Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2019, 13:10   #168
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Godzina 2:38, sobota 6 października 2063

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=z-v0MQUcW5c[/MEDIA]

Mijały minuty, kwadranse, a nocny raban ze strony Nowego i Starego Miasta nie cichł. Wręcz odwrotnie, przybierał na sile. Zbierająca się w szpitalu polowym (usytuowanym teraz w hali sportowej szkoły muzycznej) paczka weteranów "Wierzby" i innych jednostek linii frontu wrocławsko-ostrowskiego, z początku sądziła, że to było wznowione natarcie (pomimo słów Lubomirskiego by się wstrzymać) albo zintensyfikowane działania sabotażowe deckerów (mimo, iż na nic się takiego nie zanosiło w mniemaniu już odpiętego Beboka).

Wkrótce poznali sekret. Ale najpierw trzeba było znaleźć Zawadę. A tej, o dziwo, nie było na sali. Kiedy poszli się spytać dyżurnego, ten praktycznie spanikował, zaraz angażując ich do szukania. Co bardziej trzeźwi na umyśle członkowie ekipy, mając na uwadze konfidencję przekazu od kapitan, przekonali go, że "on sobie tu posiedzi jakby się nic nie stało, my ją znajdziemy, to nasz dowódca". Postawiony między tymi gładkimi słowami, statusem JWK w operacji elbląskiej... oraz mięśniami wkurwionego trolla, młodzik w fartuchu tylko energicznie pokiwał głową.

Zawadę znaleźli kilka minut później na klatce schodowej prowadzącej do szatni. Była w kiepskim stanie. Zaraz obok Rychu, zawiązany w bandaże, ale i tak lepiej się trzymający od niej. Silne ramię Zbycha pomogło zanieść elfkę do miejsca spotkania - między kraty klasowych boxów, zasłanych starymi ubraniami, skąpanych w półmroku. Zaraz za nim truchtał krasnolud, trzymając stojak z kroplówą, wciąż wpiętą w wenflon. Pozostali sprawdzili, czy nie są śledzeni oraz pomogli staremu Kociębie.

Zawada, oparta o kratę przekazała swój Kraftwerk Rudemu, by odpalił po kolei trzy pliki. Pierwszy wnet rozwiązał sprawę harmideru w Śródmieściu i na Starówce.


Obraz z drona zwiadowczego. Małego. Małych, dronów. Było ich kilka, w typie ważek używanych nie tak dawno temu przez Janka. Fruwały tu i ówdzie, korzystając z tęgiego zamieszania wywołanego atakiem deckerskim. Notabene, już *zakończonym* atakiem. Matrix garnizonu był w strzępach, eter i inne sygnały były całkiem zagłuszone; kamery, stacjonarne wieżyczki oraz ruchome roboty były zniszczone w walkach lub przepalone. Kto miał umrzeć, ten umarł, co miało zostać rozwalone, to zostało rozwalone. Efektywność obrony garnizonu w najciężej ufortyfikowanym miejscu spadła na łeb, na szyję. Nie było lepszego przygotowania do nadchodzącego, ostatniego szturmu. Zdawałoby się.

Bo było.

Obraz wskazywał ulicę gdzieś między Śródmieściem a Starówką. Nowe Miasto, czasem się tak na to mówiło... na planach. Niektórych. Ulica Nitschmanna, jak głosiły dane z rogu nagrania.

Trzech charakterystycznych kolesi ścigających większą grupę. Tych pierwszych drużyna już zdążyła poznać. Aż do porzygu. Czekiści. Para cyber-trolli w ciężkich pancerzach, z pełną bojową cybernetyką. W rękach grzmiały im pistolety. Ares Predators, wyraźnie dopalone o upgrejdy i mocne ammo. W drugich czekały potężne topory - Centuriony, z podwójnymi spawarkami laserowymi do "wzmacniania obrażeń" (czytaj: masakrowania najciężej opancerzonych metaludzi i lekkich pojazdów bojowych). Za nimi przemykał gibki elf - na pierwszy rzut oka naćpany turbo-stimami po swoje długie uszy. W rękach miał zgoła starożytne uzbrojenie: RPG-7 i ruski pistolet PM (z którego w tej chwili bezskutecznie próbował coś zrobić, waląc w opór).

Uciekającymi była... drużyna Czerwonej Gwardii, ze 144 batalionu. Co ciekawe, mieli pozrywane naszywki. Wokół prawych ramion mieli obwiązane białe chusty czy szmaty. Spieprzali na łeb, na szyję, okazyjnie (i niezbyt celnie czy zorganizowanie, widać było panikę i kiepskie wyszkolenie) prując do tyłu z broni. Terkotał jakiś szybki kałach, wtórowało gwałtowne prucie z jakichś dwóch starych natowskich pukawek, mocny i miarowy huk jakiegoś starego żelastwa, wreszcie długi, zaporowy ogień z erkaemu jedynego trzeźwo myślącego w tej grupie. Między nimi mignęła kopcąca rakieta - głowica kumulacyjna wystrzelona z erpega. Rymnęła gdzieś w asfalt, nikt nie oberwał, ale wszyscy się rozsypali. W sam raz, by trolle ich dorwały, rąbiąc toporami i strzelając z przyłożenia. Ale tamci walczyli jak szczury zamknięte w potrzasku. Szczególnie godny podziwu był ork z natowskim karabinkiem. Miał nabity nań bagnet i całkiem dziarsko opędzał się od topora i pchał cyberzombiaka tym swoim kozikiem. Pozostali pruli ile wlezie. Zaraz potem kolejna erpegowa głowica, tym razem odłamkowa, huknęła pośrodku całej zawieruchy. Trolle przetrwały... ledwo. W zasadzie to jeden, który dobijał rannych. Przynajmniej dopóki jego i elfa nie skosił huraganowy ogień ostatniego ocalałego. Ale długo nie pożył. Ktoś go skosił dobrze wymierzoną serią. W kadrze pojawiali się przedstawiciele trzeciej grupy - żołnierze AW. Posprawdzali pod osłoną granatu dymnego w głębi ulicy, pozbierali łupy z czerwonogwardzistów - najwyraźniej nie z czarciego pyłu. W samą porę, bo truchła czekistów zaczęły się... spalać, emitując masę cieplnej i elektrycznej energii dookoła.

Nagranie dobiegło końca. Zawada powiedziała, że zdobyczna broń i amunicja zostały zdeponowane w ratuszu i były do priorytetowej dyspozycji JWK - jeśli ktoś chciał. A były to stare, ale wciąż jare egzemplarze spluw używanych na obydwu EuroWojnach. Kapitan wspomniała też, że podobne nagrania przychodziły co chwila.

Garnizon się buntował.

Czerwona Gwardia, ze strzaskanym morale po utracie sztabu, Matrixa, sieci obronnej i tak wielu ludzi, podniosła broń przeciw "swoim". Pozrywali flagi i naszywki, pojmali oficerów wciąż lojalnych wobec Neosowietu, odstrzelili komisarzy i politycznych. Oczywiście, przeciwko nim - tak jak blisko 150 lat wcześniej w Rosji - ruszyła Czeka. I to się właśnie tam działo. Czarna Kompania próbowała zdusić bunt 144 baonu i szło jej to dobrze. Brak sztabu i łączności oraz słabe szkolenie i mało pojazdów nie mogły stać naprzeciwko naćpanych cybermaszyn do zabijania (nawet jeśli same były pozbawione dowództwa). Nagrania te poszły już do sztabu Lubomirskiego. Decyzja co z tym fantem była w jego rękach.

Zresztą, nie po to ich tutaj wezwała. Nie tylko. I nie po to trzeba było zachować dyskrecję. Mieli bowiem dużo gorszy problem na głowie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=krl544r9Z6I[/MEDIA]

Kolejnym był zbiór przechwyconych komunikatów i dogadywań między Królewcem a Pomorzem ZS. Powodem, dla którego najemnicy z Litwy tak mocno pieprznęli w Łasztownię i mosty nie była żadna pomyłka. "Sojusznicy" Armii Wyzwoleńczej mieli upewnić się, że w trakcie trwania operacji elbląskiej, Port Elbląg i jego przemysłowe zabudowania miały zostać zniszczone lub chociaż uszkodzone w stopniu uniemożliwiającym użytkowanie. Chcieli usunąć potencjalnego konkurenta na rynku, a także wypieprzyć Alstom i nieco przycisnąć Maersk. Pytanie, czy najmici z Królewca wciąż mieli taki zamiar, skoro ich kontrakt przejęło WRP...

Ale nie to było najgorsze. Bo najgorsze było na końcu.

Przechwycone raporty GRU i KGB. Pełna autentyczność. Jedyne kopie, Zawada specjalnie się upewniła, że tak było. Mówiły o zbadaniu sprawy kliki ekstremistów z NWP, którzy dopuścili się ataku gazowego na Pomoryę oraz incydentów granicznych. Otóż nie istniała taka grupa.

Ataków i zamachów dokonała... Armia Krajowa.

Temat musiał być zaplanowany od dawna, przygotowany z premedytacją i umożliwiony dzięki silnej korupcji u oponenta i szeregu akcji niepowiązanych komórek AK. "Autentyczność" przekazu, przechwycenie cyklosarinu i metod jego dostarczania, mundury, broń, radia, nawet wykradzione identyfikatory i życiorysy "zamieszanych". Były też namiary na kilka osób z tej grupy AKowców. Sami wykonawcy lub podwykonawcy. Zleceniodawców i sztabowców nie było.

Martyna zaczęła trajkotać (szeptem, wciąż była świadoma... konspiracji), że to była zdrada, zbrodnia, terroryzm.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline