21 Brauzeit 2518 KI, Herrendorf
- Panie Niers - ku zaskoczeniu Karla Petera pierwsza odezwała się Katerina Lautermann, a nie jasnowłosy mężczyzna - Bardzo panu dziękuję za pomoc w konwersacji, ale poradzę sobie sama. Proszę się zająć końmi i przypilnować, by reszta świty została zakwaterowana w warunkach nie urągających ludzkiej godności. Olivio, ty pójdziesz ze mną.
Ametystowa Czarodziejka przez cały czas swej przemowy ani razu nie spojrzała w kierunku towarzyszy podróży. Jej wzrok spoczywał na obliczu noszącego czarny strój jasnowłosego, odwzajemniającego jej atencję łagodnym uśmiechem, który Karl Peter z miejsca uznał za fałszywy. Reiklandczyk miał pewne podejrzenia co do prawdziwej tożsamości morrowian, ale uważniejsze przyjrzenie się jasnowłosemu i jego świcie sprawiło, że Niers nieco w swe przeświadczenie zwątpił.
Trzech mężczyzn i kobieta w czerni musiało odebrało jego pytanie za nietakt, bo wszyscy mimowolnie położyli dłonie na głowniach mieczy, ledwie tylko przebrzmiały słowa Niersa. Obserwujący ich zmrużonymi oczami rzezimieszek zauważył, że wszyscy poruszali się w ledwie dostrzegalny sposób, przestępowali bezwiednie z nogi na nogę, ustawicznie wodzili wokół siebie wzrokiem. Jeden z mężów - rosły brodacz o kędzierzawych włosach - postukiwał palcami w medalion na piersiach, a przystojną na swój sposób twarz kobiety szpeciło leciutkie drganie policzka.
Ustawiczne życie w wielkim napięciu, podejrzliwość granicząca z paranoją, wielka nieufność, zrodzone z permanentnej nerwowości tiki - Karl Peter znał wszystkie te objawy, bo żyjąc w mroku imperialnego półświatka wielokrotnie miewał okazję oglądać ludzi dźwigających tak ogromne obciążenie dla umysłu. Ludzie w czerni - bez wątpienia zaprawieni w robieniu żelazem rębacze - musieli nieść ze sobą ciężar doświadczeń mogących wpędzić w szaleństwo zwyczajnych śmiertelników. Byli niczym tykające bomby szalonego zbrojmistrza z Nuln, wyposażone w eksperymentalne zapalniki o opóźnionym zapłonie.
A spoglądający na czarodziejkę jasnowłosy - uśmiechający się ustami, ale nie oczami - sprawiał wrażenie najbardziej szalonego z całej grupki, skoro otwarcie twierdził, że śnił o nieznanej sobie wcześniej Lautermann.
Pani Katerina zsiadła z konia, podała oddała swe wierzchowca w ręce stojącego obok Hansa Hansa, pochyliła głowę w zdawkowym wyrazie szacunku ku postaci schorowanego sędziwego kapłana.
- Zapraszam w me skromne progi, i panią i was, czcigodny Śniący - powiedział starzec podnosząc utytłane w błocie szaty i ruchem dłoni zapraszając czarodziejkę, aby udała się w ślad za nim w głąb wioski - Oswald, Knut, Miriam, zabieracie naszych gości do sali zgromadzeń, dajcie im świeżej wody, placków, a gotowanych żab. Na prycze nowej słomy nasypcie, coby wygodnie spoczęli. A wielmożni pozwolą za mną.
Posępny tłum wieśniaków rozstąpił się niechętnie, wciąż łypiąc z dziwną wrogością, ale i strachem na niosącą magiczny kostur czarodziejkę. Olivia podążyła w ślad za Lautermann, spozierając z ukosa na posępnych czcicieli Morra.
Ledwie tylko wiedziona przez kapłana grupa oddaliła się z placu, tłuszcza otoczyła pozostawionych przy koniach służbitów, przekrzykując się wzajemnie głosami, w których dźwięczał szczery strach.
- Idziecie z Bechafen, pany? - jakiś szczerbaty drągal położył dłoń na ramieniu Felixa, zionął na niego smrodliwym oddechem - Rzeknijcie tedy, czyście co widzieli na mokradłach? Ścigały was? Widzieliście ich?
- Nastąpcie się, bo mnie ścisk wielce wstrętny - warknął Hans Hans obnażając groźnie zęby - Pierwszemu, co mnie nadepnie łeb urwę i naszczam do karku. Kogo mieliśmy widzieć?
- Żywe trupy! - wrzasnęła histerycznie jakaś siwowłosa starka - Pogrobowców, ożywieńców!