Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2019, 02:12   #155
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 44 - IX.07; śr; południe

IX.07; śr; południe; wioska Johansena; świetlica; narada; skwar, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie


Wszyscy



Kolejny poranek okazał się gorący ale deszczowy. Na zewnątrz panowała plucha, klepisko podwórza otoczonego ogrodzeniem zmieniło się w zestaw czerwonego błota, kałuż i strumieni. A mimo to było gorąco. Wydawało się, że deszcz w ogóle nie chłodzi powietrza. W tych warunkach trudno było myśleć o wyprawie poza osadę. A wszędobylska dżungla jaka zdawała się rozciągać tuż po drugiej stronie drogi tłamsiła wszelkie okruchy cywilizacji. Widać było jeszcze bezludne resztki dawnych budynków a osada tubylców przy tej ciemnozielonej ścianie była niczym ostatni bastion ludzkiej cywilizacji. Naprawdę można było uwierzyć, że jest się ostatnimi ludźmi na tej planecie.

A jednak tubylcy twierdzili, że wkrótce się rozpogodzi i nie będzie padać cały dzień. Zawierzając ich opinii van Urk zdecydował się przedsięwziąć dalsze kroki dlatego deszczowy poranek wykorzystano na przygotowania do drogi. Mijał drugi dzień od wyprawy do dżungli i rozprawy z dzikunami. Ten czas odpoczynku wszystkim się bardzo przydał. Rano gdy Vesna razem z Lee zmieniały opatrunki okazało się, że zaczyna się robić całkiem przyzwoicie. Obfite posiłki, odpoczynek, luźna atmosfera, świeże opatrunki zrobiły swoje tak samo jak czas. Rany u wszystkich goiły się bardzo dobrze. Właściwie to sam szef karawniarzy właściwie już nie wymagał opieki czemu nie mogła nadziwić się Lee gdy później została sama z Vesną. - A jak on ma tą zgniliznę to szybciej wraca do zdrowia? - zapytała cicho ciemnowłosej koleżanki pewnie wciąż pamiętając co podczas wieczornej uczty dwa dni temu ta jej opowiadała o szefie.

W najcięższym stanie była córka Antona. Chociaż mimo wszystko odpoczynek jej pomógł i wydawało się, że jej rana wreszcie zaczęła się goić. Chociaż wciąż mocno dokuczała nastolatce. W niewiele lepszym stanie był kumpel Marcusa. Indianinowi rana rozszarpana kłami dzikuna nie pomogła po tej którą już nosił od kilku dni. Ale i tak wyglądało to lepiej niż gdy dwa dni temu Vesna opatrywała go na świeżo po zranieniu gdzieś tam w dżungli. Reszta poranionych już zaczynała względnie dochodzić do normy. Jeszcze przy większym wysiłku musieli uważać ale zaczynali wychodzić na prostą.

Anton zaś o poranku zorientował się, że leki mu się kończą. Zostało mu ich może na trzy dni. A mieli w planach udać się dalej. Przynajmniej szef tak im obwieścił. Widocznie wczoraj przemyślał co kto powiedział i dzisiaj rano obwieścił swoje plany.

- Na razie założymy tutaj bazę. - wskazał na podłogę dawnej klasy jaką gościom udostępnili gospodarze i w której głównie przebywali. - Ale nie możemy sobie pozwolić na utratę kontaktu z naszą konkurencją. Musimy wiedzieć co knują i gdzie oni właściwie w ogóle w tej chwili są. Ale nie ma się co pchać w ciemno całym konwojem. Dlatego wyślemy grupę rozpoznawczą. - oznajmił elegancki jak zwykle Federata. A dalej zdradził bardziej detaliczne plany jakie miał względem swoich pracowników.

- Marcus bardzo dobrze sobie poradziłeś w dżungli. Widzę, że jesteś odpowiednim człowiekiem do tego zadania. - szef zwrócił się bezpośrednio do człowieka z Kill One wskazując go palcem. - Anton, będziesz mu towarzyszył. Widzę, że jesteś w niezłej kondycji a przyda się siła ognia i w ogóle siła. - następnie skierował swoją uwagę na Nowojorczyka rosyjskiego pochodzenia. - Lemay zabierzesz ich swoim samochodem. - Federata dokompletował odzyskanego niedawno kierowcę razem z jego samochodem. Niechcący dzięki swojej niewoli wyszedł cało z wszelkich opresji więc podobnie jak Anton był w jednym kawałku. - Rozmawiałem też z Brucem który nam towarzyszył w rozprawie z dzikunami. Pojedzie z wami, przyda wam się ktoś miejscowy. - i tym sposobem szef wyznaczył załogę wyprawy rozpoznawczej jaka miała rozeznać się w terenie.

- A teraz wy. - arystokrata odwrócił się w stronę pary z Detroit dając znać, że dla nich też przewidział jakieś zadanie. - Przemyślałem twoją sugestię Vesno i wydaje mi się całkiem słuszna. - Federata nawiązywał do tego o czym rozmawiali na wczorajszej naradzie. - Wrócicie do Nice City po zaopatrzenie i posiłki. - zaczął mówić ale nie skończył bo Runner wyrwał się pierwszy.

- No pewnie! - Alex nie ukrywał, że taki plan jak najbardziej mu odpowiada. Ale cierpki wzrok szlachcica i usta zaciśnęte w wąską linię były nawet dla chaotycznej natury gangera czytelnym sygnałem, że nie lubi jak mu się przerywa. Zwłaszcza ktoś kto w jego mniemaniu nie jest równy mu pozycją. Może dlatego następnie, zwrócił się już ewidentnie do Vesny.

- Vesno czy mogę cię prosić byś przekazała wiadomość Lady Amari? - zwrócił się do niej uprzejmie jakby ją prosił chociaż i tak wiadomo było, że ta “prośba” jest równorzędna poleceniu służbowemu. W końcu w Downtown też podobno nigdy nie krzyczał a i tak wszyscy bez szemrania wykonywali jego polecenia.

A od wczoraj Vesna zorietnowała się, że co jak co ale wysadzenie mostu to bardzo śliska sprawa. Zależy jaki duży, z czego jest zrobiony, no i w jakim się zachował stanie. Wszystko dało się wysadzić o ile miało się odpowiednio dużo materiałów wybuchowych. Albo odpowiednio mocnych. I tu zaczynała do gry wchodzić fizyka wybuchów i wytrzymałości materiałów. Prawdopodobnie tymi domowymi środkami wybuchowymi może i dałoby się wysadzić jakiś drewniany mostek. Ale jakby się trafił taki żelbet jak wiadukt autostrady no to byle co go nie wysadzi. Przynajmniej gdyby był w takim stanie jaki był kiedyś. Do tego trzeba by naprawdę dużo materiałów wybuchowych a najlepiej jakieś oryginalne wojskowe. A takich ze sobą nie mieli i jakoś nie wpadły jej w oko gdy ostatnio byli w Nice City. No ale miejscowi sami mówili, że sporo mostów już nie było więc może nie będzie czego wysadzać? Wyprawa zwiadowcza miała dopiero ruszać aby sprawdzić co jest dalej, w głębi dżungli gdy oni, z Alexem mieli jechać “do miasta”. A bez rozpoznania trudno było zgadnąć co by mogło być potrzebne do wysadzania i co by trzeba było wysadzać.

Marcusowi zaś wczoraj udało się znaleźć kogoś kto był skłonny wymienić się na dmuchawkę. A dokładniej to Jeff, jeden z tych myśliwych jaki brał udział w wyprawie na dzikuny. Tak, miał na zbyciu jedną dmuchawkę. Mógł nawet pokazać gościowi jak się jej używa i rzeczywiście gdy Marcus brał ten sam kawałek rurki to wyglądało jakby za dotknięciem magicznej różdżki jakoś przestawała działać jak należy. - Nie przejmuj się, to kwestia wprawy. Wszyscy tak zaczynają. - Jeff poklepał go po ramieniu aby dodać mu otuchy widząc te pierwsze próby z nową bronią. Co więcej Jeff mógł dodać do dmuchawki zarówno strzałki które wyglądały jak trochę większe drzazgi z doczepionymi lotkami. Same z siebie to niewiele robiły. Sekret tkwił w małej buteleczce z gęstą mazią. Trzeba było umoczyć czubek strzałki w tej mazi, wsadzić do rurki, wycelować i dmuchnąć. Cel wielkości człowieka powinien paść w ciągu paru chwil. Ale nie od razu. Dlatego lepiej było atakować z ukrycia. Drugą wadą było to, że strzałka leciała na kilka, może kilkanaście kroków. Mogła polecieć i dalej no ale już nie miała sił wbić się w ciało. Z ciałem też trzeba było uważać bo najlepiej było strzelać w odkrytą skórę. Najlepiej w szyję. Wtedy trutka działała najskuteczniej. Jak gdzie indziej ale strzałka się wbiła no to mogło trochę potrwać zanim trucizna rozporwadzi się z krwią po ciele. Ale nawet trafiona kończyna powinna zdrętwieć a następnie paraliż powinien stopniowo rozejść się na resztę ciała. Więc za zestaw dmuchawki, strzałek i buteleczki z trucizną Jeff życzył sobie 10 tabletek Valaprenu.





Po poranku wszyscy mieli czas wolny który można było spożytkować na przygotowania do drogi. Najlepiej wewnątrz dawnej szkoły bo na zewnątrz coś deszcz łomotał o cały ten ziemski, błotnisty padół. A do tego chyba robiło się coraz goręcej. Ale w południe, jeszcze przed obiadem zgodnie z prognozami tubylców deszcz ustał. I chociaż niebo dalej było pochmurne a na ziemi panowało błoto i kałuże które od razu zaczynały parować zwiększając zaduch dżungli to przez resztę dnia nie powinno już padać. No może coś przelotnego później ale nic poważnego. Więc zarówno furgonetka Lemaya jaką miało jechać rozpoznanie jak i granatowy van Detroitczyków były gotowe do drogi. I wydawało się, że trzeba się liczyć, że obie mogą nie wrócić przed nocą do tej bazy. Zwiadowcy musieli liczyć się z tym, że spędzą noc w dżungli a Bruce który nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w samochodach miał kłopot aby określić czy da się przejechać czy nie. Mówił, że pieszo na pewno się da. Zaś para z Detroit miała dotrzeć do Nice City i tam oddać się do dyspozycji Lady Amari. Chodziło głównie o zorganizowanie zapasów i posiłków co mogło potrwać cały jutrzejszy dzień jak przewidywał van Urk no ale może milady wyśle ich szybko z powrotem z innymi poleceniami. Więc najprędzej pewnie wrócą jutro albo pojutrze.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline