Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2019, 16:24   #44
Kata
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZU_c8hTYAeM&feature=youtu.be[/MEDIA]


Noc przed śmiercią Nyliana..


W gospodzie było już względnie cicho. Czasem ktoś się zaśmiał, a w tle wciąż było słychać jakieś przytłumione rozmowy, różne głosy, kobiece i męskie mieszające się ze sobą. Niedbałe kroki zagubionych stóp krzątały się z każdej strony, ale zgodnie z prawami natury wszyscy powoli spieszyli się zakończyć dzień i oddać się w objęcia Besa.
Proste drewniane drzwi otworzyły się skrzypiąc wrednie, niczym marudzenie starej wioskowej jędzy. Zaraz ciepłe światło świecy wlało się do środka, ukazując prostą komnatę wynajętą przez nich na jedną noc. Stąpała bezgłośnie, niczym utalentowany morderca, ale zarazem jej kocie łapki minęły próg elegancko i dostojnie. Nie każdy wiedział, że tak jak u wszystkich kotów, tabaxi miała tylko cztery palce u stóp. Krótkie, szarogranitowej barwy futro przechodziło w czystą biel otaczającą każdy z tych paluszków, a gdy znikała we wnętrzu, jej długi ogon pociągnął się jeszcze po podłodze. Zamknęła drzwi za sobą, odkładając świeczkę na skromny stolik i zdmuchnęła jej knot. Źrenice wielkich oczu tabaxi rozrosły się, świecąc w ciemności odbitym blaskiem księżyca rozlanym w pomieszczeniu przez okno.

Zmęczona dniem walnęła tyłek na łóżko i westchnęła, chcąc go jak najszybciej zakończyć. Cała ta afera w jaką się zaangażowała i wyprawa śmierdziała jej na milę, a plan działania zdawał się formować na bieżąco. Nie było co się oszukiwać. Jeśli coś im się stanie, nikt nie wystawi im pomnika, a kości rozsypią się zapomniane na pustkowiach. Położyła się w ubraniach na boku, rozmyślając. Natrętny ruch ogona był tylko objawem tego co zrozumiała po jakimś czasie. Nie mogła zasnąć, a nerwy drażniły grzbiet. Przewróciła się na drugi bok, potem na brzuch, ale wciąż była zbyt spięta. W końcu zerwała się na nogi jakby właśnie stanęła na czele niewidzialnej armii i zamarła niczym posąg. Oto ona, która nie zsikała się ze strachu na widok wielkiego Roca, teraz trzęsła się bojąc własnej przeszłości i przyszłości. W jednej chwili elegancko ubrana kocia kapłanka zgarnęła swój bukłak i otworzyła szerzej drewnianą okiennicę, a gdy ta tylko ustąpiła, dała nura w ciemność nocy. Przez chwilę jeszcze ogon kapłanki pomagał jej uchwycić równowagę nim wciągnęła łapy za sobą, a komnata została pusta.

Tej nocy, choć wciąż ubrana niczym kapłanka, zrzuciła z siebie brzemię wyuczonego człowieczeństwa. Czuła się tak samo jak lata temu, gdy pierwszy raz wyruszyła na północ. Wolna, gdy chłodne powietrze muskało jej futro w biegu. Niezależna, gdy nie pytała nikogo o zgodę i opinię. Dzika, łamiąc ludzkie zasady i nie wstydząc się swojego kociego ciała. Naturalna, biegnąc po dachach obcych mieszkań raz na czterech raz na dwóch łapach, skacząc od jednego do drugiego tak samo jak robiła to lata temu. Teraz nikt jej nie oceniał, nie rzucał kąśliwych uwag i nie rościł sobie żadnych oczekiwań. No prawie nikt.

- Hej skurwielu, złaź z mojego dachu albo przetrącę Ci kości! - Ktoś wydarł się z dołu gdy zeskoczyła na jego dom z innego, nie doceniając faktu że tabaxi na dachu na pewno przyniosłaby szczęście całej rodzinie! Sobie samej jednak tabaxi nigdy szczęścia nie przynosiły, dlatego Yasu czym prędzej czmychnęła nim dosięgnąłby ją gniewna ręka gospodarza. Przez jakiś czas kicała tak, bez większego celu, byle poczuć się jak dawniej, a gdy w końcu znużyło ją zwiedzanie miasta z perspektywy dachów, a uśmiech na kociej buzi opadł, zatrzymała się. Znalazła sobie wyjątkowo wygodne miejsce, kładąc się na płachcie rozciągniętej jako zadaszenie przy jednej z kondygnacji budynku jakiegoś bogatego człowieka którego domostwo miało aż trzy piętra. Jej kocie stópki i koniec ogona zwisały za materiał, podczas gdy Kiya położyła się na plecach uspokajając oddech i patrząc w gwiazdy. Zdecydowanie czuła się lepiej tutaj, na dachu obcego domu, niż zamknięta w wynajętym pokoju gospody.

- Apep? - Wyszeptała pod nosem, trzepocząc powiekami jakby chciała odgonić jakąś nocną marę.


Przez moment zdawało jej się że widzi ogromnego węża pełzającego przez nocne niebo, ale gdy tylko zamknęła oczy na moment demon zniknął.
- Czy to możliwe..? - zapytała samą siebie, wtulając grzbiet bardziej w naciągnięty jej ciężarem materiał płachty, a kocie uszy dziewczyny nastroszyły się czujnie. Apep był symbolem chaosu wprost ze świata potępionych, wężem który wciąż próbuje zatrzymać słońce w swojej wędrówce walcząc z Bastet która je chroni.
- Pani Uciechy, Bast, nie pozwól by Apep zatrzymał dziś słońce. Nie pozwól by nie powstało ono już ani dla mnie, ani dla kogokolwiek innego. Chroń nas przed demonami. Pozwól nam wciąż.. cieszyć się.. Cieszyć się życiem?

Modlitwa tabaxi zarwała się wraz z niepewnością płynących z jej ust słów. Zrozumiała że przecież jej życie nie cieszy już od dłuższego czasu, karmiąc tylko przebłyskami które dawały tyle nadziei by wciąż trwać i liczyć że wszystko może się odmienić. Poczuła przygnębienie, ale nie mogła pozwolić sobie na słabość gdy Apophis jak go też zwano czaił się w mroku. Jeszcze raz spróbowała wypatrzeć węża na niebie, ale nadaremnie.
Zrobiło się trochę chłodno, na co kapłanka wspomniała Farshida, wyobrażając sobie jak wolałaby być teraz w jego objęciach. Wyobraziła sobie dotyk jego dłoni, masujących jej poduszeczki u łapek, a potem uśmiechnęła się zarumieniona na wspomnienie ich wspólnej nocy. Odruchowo dotknęła karku, wyobrażając sobie ten silny i pewny chwyt męskiej dłoni, jak i to gdy dotykał jej ogona. Z drugiej strony był dość irytujący, a słowa które rzucił do niej na targu dziwaczne. Czemu w zasadzie się z nim przespała? Myśli kołatały się w jej głowie dość chaotycznie, gdy próbowała ustalić co się w zasadzie stało. Spędzili razem tylko jedną noc, a tak to nawet niewiele rozmawiali. Sam seks był dobry, ale czy cokolwiek znaczył? Raczej nie. Wyglądało na to że każde z nich w ten sposób zaleczyło jakiś skrywany wewnątrz stres, udając się na wyprawę która może być ich ostatnią. On od początku patrzył na nią jak na kobietę, nie zaś jak zwierzę i sprawił że dała się uwieść. Kapłanka wypuściła powietrze z ust z rozbawieniem. Wielce mu nie utrudniła tego zadania, jako że długo już była sama i też tego chciała.

Dobyła teraz bukłak zabrany ze sobą i upiła z niego nie odrywając wzroku od gwiazd. Silny i słodki smak wina rozluźnił jej ciało, a szorstki koci język łapczywie oblizał jeszcze dzióbek. Yasumrae miała słabość do smakowych alkoholi i ta jedna rzecz wyciągnięta z ludzkiej cywilizacji przypadła jej do gustu bardziej niż inne. Lubiła nieco otępić swój umysł i nie myśleć więcej niż powinna.

Niespodziewanie zamyśliła się nad tym że mimo że jest tak inna, wciaż znajdzie się taki Farshid który będzie jej pragnął fizycznie, niczym ludzkiej kobiety. Czy wolałaby by był to męski tabaxi a nie człowiek? Może, ale odkąd zamieszkała pośród ludzi nie poznała ich tak wielu, a jakoś żaden nie zaciekawił jej charakterem na tyle by być kimś więcej. Dziwnym zbiegiem okoliczności więcej razy była z ludźmi niż dzieliła łoże z tabaxi. Nie przeszkadzało jej to jakoś specjalnie wcześniej, ale teraz uznała to za nieco smutne. Tak samo jak to że szlachcic chyba stracił nieco nią zainteresowanie.

- Czego ja w zasadzie chcę od życia..? - wyszeptała zamyślona.

Upiła znów nieco wina i pomyślała o Andraste. Dziwna, nietypowa elfka i jej przyjaciółka zarazem była na nią bardzo zła za to jak “zniszczyli” jej namiot ona i Farshid. Yasu nie rozumiała czemu dziewczyna aż tak na nią wybuchła, w końcu to nie jest coś nad czym można panować w takich chwilach. Poza tym byli na środku pustyni i ciężko byłoby znaleźć sposób by od razu przywrócić mu dawną świetność. Trochę było jej przykro, ale nie żałowała i gdyby mogła, podrapała by po nim jeszcze raz.

Jakiś wietrzyk zasyczał przemykając między budynkami poniżej wylegującej się tabaxi.

Zaczęła myśleć o tym co tu robi i jak to się skończy. Wyruszyła na tą wyprawę mając gdzieś dobro sułtana i jego dynastii, ale chcąc zrobić to co sama uzna za słuszne. Trochę też, ze względu na Andraste. Gdy usłyszała że jej przyjaciółka podejmuje się tak szalonego wyzwania, bała się o nią. Yasumrae nie ufała nikomu obcemu, a szczególnie tym którzy piastowali jakieś wysokie stanowiska. Nadal, Sułtan, Wezyr.. wszyscy wydawali jej się podstępnie nimi manipulować byle ugrać swoje i wtedy porzucić. Tych którzy wierzyli w ich słowa uznałaby za głupców. Nikt jej nie będzie mówił jak wygląda świat, co jest dobre a co złe. Ona sama spojrzy, oceni i postąpi wedle własnego uznania. Przez cały okres podróży niespecjalnie wykorzystywali swój autorytet jakim musiał cieszyć się kapitan Sułtańskiej straży, tak jakby wcale nie byli na jego nadzwyczaj ważnej misji. Czasem kocica zastanawiała się czy Ci ludzie w ogóle mają jakiekolwiek wpływy i rzeczywiście piastują swoje stanowiska, skoro jedynym do tej pory używanym argumentem był argument siły. Czemu podążają tak po omacku, w zasadzie skromną swoją grupą mierząc się z całą tą zagadką? Czemu szpiedzy z całego państwa nie zbierają dla nich informacji, nie szykują zasobów i wpływów na ich przybycie do miasta by ułatwić wykonanie zadania wagi państwowej? Czemu sułtan ma tak mizerne wpływy że Dumatat, miasto pod jego kontrolą popadło w niewolnictwo? A nawet gdyby akceptował to dla szemranych zysków, to przecież nie mógłby zaakceptować by przypadkiem ta misja ugrzęzła z tak trywialnego powodu. Już dawno władze miasta powinny zostać uprzedzone, wpływowi ludzie poinformowani, także przestępcy, że mają ich nie tykać bo dotyk ten wywołałby gniew samego sułtana i armie która mogłaby zdmuchnąć to wielkie miasto z ziemi. Tymczasem oni z niezrozumiałej przyczyny błądzą jakby pozbawieni wpływów i zaplecza finansowego organizatora tego przedsięwzięcia. Idą za szybko, stawiając ślepo kroki przed siebie. Kapłanka czuła że jeśli będzie tak dalej, to miejsce które wyznaczyła im wyrocznia będzie ich ostatnim.

Uniosła nieco bukłak i znów upiła wina. Jej oddech wyrównał się, a senność powoli ogarniała ciało. Leżąc tak, przypomniało jej się jak leżała na hamaku, w koi Saadii. Nie od razu sprawili jej łóżko i lepszą kwaterę, ale zapracowała na nią. Ten etap życia wspominała dość miło, chociaż nie była pewna czy chciałaby spędzić je całe na fali. To był chyba drugi raz gdy poczuła się akceptowana w ludzkiej społeczności, a pierwszym był rozkwit jej świątyni Bastet. Czarne chmury przesłoniły myśli Yasumrae, bo wszystko wróciło. Obrazy te dobre jak i złe z okresu gdy zaczęła być kapłanką. Słup ognia spalonej świątyni. Leżącego bez życia w jej dłoniach ciała innej kapłanki, innej tabaxi, dobrej dziewczyny. Tego jak okryta wtedy w miękkie szaty kapłańskie doskoczyła do Omara razem z innymi i rozszarpali go żywcem. Jak pazury nie służyły za ostrzeżenie, a rozszarpywały jego twarz, gardło niczym dzikie bestie brocząc w krwi i wyrywając mięso i wnętrzności póki nie mieli pewności że już nie żyje. Czy to przez nią ona zginęła? Czy przez nią spłonęła świątynia Bast? Może wystarczyło nie uciekać od problemu tylko stawić mu czoła? Omar, który wykorzystał jej ciężką sytuację i naiwność by więzić ją w swoim domu i gwałcić nie dawał jej o sobie zapomnieć nawet po takim czasie. Zaufała mu, tej wyciągniętej dłoni. Była głodna i słaba i dała się oszukać. Może zamiast uciekać, powinna już wtedy go zabić?

Jęknęła, kuląc się i wzięła łyka z bukłaka. Przy jej problemach niebo wydawało się takie spokojne i beztroskie. Wspomnienia powiodły jeszcze bardziej wstecz, do czasów tak dawnych że wydających się innym światem i rzeczywistością. Z jej kocich oczu potoczyły się łzy, powoli gubiąc gdzieś na granitowym futerku. Próbowała przypomnieć sobie mamę i tatę, ale ku swojemu rozczarowaniu wiele detali przepadło i nie umiała ich już przywołać. Pamiętała że układ i kolorystykę futra ma po mamie, choć ona była dużo niższa, ale kiedy jeszcze nie było takiego głodu, wyglądała pięknie i poruszała się z gracją damy. Temperament za to chyba odziedziczyła po ojcu, który lubił wkurzać mamę, igrając słowem z jej nastrojami.

Kim byłaby gdyby wychowała się z nimi od początku do końca? Najważniejsze w sumie, czy wciąż żyją? Czy martwią się o nią, a może jej nienawidzą? Wtedy też uciekła, zostawiając tak swoich bliskich jak i całą rasę tabaxi. Trwała wojna, a śmierć przychodziła tak od broni, jak i z głodu, ale czy to ją usprawiedliwia? Czy tabaxi przetrwały i czy kiedyś tam wróci? Czy zastanie żywych czy martwych? I.. czy kiedyś przestanie to boleć?

Upiła znów i zwinęła się w ciasny kłębek, zwijając w kuleczkę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n9E3kKaTUZk&feature=youtu.be[/MEDIA]

Oczy zamknęły się zmęczone i wilgotne, a niespokojnie unoszące się w oddechach ciało powoli łapało rytm nocy. Czas zagubił się w snach które swoją magią i czarem pozwoliły jej wrócić wspomnieniami dalej niż na jawie. Spacerowała przez piękne rodzinne miasto, oglądając je takie jakie było jeszcze za czasów swojej świetności. Słyszała szum wody, odgłosy ptaków i szmer poruszanych przez wiatr palemek, ale nie licząc tego było puste. Niczym martwy obraz dla którego wygrywał gdzieś z tyłu grajek. Mijała ogrody, posągi i zdobione kolumny przyspieszając kroku, aż dotarła do swojego własnego domu. Wydawał się dokładnie taki sam jakim go zapamiętała. Kocie łapy zbliżały się powoli, niepewnie, lecz gdy wreszcie stanęła przed wejściem odmówiły posłuszeństwa. Usiadła, bojąc się zrobić następny krok.




 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline