Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2019, 23:09   #41
Dedallot
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Ja unikam alkoholu… choć może wydać ci się to dziwne – Bardka mówiła w przerwach między kęsami. – Zwłaszcza, że jestem bywalcem każdej niemal gospody… ale taniec na chyboczącej się ławie będąc pijaną to najskuteczniejsza metoda na złamanie ręki… a bard, który złamał rękę nie będzie już nigdy dobry w swojej sztuce.

- Słusznie, bo złamanie można nastawić, ale najczęściej kończyna nie odzyskuje już takiej sprawności jak dawniej - zauważyłam.

– Dawno nie widziałam tej wiedźmy – Stwierdziła Eveline zmieniając temat.

Spochmurniałam na to wspomnienie. Za moją decyzją o udaniu się do tej "druidki" tyle rzeczy mogło pójść źle, tym bardziej, że region był wrogi dla ludzi mojego pokroju.
- Skąd ją znasz? - zapytałam.

– Jedyna osoba na stepie, która nie jest nomadem… pomijam oczywiście twierdze orków, bo to są dosłownie miasta, ale ta kobieta zamieszkała w starym schronisku kupieckim, które ponad dwadzieścia lat temu postawili jacyś kupcy… albo i kłusownicy. Nikt w sumie nie wie. Chata stoi na terytorium plemienia czarnych stóp, tylko kilka godzin od twierdzy i dzień drogi od granicy z cesarstwem, więc zawsze ma z kim robić interesy. Jest zielarką i uzdrowicielką, więc dobrze ją znać. Powiem szczerze… każdy, kto choć raz przebywał step, powinien wiedzieć gdzie ona mieszka i ją znać. Co więcej nikt jej tu nie rusza… ci co są jej wrodzy się jej boją, reszta woli mieć ją blisko. – Wzruszyła ramionami. – Kiedyś, jeszcze zanim poznałam Gali, musiałam kupić trochę ziół i tak ją poznałam.

Odrobinę uspokoiło mnie dowiedzenie się czegoś o tej tajemniczej personie. Nadal jednak stresowałam się przed tą wyprawą, która była dla mnie jak skok na głęboką wodę bez umiejętności pływania… Coraz bardziej tęskniłam za zimnymi murami zakonu. Ale tak trzeba było zrobić.
- Będę się tylko modlić, żeby goblin przetrwał drogę do niej - mruknęłam.

– A ja miast modlitw postaram się dobrze prowadzić wóz. – Powiedziała. – Może ten wspólny wysiłek coś da.

- Położę się... - odparłam na to i powoli osunęłam się po burcie na podłogę. Z żołądkiem zapchanym sucharami, wodą i mięsem, żywiłam nadzieję, że się prześpię.

Tym razem zapadłaś w sen, jednak twoja drzemka nie trwała długo. Po niej czułaś się już znacznie lepiej. Obudził cię Dariel.

Mnisi właśnie układali rannego lekarza na posłaniu zrobionym w wozie bardki. Nie musiałaś nawet zbytnio się przesuwać.

Goblin majaczył.

– Zaopiekuj się nim – Powiedział Dariel.

Dotarło do mnie, że był to ostatni moment na zmianę zdania...
- Zrobię wszystko co w mojej mocy - zapewniłam go pozostając przy swojej pierwszej decyzji i uśmiechnęłam się blado.

Dariel skinął.
– Niech Toriel cię prowadzi i do zobaczenia moja siostro – Powiedział.

Zaraz potem na wóz wsiadła goblinka. Wciąż miała na sobie sukienkę od ciebie.

Dariel wrócił do mnichów. Do wozu podeszła Morrisana.

– Mnisi zapakowali wam prowiant na drogę i wszystkie medykamenty jakie mogą ci się przydać w drodze i na miejscu. – Powiedziała starsza kapłanka. – Marion… działaj z tą siłą z jaką działałaś zeszłej nocy, a nikt i nic cię nie zatrzyma. Nie trać otuchy co by się nie zdarzyło. – Uśmiechnęła się.

"No chyba, że będą mieli kamienie" pomyślałam ironicznie.
- Zrobię co w mojej mocy - zapewniłam ją. Niepewna jednak byłam czy moja wiedza pozwoli mi pomóc rannemu. Czułam się też źle z tym, że to całe zamieszanie uszczupli zapasy medykamentów jakie miały trafić do wojska Cesarza. - Dołączę do was jak tylko mu się poprawi.

– Wierzę w ciebie. – Powiedziała i zasłoniła tył wozu. Goblinka usiadła obok swojego męża i chwyciła go za dłoń.

Chciałam coś jej powiedzieć, ale nie miałam słów, które mogłyby pocieszyć. Zbliżyłam się więc do toreb z lekami, chcąc sprawdzić jaki arsenał leków mam do dyspozycji, żeby wiedzieć czym mogę działać gdy goblinów się pogorszy.

Były tam głównie medykamenty na zbijanie gorączki i przeciw zakażeniom. Były też jakieś uśmierzacze bólu, oraz mikstura, która pomagała tamować krwawienie, oraz kilka innych, które, jak oceniłaś mogłyby okazać się pomocne gdyby trzeba było ustabilizować stan pacjenta.

To było pocieszające i od razu wróciła mi nadzieja. Usiadłam przy lekach i spojrzałam na gobliny.
- Wyjdzie z tego. Ma w sobie dość uporu by tak się stało - zapewniłam jego żonę.

– To właśnie ten upór go do tego doprowadził… – Westchnęła z bólem. Poczułaś, że wóz ruszył.

- Tak, święta prawda... - zgodziłam się z nią. - Jak tylko się przebudzi to zrobię mu o tym kazanie - dodałam przyjaznym tonem.

– Ale nie umiem być za to na niego zła… ja byłam zwykłą wieśniaczką… nikim więcej jak dojarką, a on… lekarz, który skończył jako pierwszy z naszej rasy akademię cesarską, chciał mnie wziąć za żonę… – Uśmiechnęła się. – Uważałam, że nie zasługuję na to… ale był uparty i mnie przekonał. Kocham go, za jego dobre serce.

Opowieść była niczym baśnie jakie opowiadała mi w dzieciństwie opiekunki.
- Takiej historii o miłości nawet Evi nie potrafiłaby stworzyć w swoich balladach - uśmiechnęłam się do niej.

– No cóż… ojciec sugerował mi, że wziął mnie dlatego, że byłam małym wyzwaniem… – Westchnęła. – No i posag musiał dać za mnie niewielki… Ale ja wiem, że po prostu mnie pokochał. Odbywał praktykę lekarską na niewielkiej wsi blisko stolicy, którą cesarz oddał pod opiekę goblinom, którzy przez lata, nim został cesarzem pracowali jako służący. Poznaliśmy się tam… codziennie przynosiłam mu świeże warzywa. Rozmawiał ze mną, nie jak z głupią wiejską dziewką, ale jak z damą… – Pocałowała jego dłoń.

W tym momencie zainteresowało mnie wspomnienie o Cesarzu. Zaciekawiło mnie czy decyzję jakie podejmował były efektem rad jakie dawał mu mój ojciec, czy robił to wbrew jego naukom...
- Długo jesteście już małżeństwem? - spytałam.

– Niecały rok.

- Zajedziemy wkrótce w spokojne miejsce i tam twój mąż dojdzie do siebie - zapewniłam ją. Przysunęłam się do nich i przyjrzałam goblinowi, by ocenić czy coś zmienia się w jego stanie.

Dalsza droga mijała wam spokojnie. Pacjent był w kiepskim stanie ale wszystko wskazywało na to, że mu się nie pogarsza.

Minęła jakaś godzina, gdy usłyszałaś głos Evi.

– Już prawie jesteśmy, miniemy jeszcze jedne chaszcze i będzie widać jej chatę. Oby tylko była w domu.

- Jak jej nie będzie to rozbijemy namiot obok i będziemy siedzieć aż się pojawi - powiedziałam z uporem.

– Chowaj się… ktoś idzie – Powiedziała nagle, tracąc dobry nastrój. – O cholera… to nie są czarne stopy. – Rzuciła już do siebie i zatrzymała wóz.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline