Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2019, 19:47   #114
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
If you have men who will only come if they know there is a good road, I don't want them. I want men who will come if there is no road at all.

― David Livingstone

Z pomrukiem żwiru dobiegającym spod opon, auto zatrzymało się w połowie ubitego zjazdu z głównej drogi. Nie z międzystanówki czy nawet z powiatówki, ale ze zwyczajnej, pooranej bruzdami mieszczanej wylewki. Zjazd opasało z obu stron ogrodzenie ze starych desek obwiązanych drutem. Brama wjazdowa, również drewniana, kołysała się leniwie to na lewo, to znowu na prawo, huśtana lekkim wiatrem. Torfowa wjazdówka znikała pomiędzy skarłowaciałymi drzewami, choć w dali, nad ich koronami, majaczyły jakieś zabudowania. Bliżej ogrodzenia, jakby powitalnie, z fałszywą jowialnością, unosiły się i opadały dzikie, nadpalone słońcem trawy. Powietrze było suche, niemalże chropowate. Po opuszczeniu klimatyzowanego wnętrza samochodu uderzyło dziewczynę jak cios wymierzony w policzek.
- To tutaj... - Val przejechał dłonią po kierownicy w te i nazad. - Ale powiem tyle... pachnie mi to szambem. Obejrzałem wystarczająco filmów o burackich kanibalach z południa, żeby wiedzieć, dokąd zmierza ta pieprzona scenka sytuacyjna. - Splunął przez szybę, co miało stanowić współczesną wersję odganiania złego fatum.

- Zauważę, że Witherwooda też się obawiałeś, a jakoś udało się bez szkód dla nas.
Nana wyszła z auta i rozejrzała się po okolicy. Rudy posłał za nią spojrzenie pełne igieł, ale nie podejmował dyskusji. Poza protekcyjną zaporą zapewnianą przez kawał blachy, powietrze sprawiało wrażenie jeszcze cięższego. Drapało w gardło, łączyło siły ze złośliwą, zawieszoną na niebie kulą drażniąc oczy. Wiatr, nieśmiały, prawie że dogorywający, nie oferował sobą żadnej ulgi. Dziewczyna zmrużyła ślepia, spoglądając w kierunku domostwa. Cykor, jakim emanował Val, może i nie przelewał się bezpośrednio na jej własne nastawienie, ale... odrobina ostrożności nikomu jeszcze nie zaszkodziła, prawda? Historia raz po raz dowodziła, że pragmatycy żyli dłużej. Tym razem jednak nadnaturalne zmysły anioła śmierci okazały się niewiele bardziej użyteczne niż te stosowane na co dzień. W przeciwieństwie do stacji benzynowej, Dom na Ususzonym Wzgórzu, nie posiadał rezonującej na kilkaset metrów aury entropii i bólu. Lub po prostu w jakiś sposób ją tłumił.
- Na razie, wygląda na to, że cisza… - Nana z ulgą wsiadła z powrotem do auta. - Podjedziemy trochę bliżej?
- Jak tam se chcesz. Ale zapamiętaj sobie ten moment. Będzie co wspominać, kiedy zaczną nas obdzierać ze skóry, a kości przerabiać na nowy zestaw mebli salonowych...
Obrócił klucz w stacyjce. Silnik ponownie zaskoczył do życia, a opony strzeliły kilkoma garściami żwiru. Samochód wjechał na podjazdówkę i zaczął powoli gramolić się w kierunku domu. Przejeżdżając pod drzewami, Nana zauważyła coś, co nadawało strachom na lachy Valeriusa kapkę więcej wiarygodności. Z poszczególnych gałęzi zwisały dziesiątki cienkich, jutowych sznurków, u dołu których uwiązane zostaly kości. Szczęśliwie nie były to pozostałości ludzkie a zwierzęce. Piszczele, kości ramienia, czaszki, kręgi piersiowe i lędźwiowe - wszystkie z nich utkane w makabryczne ozdoby, ochronne znaki czy inne groteskowe bawidełka. Klik-klak, klik-klak. Ich stukot był niemal równie delikatny co roztaczający go wiatr.


Kierujący pojazdem Anunnaki zwężył swoje patrzałki w niemym geście z cyklu “a nie mówiłem?”. Teraz był spięty i naprężony równie mocno, co struna od gitary. Nana opuściła szybę i uważnie obserwowała okolicę oraz sam dom. Jako zakonnica bywała w takich miejscach, by... nawracać ludzi i bardzo ich (miejsc, nie ludzi) nie lubiła, prędzej jednak ugryzłaby się w język, niż przyznała Valowi rację.
- Zatrzymaj się na początku podjazdu pod posesję. Przejdę się tam.
- Ta jest, prze pani
- odpowiedział rudy imitując akcent czarnego zbieracza bawełny sprzed wojny secesyjnej. Domostwo, przed którym zaparkowali, posiadało dość imponujące rozmiary. Stanowiło mieszaninę architektury kolonialnej i wiktoriańskiej, Błękitny, ostro zakrzywiony dach, dwa piętra, okno salonowe na jedną trzecią szerokości budynku, ganek na pozostałe dwie trzecie oraz kończąca go, miniaturowa rotunda. Wszystko wyłożone deską w kolorze kości słoniowej i, z tego co dało się oszacować, niedawno odmalowane. Głównego budynku dopełniały dwie ciemnoczerwone stodoły. Te były już utrzymane w dostrzegalnie gorszym stanie, podobnie jak lokalny grunt.
Shateiel przeszedł tak, by móc zajrzeć przez dolne okna, nim wszedł na ganek i zapukał do drzwi. Zabawa w podglądacza spełzła jednak na panewce - każda z ulokowanych na parterze warstw szkła posiadała przypisaną do siebie, szczelnie zasłoniętą warstwę materiału. Niezniechęcony, nasłuchując jakiejkolwiek reakcji z wewnątrz, anioł śmierci spojrzał w stronę podjazdu, ciekaw, co też mógł dojrzeć mieszkaniec tego domu.


Pukanie rozeszło się po ganku niewyraźnym echem, które jakoś nie leżało osobie pukającej. Było z nim coś nie tak. Pogłos kłykci uderzających o drewno po prostu nie brzmiał jak należy. Widok z podwyższonej pozycji ogarniał właściwie całą przednią część działki. Sportowe auto, w którym zawitała na miejsce dwójka aniołów, widać było jak na dłoni. To samo tyczyło się rzędów powykręcanych drzew z kościanymi ozdobami. W oddali majaczyło nawet ogrodzenie z otwartą bramą wjazdową. Podziwiając tę budzącą niesmak panoramę, Shateiel niemal zawędrował myślami ponownie do czasów Wielkiej Wojny. Nim jednak zdążył się mentalnie oddalić w stronę zgubnych wspomnień, usłyszał odgłosy skrzypiących desek świadczących o krokach. Te ostatnie, gdy już przebiły się przez płacz martwego drewna, wydały mu się powolne. Stawiane sennie i nieśpiesznie.

Anioł spiął się. Cała ta atmosfera… i jeszcze to gadanie Vala. Wszystko to działało mu na nerwy. Zrobił krok w tył, gotowy w każdej chwili odskoczyć przed potencjalnym ciosem.
- Przepraszam… jest tu kto? - powiedział nieco niepewnym głosem należącym do zakonnicy. Warstwa drewna odsunęła się nagle, ukazując chudego dryblasa w jeansowych ogrodniczkach i z twarzą zarośniętą pełną brodą. Miał tłuste włosy, bose i umorusane syfem nogi oraz podeszłe brudem paznokcie, które najpewniej obcowały z nożyczkami nie częściej niż raz na kilka lat. Spiorunował dziewczynę wzrokiem.
- Czego? - Po teatralnej przerwie wywołanej mało wdzięcznym powitaniem, z ust mężczyzny wylały się kolejne słowa. Brzmiały jak wyuczona na pamięć formułka.
- To teren prywatny. Wypieprzać bo pójdę po wiatrówkę.
- Pan wybaczy… chyba zabłądziliśmy. - Nana skupiła wzrok na pomieszczeniu za tykowatym mężczyzną, szukając czegoś nietypowego… czegoś w aurze tego miejsca, co mogłoby ją zaciekawić, zdradzić, czemu to właśnie tu mieli dotrzeć z Valem.
- Gdyby mógł mi Pan tylko powiedzieć drogę… i odjedziemy.

Nie była w stanie za wiele wychwycić nawet odchylając delikatnie na palcach. Stojące w przejściu uosobienie wiejskich stereotypów skutecznie zagradzało jej drogę. Co więcej, obdartus ów był na tyle bystry - choć może lepszym słowem byłoby “spostrzegawczy” - by zauważyć szpiegowskie zapędy Nany. Chyżo postąpił do przodu, zatrzaskując za sobą drzwi i zmuszając dziewczynę do zrobienia kroku w tył. Nadnaturalne zmysły anioła śmierci stanęły jednak na wysokości zadania, bo... wyczuł z głębin domu (może z piwnicy?) ładunek emocjonalny czegoś znajomego. A przy tym niezbyt lubianego, nieprzyjemnego. Na podstawowym poziomie wibracje te przypominały sobą niefortunną wspominkę z czasów dzieciństwa, do której powraca się raz po raz w latach późniejszych, czerwieniąc przy tym i wzdychając w wyniku zażenowania. Drągal uniósł zapyziałą rękę i wycelował palcem w Nanę. Otwierał już gębę, żeby obrzucić dziewczynę soczystymi przekleństwami, gdy nagle... jakby dostał zwarcia. Wierzgnął niczym kopnięty prądem, jego patrzałki stały się mętne, oddalone. Stał tak dobre kilkanaście sekund, a z parszywej gęby wydobywał mu się tylko odór skisłego mleka. Zakonnica usłyszała za plecami odgłos uchylanych drzwi kierowcy, co zasugerowało, że w razie kłopotów Val jest gotów przyjść jej z pomocą. Ale twarz brodacza wykrzywiła się w abstrakcyjnym tiku nerwowym i zamiast wrzeszczeć, wyszczerzył się, eksponując trzyzębny uśmiech.
- Yyyh. Ja... tego, przepraszam. Um, najmocniej. Pani mówi, że się was, uch...- uwrał na moment, w akompaniamencie kolejnego zgrzytu komórek mózgowych. - Że się "państwa" spodziewała, ta jest. Chodźta więc i wchodźta, zapraszam.... yyy, zapraszamy. - Nie przestając się ani na moment uśmiechać niczym zupełny fiksat, otworzył zatrzaśnięte chwilę temu drzwi i zamachnął się dziarsko dłonią. Raz, drugi i trzeci. Jak cyrkowy wodzirej naganiający ludzi do namiotu z atrakcjami.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 05-11-2019 o 06:54.
Highlander jest offline