Reszta wieczoru, jak i noc, minęły spokojnie. Nie było jakiś potworków, czy dinozaurów, nie było i robota z ufo. Można się było wyspać, zregenerować siły, odsapnąć, odstresować. Wszystko więc cacy, normalnie kurde prawie jak raj na ziemi.
Rano najpierw śniadanko, a później… przenoszenie obozu bliżej statku. Baker najwyraźniej zmiękł już na wyspie totalnie, i zgodził się na ten pomysł. Wspólnymi siłami zaczęto więc wszystko składać i pakować na pojazdy, a następnie przewozić i rozkładać jakieś 600 metrów dalej. Zajęło to całej ekspedycji ładnych parę godzin, i wszystko skończono gdzieś koło czternastej.
Czas więc na obiad… a przy nim, i na krótką rozmowę w nieco spokojniejszej atmosferze, niż przy składaniu i rozkładaniu obozu.
-
Pojadę z van Stratenem zapolować na robota - Major walnął od razu z grubej rury -
Weźmiemy ze sobą nieco cięższego sprzętu, jak choćby pukawkę “Beara” i Claymora. Na czas mojej nieobecności dowodzi Peter Curran, a wszyscy zajmują się naprawą i pomaganiem w naprawie statku, żeby jak najszybciej wydostać się z wyspy. W końcu leży to we wspólnym interesie, jak i każdy również ma już chyba serdecznie dosyć tego miejsca?
-
Chyba wam obu słońce za mocno przygrzało- odezwała się raptem dziwnie milcząca do tej pory Dot.-
Mało trupów? Bardziej przydacie się tu na miejscu, niż włócząc się po dżungli w poszukiwaniu pewnej śmierci.
-
Gra niewarta świeczki - poparł ją Peter. -
Za duże ryzyko, a tak jak mówi Dorothy, tu się bardziej przydacie.
-
Wczoraj proponowaliście utopienie robota w bagnie. A taka zabawa z nim w ganianego i zaciągnięcie go gdzie trzeba, to w sumie właśnie takie polowanie. A teraz jesteście wielce przeciw, nic już nie rozumiem - Zdziwił się Baker.
-
A teraz doszedłem do wniosku, że jest to niepotrzebne ryzyka - odparł Peter. -
Lepiej zabrać się tu do roboty, a robota zostawić w spokoju.
-
Będziemy ryzykować, że w końcu nas tu znajdzie… przydadzą się więc strażnicy, pilnujący pracujących, żeby nas nie zaskoczył? - Powiedział Major, po czym spojrzał na Collinsa i Miyazaki -
Ogólnie zaś, wypadałoby się w końcu zabrać za statek, każdy już ma jakieś sensowne zajęcie?
- Emmm no, właśnie mieliśmy rozdzielić… - Odpowiedział inżynier.
-
Wezmę do pomocy Hanę! - Wypalił Ryo, a kilka osób skrycie się uśmiechnęło.
-
Na szkutnictwie się nie znam, ale chętnie pomogę przy naprawie statku - powiedział Peter.
***
Collins chodził po statku i wybierał deski, które by się nadały na łatanie dziury. Owe deski albo wycinał ręcznie, albo wyrywał Peter. Przenosił je z kolei pod pokład marudzący pod nosem Honzo. Tam z kolei odbierał je Chelimo, który powoli nimi zabijał dziurę w asyście samego Majora…
-
Całe szczęście, że nie będziemy płynąć daleko, więc możemy tu i tam podebrać nieco desek - powiedział Peter w pewnej chwili do Collinsa.
-
Tak, zgadza się. Jeśli nie będziemy szaleć, całej konstrukcji nic się nie stanie… chociaż trzeba później pozostałym pokazać, gdzie mają nie chodzić - Uśmiechnął się inżynier.
-
Porobimy barierki - zażartował Peter. -
Potrzebujemy wszystkich całych i zdrowych... chociaż nie wiem, jak sobie damy radę z żaglami.
-
W sumie wystarczy chyba jeden, główny. W końcu nie wybieramy się w rejs po całym oceanie? - Stwierdził Collins.
-
Mamy radio. Mam nadzieję, że gdy miniemy tę przeklętą barierę, to zadziała - odparł Peter. -
Ale i tak nie ruszę się bez zapasów jedzenia i wody.
-
Tak, oczywiście, co do jednego i drugiego - Przytaknął starszy pan, po czym wskazał palcem kolejną deskę. Tym razem Peter musiał użyć łomu…
-
Jesteśmy o dwa kroki od powrotu do domu, nie możemy sobie teraz pozwolić na błędy - Dodał Collins.
-
Dobrze, że czas ani korniki nie zjadły tego drewna - powiedział Peter. -
Mamy szansę zatkać tę dziurę, a na dodatek nie rozpaść się na kawałki przy pierwszej większej fali.
-
A tak sobie pomyślałem… kto zostanie kapitanem? - Zaśmiał się inżynier.
-
Ja mogę dowodzić obsługą dział okrętowych - odparł żartobliwie Peter. -
Dorothy zostanie żaglomistrzem, czy jak to tam się zwało. Hana zostanie nawigatorem, bo się chyba na tym zna, jako pilot - dodał w tym samym tonie.
-
To… - Urwał nagle Collins. Rozległ się bowiem krzyk Hany, wysoko nad pokładem. Azjatka wisiała na cholernych żaglach, prawie spadając na pokład.
Z okrzykiem "Trzymaj się!" Peter ruszył jej na pomoc. Nie bardzo wiedział, jak jej pomóc, ale nie mógł przecież tylko stać i patrzeć.