Zostali sami z Robinsonem.
- Ok zapraszam do środka, obejrzymy co mam na miejscu.
Weszliście do wnętrza warsztatu. Tyrus wskazał na krzesło.
- Niestety nie mam krzeseł dla wszystkich ale mogę coś przynieść z warsztatu. Herbaty? Zapytał pokazując imbryk i spory termos z kranikiem
Mężczyzna posłuchał listę rzeczy które wymienił Cosmo.
Dave spojrzał za wskazaniem mężczyzny. Solidna gościnność przypominała mu rodzinne strony
- Małej herbacie nie odmówię - powiedział i oparł się o kolumnę. - Ale nie kłopocz się o siedzisko. Ta dwójka zajmie ci dość czasu. Ja tutaj tylko pilnuje.
- Ok część z tego mam na stanie, opony mam może nie nowe ale leżakowane w kontrolowanych warunkach więc na pewno lepsze niż to co macie. Co do większych elementów to jeden z moich chłopaków może wam pokazać gdzie co stoi na naszym szrocie i wymontujecie sobie. Jeśli was to interesuje to dorabiam montaże na kanistry i inny osprzęt.
- Nie interesuje - stojąca do tej pory w dalekim kącie Ortega burknęła ponuro. Westchnęła przy tym depresyjnie, garbiąc plecy i łypiąc zza okularów na gospodarza. Ledwo się odezwała już tego pożałowała. Wylała więc niewerbalnie niezadowolenie, siejąc niechęć na cała najbliższą okolicę. Na szczęście w bełkocie rednecka pojawiło się światełko nadziei, dające monterce po oczach.
- Hm - po złożonej wypowiedzi nastąpiło wzruszenie ramionami. Jednego obcego i tak ciężko zniesie, lecz lepsze to niż cała trójka humanoidów. - Biorę szrot. - dodała pro forma, sunąc do drzwi wyjściowych. Odwróciła się w progu i rzuciła przez ramię, a czarna brew podjechała do góry, ponad górną krawędź okularów. Było coś stękanie o przewodniku, a kobieta nie lubiła powtarzać rzeczy oczywistych.
Dave patrzył kątem oka za odchodzącą Sam.
- Zawsze z niej taki promyczek słońca? - mruknął do Cosmo.
-Mhm - mruknął Cosmo.
- Uroczo - odpowiedział Teksańczyk. - Dobra nie ma co mitrężyć. Szukaj czego ci tam potrzeba. Pomogę Ci to przenieść.
***
Sam szła spokojnie w stronę złomowiska szukając co by się tam mogło przydać niestety zauważyła ją Ellen która z resztą menażerii stała między samochodami w głębi zastawionego wrakami pola.
Zasadzka… podstępna i perfidna na granicy perwersji. Monterce na usta cisnęło jedno, jedyne słowo, określające idealnie zaistniałą sytuację.
- Patologia… - burknęła pod nosem, a potem odwróciła się na pięcie, udając że nie widzi intruza, i jeszcze na dodatek znalazła prawdopodobnie coś ciekawego, bo zanurkowała między wraki po drugiej stronie dróżki i tam próbowała się zabunkrować łudząc się nadzieją, że może jednak to tylko omamy. Że tak naprawdę Ortega śpi sobie wygodnie w garażowym leżu i po prostu śni się jej socjalny koszmar.
Sam szybko rozglądała się po samochodach wyglądało na to że było kilka z rodziny GM z podobnego okresu więc była szansa na to że będą miały odpowiednie podzespoły
Brunetka pokiwała w milczeniu głową i zgarbiwszy plecy, przekradła się do najbliższego aby móc spokojnie schować się za stertą blachy aby ciężko, w pocie czoła, pracować bo przecież po to tu ją przywieźli.
- Ehhh… - westchnęła tak boleśnie, że aż przechodzący obok pająk zawinął się wszystkimi ośmioma odnóżami z żałości. Praca - winna skupić się na zadaniu, a nie odgrywaniu szczęśliwej, kochającej się inaczej rodziny z resztą kolejarzy z, tfu!, Parchem na czele. Do tej pory miała szczęście, jeszcze nie zawrócił jej dupy. Nie musiała słuchać jego naburmuszonego, wszystkowiedzącego pierdu pierdu od którego więdły uszy.
- Ehh.. - monterka westchnęła po raz drugi, roniąc symboliczną łzę nad paskudnym losem.
Halsey nie miała problemu ze znalezieniem techniczki między wrakami.
- Widzę, że zajęta jesteś, więc nie będę cię ciągnąć do reszty. Mam tylko szybkie pytanie - odezwała się blondyna do kobiety wyglądającej na mocno zarobioną. - Orientujesz się co to może być? - położyła przed nią rozmoczone prochy.
Po okolicy rozeszło się ciężkie, niechętne westchnienie, czarnowłosa głowa przekręciła się w kierunku oponentki, zaś za przyciemnianych szkieł okularów powiało mrozem. Ciężka cisza przedłużała się, prócz ruchu karku monterka nie zmienił klęczącej pozycji, a jej ręce nadal trzymały kawał blachy przy masce.
- Prochy - odpowiedziała ponuro i, jak gdyby nigdy nic, wróciła do wybebeszania wraku.
- Ok, a potrafisz ocenić jakie konkretnie to prochy? - ciągnęła dalej Alice.
Pracujące spokojnie i uwalane smarem dłonie zatrzymały się na całe dwie sekundy, Ortega znów odwróciła głowę na stojącą obok upierdliwość. Chyba właśnie znalazła idealną konkurentkę dla Parcha w plebiscycie kogo winna unikać najbardziej, dla własnego zdrowia psychicznego oraz świętego spokoju.
- Nie, ale są jadalne - odpowiedziała grobowym głosem, łypiąc na blondynę niczym na kosmitę. Sapnęła przez nos i jak gdyby nigdy nic wróciła do pracy.
- Przynajmniej raz - dodała w podobnym klimacie co poprzednio.
- Taa, tylko Morrison mógł wpaść na pomysł, że mechanik będzie znał się na prochach. Albo ma cię za ćpuna - skomentowała Alice pod nosem, kręcąc głową. - Dzięki - rzuciła do Sam i razem z różowymi tabletkami zabrała się od Ortegi, żeby nie tracić więcej czasu. Za jej plecami rozległo się ponure "mhm", a odgłos grzebania w złomie zintensyfikował się.