący niemal połowę przeciwległej wejściu ściany. Było to o tyle dziwne, że na zewnątrz było niemal ciemno. W ciepłym blasku nie widać było wszystkich szczegółów wnętrza, ale z pewnością nie była to świątynia poświęcona Sigmarowi. Co prawda znajdował się tu posąg i ołtarz, ale… Wysoka statua, która kiedyś być może była wizerunkiem Założyciela, została przerobiona. Jej połowa pozostała wyraźnie męska i muskularna, jak Sigmarowi przystało. Dorobiono jej ogromne, godne Pierwszego Cesarza sterczące prącie, które posąg ściskał w prawicy niczym trzonek Ghal-Maraza. Druga połowa miała wyraźnie kobiece cechy – wyraźnie mniejszą muskulaturę, delikatne rysy twarzy i ogromną, pełną pierś zwieńczoną sutkiem wykonanym z drogocennego kamienia. Obok ołtarza stały dwie kadzielnice, wykonane ze srebra na podobieństwo nagich kobiety i mężczyzny. Wydobywający się z nich dym był gęsty, słodki i pachnący. Wyściełał podłogę, sięgając do wysokości kolan wchodzących do wnętrza awanturników. Coś się w nim poruszało. Byli to wijący się w ekstazie ludzie. Śmiali się, śpiewali bądź tylko jęczeli, lubieżnie dotykając swoich niemal nagich ciał. Wszyscy mieli puste, pozbawione wyrazu oczy, wpatrzone w pustkę. Większość nosiła ślady drobnych mutacji, a wszyscy mieli ciała pomalowane w kolorowe, naśladujące wzór na witrażu malunki.
Muzyka rozbrzmiewała we wnętrzu ze zdwojoną siłą, uporczywie wbijając się wraz z słodkim dymem w świadomość bohaterów. Wydobywała się z wielkich, dziwacznych organów znajdujących się na galerii nad wejściem. Instrument, przy klawiaturze którego nie widać było muzyka, tak jakby grał sam, mienił się feerią barw. Niektóre z piszczałek zakończone były miniaturowymi głowami, które zamiast dźwięków właściwych dla organów, dokładały śpiewne nuty do hipnotycznej muzyki. Tylko Axel oparł się rytmowi. Lothar, Berni, Leonard i Hanke zaczęli podrygiwać w takt melodii, poruszać się wijącymi ruchami, na razie nieudolnie naśladując znajdujących się w dymie uczestników orgii. Doskonale zdawali sobie sprawę, z tego że to muzyka tak na nich działa, ale jakoś nie mogli czy też może nie chcieli przestać. A dym pachniał tak słodko… Z każdym kolejnym wdechem świat nabierał barw, życie stawało się lżejsze, a troski i smutki schodziły na dalszy plan.