Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2019, 23:53   #115
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
- Nie powiem, zawsze to jakieś urozmaicenie - odrobina nonszalancji miała zamaskować absolutny brak pojęcia chłopaka jak się zabrać do plewienia takiego problemu. Rzecz jasna, poza utartym filmowym schematem wypalenia tego do cna.

- Zapytałbym jak duży jest ten labirynt, gdybyś nie powiedział że nie da się go nanieść na żadną mapę. -

- Prowadź więc do szopy z narzędziami, zobaczymy co da się tam znaleźć. Bo benzyny zapewne nie masz dość by to spalić, prawda? -

- Wątpię. Poza tym wolę nie próbować po raz drugi. Te korytarze robią się bardzo... agresywne po kontakcie z płomieniami. Że tak to określę. Przy moim pierwszym podejściu pieroństwo praktycznie wysmagało mi plecy za wszystkie czasy, a potem wypluło mnie na zewnątrz. A postępy, co to je poczyniłem, zagoiły się w przeciągu niecałego kwadransa. Cokolwiek siedzi tam w środku nie da sobie po prostu podłożyć pod tyłek palnika. Ale chodź już, chłopcze, moja szopa jest Twoją szopą - skwitował, nie tracąc swojego zacietrzewienia. Udali się na prawo od szklanych drzwi, gdzie, obok pokrytego pnączami muru, znajdowała się średnich rozmiarów drewniana przybudówka. Ogrodnik złapał za klamkę i uchylił skrzypiące drzwi, pozwalając chłopakowi pierwszemu przekroczyć próg. Ten budynek także grał na nosie zasadom funkcjonowania przestrzeni znanym ze świata śmiertelnych. Choć nie tak imponujący jak sama posiadłość, od wewnątrz posiadał dodatkowe piętro oraz poddasze, a jego kamienne fundamenty - niedostrzegalne z zewnątrz - dodawały całej konstrukcji poczucia solidności. Stara półka z książkami stała przy łóżku, a parę knig spoczywało na biurku nieopodal. Poza tymi przedmiotami, niemal wszystko było zarezerwowane dla narzędzi przeznaczonych do pracy w ogrodzie. Zajmowały one wszystkie ściany, tworząc coś na kształt przekroju historycznego ogrodnictwa na przestrzeni ostatnich kilkuset lat. Brodacz postąpił na bok i otworzył boczne drzwi prowadzące do niewielkiej spiżarki. Wyjął pół koła żółtego sera oraz butelkę alkoholu.
- Chłopcze, wyglądasz mi na trochę chudego za uszami, może chciałbyś coś przegryźć zanim zakasamy rękawy i zabierzemy się do roboty? - zapytał niezobowiązująco.

- A to wzmacnia za uszami? Bo wygląda jakby miało raczej uziemić, mnie i tego kto poczuje mój oddech - cholera wie co działo się z człowiekiem który zjadł coś co leżało tak blisko końca rzeczywistego świata. Tak naprawdę mogło być czymkolwiek nasyconym czymkolwiek i mieć jakikolwiek skutek. Albo, co bardziej rozrywkowe, być tym jednym kawałkiem świata który po ugryzieniu zostałby niezmieniony. W przeciwieństwie do gryzącego.
- Pokaż no to - w takim miejscu Celine spodziewała się że będzie to coś nasiąkniętego mocą tego miejsca. Czy byłaby to pomocna rzecz było osobnym pytaniem, ale najpierw musiała dojrzeć odpowiedź na pierwsze z nich - Jak chcesz się do tego zabrać?

- Hurm. - mruknął i odkorkował wino zębami, ustawiając na blacie dwa drewniane kubeczki. - Wypadałoby najpierw wiedzieć, za co się zabieramy. Z opowieści waćpanny, co tu uciekła stamtąd z krzykiem i zadartą kiecą, wiem tylko, że paskudztwo, co się tam zalęgło myśli. O tak, główkuje nie gorzej niż Ty czy ja i zanosi się na to, że zachciało mu się podbojów ziemi ogrodniczej. To może być jakiś duch lasu, natury, cholera wie czego, który - przyzwany tu albo, o zgrozo, stworzony przez dziedziczkę, ubzdurał sobie, że wie najlepiej, jak zagospodarować wszystko dookoła. Jeśli go tu ściągnięto, to... - w tym miejscu zrobił przerwę, celem opróżnienia swojego kubka, po czym wytarł zwilżone usta dłonią.
- Może być bardzo niemiło. Stare duchy natury, zwłaszcza te wypędzone ze świata materialnego, zbyt przychylne sztuce ogrodnictwa nie są. Tak to już jest, chłopcze, kiedy przez kilka tysięcy lat patrzysz, jak Twoje królestwo i pobratymcy wyrzynane jest przez bezwłose małpy biegające na dwóch nogach. Tworzą się, rozumiesz, uprzedzenia - rzekł smętnie, wgryzając się w odkrojony kawał sera.

Benon jeszcze przez chwilę uparcie wpatrywał się w wino i ser, tylko czekając aż zaczną ociekać magiczną mocą. Albo conajmniej niestabilnością rzeczywistości. Upewniwszy się że jednak nie zostanie potraktowany z własnej ręki żadnym mutagenem, także zaczął jeść. Śmiertelne ciało dość bezpośrednio przypomniało że ma takie potrzeby, a herbatka, jakkolwiek niezwykłego aromatu by nie posiadała, głodu nie zaspokoiłą.
- Jeżeli to myśli to będzie można się dogadać. Tak jak z tym tutaj, co nie? - Celine wyciągnęła spod poły kurtki łakomą kulkę pochłaniającej wszystko ciemności i upuściła ją na podłogę. A dla pewności szturchnęła nogą w kierunku co bardziej nierzeczywistej części szopy.

- Bah, tylko pamiętaj, żeby to diabelstwo zabrać. - Ogrodnik skrzywił się na widok “zwierzątka” należącego do Benona. Zupełnie jakby miał już do czynienia wcześniej z pobratymcami stworzenia i nie wyniósł z tego przyjemnych doświadczeń.
- Czy będzie się można dogadać... to się okaże. Takie gagatki z sokiem drzewnym zamiast mózgu nie myślą w kategoriach takich jak Ty czy ja, chłopcze. Ten diablik... który właśnie wlazł pod moje łóżko, to co innego. Jest przewidywalny. Chce jeść, chce być smyrany za uchem i chce ciepłego miejsca, żeby ułożyć swój dymiasty, entropiczny zad. - Dankworth łypał na kulkę cieni nieufnie, jakby spodziewał się, że zaraz spróbuje narobić mu na prześcieradła. - Te... drzewiaste pieruństwa mają swoje prawa, zasady, hierarchię, przepisy pod przepisami, rzeczy pisane małym druczkiem. Lepiej dla nas byłoby, gdybyśmy faktycznie mieli do czynienia z czymś stworzonym na świeżo, niepewnym swojej mocy i jej zastosowań. Ale nawet w takim wypadku czas gra na naszą niekorzyść - mruknął.
- A najlepsze jest to, że Higgensworth mogłaby pewnie rozwiązać cały ten ambaras skinieniem dłoni, ale nie widzi jej się to, bo “damie to nie przystoi”. No masz pan, lepiej zostawić to takim dwóm proletariuszom, jak my. - Uśmiechnął się niekonspiracyjnie do chłopaka. Obaj przecież doskonale wiedzieli o co chodzi.

- No to zróbmy to tak, żeby dla nas była z tego jakaś korzyść. Masz tu jakieś nożyce do zieleni i nawóz, taki kij i marchewkę? - Upadła liczyła bardziej na metaforyczne znaczenie tych rzeczy, bo nie wiadomo było jak będzie szła komunikacja z tą istotą. No i mogły się też naładować mocą tego miejsca i faktycznie być przydatne w tym starciu. Zakąsiła serem jeszcze raz, uważnie obserwując reakcję swojej śmiertelnej powłoki. Mówiąc akurat o tym, zerknęła na swój cienisty nabytek. W miejscu tak nasyconym siłą sprawczą, gdzie nawet drobne przysmaki były źródłem mocy, małe stworzenie mogło nabrać sił. Co było pożądane... w pewnym ograniczonym zakresie. Niestety, częstotliwość lokalnej topografii oraz ta emitowana przez mały kłębek cieni zdawały się nie pokrywać. Zwierzak - jeśli tak można było go określić - sprawiał wrażenie poirytowanego. Węszył w kółko, wkręcał się w każdy, najmniejszy otwór, nie mógł znaleźć sobie miejsca. Benon był względnie pewien, że jego podopieczny nie odczuwa “fizycznego” cierpienia - przynajmniej nie w tym momencie, jednak taki stan rzeczy mógł ulec zmianie, jeśli anielica zdecydowałaby się zabrać pociechę ze sobą w głąb krzewiastego labiryntu. Natomiast pochłonięcie chleba i alkoholu okazało się dla Latynosa decyzją nader korzystną. Jego zasoby energii duchowej - nadgryzione bądź co bądź widowiskowymi poczynaniami z nocy poprzedniej - zostały uzupełnione. A choć nie czuł się w pełni sił - odzyskanie całości anielskiego majestatu, jeśli w ogóle było możliwe, zapewne wymagałoby wielu lat zdeterminowanej dedykacji - to miał chociaż świadomość, że (w razie potrzeby) będzie w stanie powołać się na swą skrzydlatą naturę.

Dankworth chwycił ze ściany starodawne nożyce ogrodowe i uniósł je ku górze, jakby chcąc się nimi okazać przed swoim pomocnikiem. Delikatna rdza i skromne szczerby sprawiały, że przyrząd ów wyglądał mało imponująco, jednak wyryte na rękojeściach symbole sugerowały, że jest czymś więcej niż zużytym zlepkiem metalu i drewna.
- Drogi chłopcze, nożyce jak nożyce, one swoją drogą. My tu robimy w ołowiu. - to powiedziawszy, złapał spod szafy dwururkę, która wyglądała jak coś, czym posługiwał się Elmer Fudd w starych kreskówkach. Sprawdził komory, spust oraz... grawerunki na kolbie, a następnie wycelował swoim masywnym paluchem w kierunku stolika nieopodal Benona. A konkretniej w kierunku niewielkiej szufladki znajdującej się pod blatem.
- Naboje są tam. Weź garść do kieszeni i ruszamy w drogę. Nadzieję mam, że nie przyjdzie nam ich używać... - mruknął z namacalną obawą w głosie.

- Te, nożyce jak nożyce, obiecuje nieco więcej niż zwykły ołów - Upadła próbowała odcyfrować wyryte symbole i porównać je pomiędzy nożycami, a dwururką. Dobrze było znać narzędzia których się używało, choćby z astralnych oględzin. Co prowadziło do kolejnego problemu...
- A co tej strzelby, to przydałoby się nieco więcej informacji jak tego używać - amunicję z szuflady pobrał jak przykazano, ale nie zmieniało to przykrego, absolutnie niewykwalifikowanego stanu Benona. Co było jeszcze bardziej kłopotliwe, gdy wyczuła destrukcyjny potencjał zamknięty w pociskach.

Z pomrukiem jak u starego, zgryźliwego niedźwiedzia i wyrazem gęby niczym ścięte jajko, ogrodnik poczłapał w stronę chłopaka, ustawił się za nim i złapał swoimi przydużymi grabkami za lewy nadgarstek Latynosa oraz za kolbę strzelby. Nakierował dłoń chłopaka na mechanizm młotkowy oraz znajdujące się tuż za nim komory na naboje. Drapnął dwa zielone cylindry z kieszeni Benona, a następnie wraził je w ziejące czernią otwory. Mechanizm zamknął z satysfakcjonującym trzaskiem.
- Ładujesz, nakierowujesz lufę w stronę tego, co zaszło ci za skórę...
Dwie pary rąk powoli wycelowały dubeltówką w kierunku zawieszonego na ścianie, przedstawiającego pejzażyk obrazu. Wymalowane na nim owce nawet nie drgnęły.
- Odciągasz w tył bezpiecznik, pociągasz za spust i dziękujemy państwu. - Ostatnich dwóch czynności nie wykonał. Tylko umiejscowił palce chłopaka w odpowiednich miejscach, aby ten wiedział, co jest co. Na koniec zwolnił swój chwyt podreptał na bok.
- Bezpiecznika nie ruszaj dokąd nie trzeba. Przy strzale kolbę zawsze oprzeć o bark idzie. Dla większej, khem, stabilności. A palec, którym będziesz pociągał za spust, trzymaj na kabłąku. Na tej kolistej osłonce, się znaczy. Żeby przypadkowo diabelstwo nie wypaliło.
Zlustrował Latynosa z góry na dół. Potem pokiwał głową z (niemal rodzicielską) aprobatą.
- Zuch chłopak, radę sobie dasz. A teraz komu w drogę...

- temu czas, wprost do grobu? cierpki humor był efektem ubocznym odrobiny realizmu co do tego jak wyglądały jego szanse - No to usiądź sobie może, bo zapytam czy ktoś jeszcze nie zechce nam pomóc - upadła uchyliła drzwi chatki, ostrożnie wyglądając na zewnątrz. Świat do którego wróciła tak bardzo różnił się od tego przed Upadkiem…

Sprawa wydawała się zwodniczo łatwa...wobec czego trzeba było przyjąć inną strategię, bo ta wydawała się zdążać w kierunku dziur w plecach ogrodnika znacznie szybciej niż powinno się to zdarzyć.
Mała plamka ciemności szła z nimi, w najlepszej sytuacji żeby się zwyczajnie nie zgubić, a w najgorszej jako jednorazowa, całopalna dywersja.
Ale faktycznie liczył na coś innego. Przy tak cienkiej Zasłonie, tak blisko tej mniej realnej części świata, zamierzał wezwać na pomoc duchy z Zaświatów. Ich zadanie było proste: jeżeli istota w głębi labiryntu nie byłaby zdolna przystąpić na służbę do Celine lub spróbowałaby jej zaszkodzić, miały zabrać ją ze sobą w Zaświaty. Pośrednio lub bezpośrednio. Wszystkie chwyty dozwolone.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 29-10-2019 o 02:36.
TomBurgle jest offline