Czarny dym jak zawsze zwiastował nieszczęście. Jedna z farm na uboczu została już najwyraźniej zaatakowana. Jej mieszkańcom pewnie nie mogli już pomóc, ale rodzina Vernois miała jeszcze szanse. Przyśpieszyli zatem, tempo narzucone przez bardziej wprawnych wędrowców powodowało, że Rache pocił się jak mysz i z trudem łapał powietrze. Wydawało się, że dotarli na czas. Zasapany cyrulik wsparł Caspara.
- Szybko, nie marnujcie czasu. – Pokazał palcem rozwiewający się dym. - Tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Ilu was jest? Wóz macie?