Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2019, 11:17   #167
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Grupa Wiadernego atakowała na prawo od grupy Kowalika, równolegle do niej. Abrams, dwa Bradleye i dwa Strykery to była już znacząca siła. Wbili się potężnym uderzeniem w ulicę Kosynierów i wykorzystując przerwanie linii obrony przeciwnika, parli jak najszybciej naprzód. Po pewnym czasie udało się otoczyć "dzielnicę urzędową", a w następnym kroku wspólnymi siłami przeszli do likwidacji "kotła".

* * * * *

W budynku aż wrzało od strzelaniny. I to nie jednej, całej serii pojedynczych wymian ognia w różnych jego częściach. Urząd zaatakowali z kilku stron, wyłącznie drużynami komandosów. Walki o każdy pokój były zacięte i zdawać by się mogło chaotyczne, ale w szerszej perspektywie wyłaniał się obraz zorganizowanego natarcia, które systematycznie ograniczało obszar zajmowany przez obrońców.

Drużyna Wiadernego wdarła się do budynku przez furtę, znajdującą się obok zachodniej bramy. Punktem wyjścia był Urząd Stanu Cywilnego. Być może ruscy nie spodziewali się ataku z tej strony, być może uznali tą część budynku za straconą, w każdym razie ich opór nie był zbyt silny. W zasadzie nikt nie przeszkadzał komandosom w dostaniu się do środka, a i na korytarzach obrońców było niewielu. Głównie jacyś zieloni rekruci, którzy szybko padli od ognia Polaków, albo zwiali z podkulonymi ogonami.

Potem jednak opór rósł. Bardziej doświadczeni żołnierze musieli wziąć tych zielonych w karby i skierować już zorganizowanych do konkretnych zadań. Ale nic to. Wyszkolenie i uzbrojenie komandosów pozwoliło im przeć bez przerwy naprzód. Krok po kroku, pokój po pokoju, korytarz po korytarzu, oczyszczali cały budynek. Załatwili nawet zaskoczoną drużynę snajperów, która pilnując okien wychodzących na ulicę Grota-Roweckiego, czy jak ona się tam teraz nazywa (cholerne stare mapy!), nie spodziewała się ataku od tyłu.

Po pewnym czasie, może godzinie, może dwóch (Wiadernemu stanął zegarek) strzały wyraźnie ucichły. Wciąż gdzieś ktoś strzelał, ale jakby w dalszych częściach budynku i z minuty na minutę wymiany ognia były coraz rzadsze. Czuło się, że to już prawie koniec. U stóp sierżanta leżała dwójka kacapów, jeden z peemem, drugi ze strzelbą, która nieomal nie rozczepiła Molędy na dwie części, na szczęście ręka kaprala Kwaśniaka była szybsza i skosiła ruska, zanim tamten zdołał wystrzelić.

Wtem usłyszeli kroki na piętrze. Pochowali się szybko po rogach i czekali. Najwyraźniej ci na górze zdołali ich jednak usłyszeć, bo odgłos kroków zniknął. Po paru sekundach nerwowego oczekiwania, z góry dobiegł ich głos:

- Wicher!

- Burza! - odkrzyknął Wiaderny, po czym wszyscy z ulgą opuścili swoje kryjówki.

Po schodach schodziła drużyna Grabińskiego. Obaj sierżanci uścisnęli sobie ręce.

- To chyba już koniec - oznajmił Graba.

- Panie sierżancie, to my na dach! - powiedział podnieconym głosem ktoś zza pleców Wiadernego, kto okazał się być szeregowcem Kmitą.

- A po cholerę? - spytał jego dowódca.

- Flagę trzeba zawiesić!

Sierżant ledwie powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem.

- No dobra, bierz kogoś i lećcie we dwóch, tylko zaraz mi tu wracać.

- Tak jest!

Drużyna Wiadernego nie poniosła strat, podobnie ta dowodzona przez Grabińskiego, a dowodzący całą grupą niedługo miał się dowiedzieć, że Dobrzański mógł o swoich chłopakach powiedzieć to samo. Póki co jednak Wiaderny, sprawdzając resztę budynku, trafił do jakiegoś pomieszczenia, które najwyraźniej było pomieszczeniem sztabowym. Znaleźli tam samego Kowalika oraz... ciała trójki wrażych oficerów.

- No no no - pochwalił sierżant towarzysza. - Moi upolowali tylko jednego.

* * * * *

Potężna eksplozja wstrząsnęła Strykerem, który teraz przypominał już tylko pogniecioną konserwę.

- Kurwa mać! - zaklął Wiaderny, nie zdając sobie sprawy, że puścił te słowa w eter. Dalej mówił już świadomie - Ruski czołg na Hemtańskiej! Potrzebne wsparcie!

Komandosi i piechota w kilka chwil zniknęli z drogi, chowając się między budynkami. Na środku został tylko jeden, skoszony ogniem kaemu i płonący Stryker. Trochę to trwało, ale w końcu pojawił się "Boruta" Kamyszela, a za nim Leopardy z grupy Kowalika. Wiaderny nieomal nie zaczął współczuć cholernym kacapom...

* * * * *

Wiaderny siedział oparty o gąsienicę "Boruty". Z jego prawej strony leżał cały jego sprzęt, broń, kamizelka, hełm. Z lewej aluminiowa, mocno pogięta miska z resztkami jakiejś brei, którą od biedy można by nazwać gulaszem, gdyby były w niej jakieś kawałki mięsa. Ale sierżant się nie skarżył, grunt że była ciepła.

Teraz rozkoszował się chwilą spokoju. Co prawda gdzieś w oddali wciąż padały strzały, dochodziło do wybuchów, ludzie walczyli i ginęli, ale jego grupie chwilowo dano spokój. Zadomowili się na jakimś podwórku, zamaskowali pojazdy, na tyle na ile to było możliwe i korzystali z zasłużonego odpoczynku.

Niestety sierżantowi nie było dane robić tego zbyt długo. Poczuł delikatne uderzenie w prawą nogę, które okazało się kopnięciem, a raczej trąceniem autorstwa Dobrzańskiego.

- Pamiętasz jak powiedziałem, że cieszę się, że cię widzę? - spytał chrapliwym głosem Wiaderny.

- Po zdobyciu urzędu? Pamiętam.

- Cofam to.

- Ktoś chce się z tobą skontaktować.

Wiaderny spojrzał na swoje ramię. Rzeczywiście dostał wiadomość. Zniechęcony włożył słuchawkę z powrotem do ucha.

No tak, koniec przerwy...
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col

Col Frost jest offline