Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2019, 15:01   #263
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Neron z każdym dniem stawał się spokojniejszy, można rzec, że im dalej od miasta, tym bardziej odżywał. Przez to coraz częściej przestawał pilnować się nad swoim zachowaniem i pozwalał sobie na chwilę rozbestwienia. Łowczyni miała przyjemność (lub nie), odkryć, że brat Paro był bardzo ciekawskim człowiekiem, a niektóre jego reakcje przypominały jej zachowanie wielkich jaszczurek, które uwielbiały wpychać nochal w każdy możliwy zakamarek, oraz dałyby się pokroić za świeże jajko.
Albinos nie zdradzał słabości do nabiału, za to kiedy dawał w niespodziewaną długą, trzeba było go wyciągać za kołnierz z kępy różnokolorowych (i zapewne bardzo ciekawych) pokrzyw, lotnego bagna z naręczem jajeczek pijawek, czy ze spróchniałego drzewa, kształtem przypominającego enta. Albo zdystraktowany polował na tłustą ważkę dla swojej jaszczurki, lub próbował robaków w chlebowych grzybach, zbierał pajęczyny na patyk i udawał, że to smocza broda aka wata cukrowa lub udawał, że ziemia to lawa i trzeba skakać po kamieniach.
Na wieści o smoczej świątyni zareagował wielkim entuzjazmem, choć wydawało się, że nie słuchał części o koboldach, lub z jakiegoś powodu uważał, że zna się na nich lepiej od mentorki. Nie dało się go jednak przyłapać na niesubordynacji, bowiem był grzeczny i pokorny - przynajmniej z pozorów.
Dopiero na miejscu Gamnira mogła poczuć się nieco niepewnie, gdy zobaczyła zacięte spojrzenie młodzieńca, jadowicie wpatrującego się z barbarzyńców. Gniew, nienawiść i pogarda przyciemniły jego jasne, fiołkowe tęczówki, nadając mu niepokojącej aury. Dziwne napięcie zawisło w powietrzu i to bynajmniej nie z powodu toczącej się walki.

Nvery zacisnął mocniej szczęki, po czym zawarczał do Rojd, która zrobiła w tył zwrot i odleciała, zaś on sam nie bacząc na tropicielkę zaczął przedzierać się przez zarośla chcąc obejść przeciwnika, a przynajmniej tak to wyglądało. Smok nie zamierzał walczyć jako człowiek, dopiero niedawno nauczył się strzelać z łuku, a walka mieczem była nie gorsza od walki młotem - ani jednym, ani drugim nie potrafił machać. Trzeba było znaleźć otwarty teren na którym bez problemu rozwinie skrzydła, po czym zaatakuje wroga z powietrza, spadając na niego jak jastrząb.
Dżungla składała się z drzew splatających swoje gałęzie w szczelny baldachim, co nieco utrudniało mu plan. Niemniej gad dostrzegł lukę w liściastym, napowietrznym dywanie i to dosłownie… bowiem gałęzie nie zasłaniały zachmurzonego nieba nad powierzchnią rzeki. Wystarczyło wskoczyć do wody i wystartować jak łabędź. Zanim jednak to zrobił, zatrzymał się na chwilę i zastanowił. Czy Chaaya go aby nie zabije, że spartolił im przykrywkę? Czy myśliwej można było zaufać? Czy może będzie ją musiał zeżreć jak tych barbarzyńców?
Ostatecznie pomyślał, że “będzie co ma być” i wzruszając ramionami wszedł do zimnej wody, deaktywując bransoletkę. Jego ciało zaczęło się wydłużać i pokrywać podrapaną łuską. Błoniaste skrzydła wydęły się na wodzie jak dwa balony. Jaszczur otworzył paszczę chłepcząc z rzeki jak skrzyżowany pies z wężem, po czym zawołał swojego chowańca, by ukrył się pod jego siodłem. Teraz wystarczyło tylko odpłynąć, by wzbić się w powietrze, prawie niezauważonym, schować się we mgle i pomóc swoim braciom w zimnej krwi.

- Ne… co ty… smokiem jesteś?! - Gamnirę ten widok chyba zamienił w kamień, bo się nie poruszyła, widząc jak smok unosi się nad wodą lecąc w kierunku barbarzyńców. Temu lotowi towarzyszyły okrzyki entuzjazmu ze strony koboldów.
- Smok! Smok leci!
Nic więc dziwnego, że barbarzyńcy uznali go za wroga, a choć ich kościane dzidy nie mogły dosięgnąć Nverego… to magiczne pociski szamanów już tak.
Świetliste kule boleśnie raniły jego ciało, ale nie powstrzymały przed rozpylaniem nad ich pozycjami mdlącego zielonkawego oparu, nie tak potężnego jak odór potężnego zielonego smoka, ale któryś z kretynów zapalił strzałę… i… buum… opar zmienił się chmurę płomieni… podpalając kilku z dzikusów, obdarzając bolesnymi oparzeniami kolejnych. Ucząc ich przy tym, że ogniem się tu nie wygra.
Pojawienie się boskiego wysłannika pobudziło morale i odwagę koboldów, które z większym wigorem i szaleńczą odwagą rzuciły się na poparzonych i podduszonych barbarzyńców chaosu.
To odwróciło uwagę od smoka, który zrobił kółko w powietrzu i nadleciał z impetem otulając pole walki kolejnym zionięciem swojego trującego oddechu. Dopiero wtedy skrzydlaty usatysfakcjonowany ze swojego “planu” runął na ziemię, niczym postrzelona w locie kaczka. Z tym, że on nadal żył, a upadek był kontrolowany, przynajmniej dla niego. Gorzej mieli ci pod jego łapami lub trzaskającym, jak gigantyczny bicz, ogonem. A najgorzej to miał chyba głównodowodzący szaman, kiedy smoczy łeb rozwarł się szczękami, chcącymi go złapać w pół.
Trzeba było przyznać, że dzikusy okazywały się odważnymi… szaleńczo odważnymi wojownikami. Pojawienie się podniebnego wsparcia nie nadwyrężyło ich morale. Nie próbowali ucieczki i nie popadali w stupor. Walczyli mimo żołądków próbujących wyskoczyć im przez gardła.
Nawet pochwycony paszczą szaman i to mimo, że smok walił pyskiem o ziemię, próbując zatłuc dzikusa na śmierć, nie dawał za wygraną, starał się wykłuć kościanym sztyletem oko gada.
Niestety… ziemia nie współpracowała w tej materii. Szaman wbijał się w miękką glebę, odnosząc co prawda obrażenia, ale dalekie od śmiertelnych, więc nie zaprzestawał kaleczenia pyska oponenta.

Tymczasem wojownik próbujący przeszyć dzirytem smoczą szyję, sam chwycił się za gardło, gdy to przebił bełt z kuszy.
- Co ty wyrabiasz?! Przestań się bawić, tylko złam ku kark! - wrzeszczała Gamnira przez mokrą chustę, otulającą jej twarz. Jego mentorka przyszła mu z odsieczą lub na jarzczurze mniemanie, psuć mu posiłek, niemniej Nvery niechętnie jej posłuchał wbijając mocniej zęby w soczyste ciało mężczyzny, odpowiednio przy tym naciskając głową, co by siła ciążenia zrobiła swoje. Nastąpiło ciche chrupnięcie i ciało szamana zwiotczało, a zadek zielonołuskiego wzbogacił o bolesny szpikulec. Dzida wbiła się w jego lewe biodro. Dzikusy może i były szaleńczo odważne, ale nie głupie i wolały ubić smoka z dystansu. Drakon puścił swoją zdobycz i rozwinął skrzydła odbijając się od gleby. Skoro jego szczury chciały bawić się z dystansu, to pójdzie im na rękę i skryje się w chmurach.
To uchroniło go przed kolejnymi ciosami. Barbarzyńcy zresztą szybko zapomnieli o potworze, który zabił im wodza. Isz szyki stawały się coraz bardziej przerzedzone i okrążane. Teraz to koboldy zyskały taktyczną przewagę, zabijając poparzonych i poranionych dzikusów. Napastnicy, którzy niedawno triumfowali, teraz byli spychani na krawędź suchego lądu. I bezlitośnie wybijani.
Nveryioth zrobił okrążenie nad bitwą, po czym wysuwając łeb z między chmur, namierzył swoje kolejne ofiary i przepuścił na nie atak, zwalając się niczym tona głazów na ziemię. Smok nie należał do wojowników pierwszej ligi, a i obserwujący go mieli wrażenie, że miast jak do walki na śmierć i życie, podchodził do tego jak do szczenięcej zabawy, choć ci którzy go obserwowali… jednak mało zwracali na ten fakt uwagę, a bardziej na to, że wspaniały i boski krewniak, przybył jaszczuroludziom z pomocą. Atakujący z góry gad pacał o glebę słysząc okrzyki zachęty ze strony małych pobratymców. Nawet jeśli nie była to specjalnie skuteczna forma niszczenia wrogów. Większość z nich okazywała się na tyle zwinna, by odskoczyć na boki unikając trafienia. I gdyby nie coraz bardziej zaciskający się pierścień koboldów Nveryioth pewnie nie zgniótłby tylu wrogów. Niemniej paru się udało, a zmuszeni do rozproszenia dzikusy łatwi byli do okrążenia i wybicia, jeden po drugim.
Zwycięstwo, choć okupione śmiercią wielu koboldów, było całkowite, a poza kilkoma ranami skrzydlaty uszedł bez uszczerbku z tej bitwy.

“Nero” nastroszył lekko łuski i otrzepał się z krwi niczym mokry pies. Następnie wyrwał sobie z tyłka dzidę, bo zaczynała go boleć noga, po czym nie bacząc na stado koboldów położył się jak grzeczny brytan i zabrał się do zjadania szamana, trzymając jego ciało między łapami. Nie gryzł lecz ostentacyjnie wyrywał denatowi członki, mrużąc złote ślepia z przyjemności, kiedy głośne trzaski stawów, kości i ścięgien zaczęły rozbrzmiewać mu w pysku. Ach… tego mu właśnie brakowało. Bycie człowiekiem, może i było dogodne dla sytuacji jego jeźdźczyni, ale jak smok się przekonał, człwieczeństwo było przereklamowane, nudne i ubogie w bodźce. Alkohol był w smaku gorzki lub kwaśny, krew metaliczna i rdzawa, a surowe mięso… cóż, ludzie nie jadali surowego mięsa, a to pieczone było jak kocie wymioty.
- Żyjesz Jasrin? - zapytał ciekawsko w ojczystym języku, a mała jaszczurka pipnęła cicho z odmętów magicznych juków, wychodząc ze starcia nienaruszona. Gad wyszczerzył kły w “czułym” uśmiechu do swojej małej podopiecznej, która z zadowoleniem oblizała sobie oko, po czym wzleciała mu na pysk, delikatnie liżąc ranę na jego powiece.
Gamnira przepychając się ku smokowi, pomiędzy oddającym mu hołd koboldom, wydawała się jakoś znosić ten widok. Jakoś. Trochę pobladła, ale nie zwymiotowała.
- Przestań żreć. Później będę ci coś musiała na wymioty podać. Diabli wiedzą jakie koktajle te dzikusy wlały w siebie przed walką. Nie będę przez resztę tygodnia szukać odtrutki na jady, które pochłoniesz. Pokaż ranę. - zaczęła rozkazywać.
- Nie wezmę nic na wymioty - zaprotestował chmurnie “Neron”, którego głos choć zwierzęcy i warkliwy, nosił w sobie znamiona albinosa. Niemniej jaszczur zniżył łeb, ciekawsko wpatrując się zakrwawionym ślepiem w łowczynię. Wysunął szary jęzor i smyrnął nim kobietę, dokładnie ją obwąchując. Pachniała jak wilgotny mech. Nieco ziemiście i grzybowo, ale na swój sposób bardzo przyjemnie.
- Miałeś mnie słuchać. Czy nie tak ci twoja siostra smoczyca mówiła? - burknęła traperka przyglądając się mu bez strachu. - To nie są zwykli ludzie… nie zachowywali się jak zwykli ludzie i nie wiem co pili przed walką. Przypuszczam jednak, że ta mieszanina sprowadzić może w najlepszym razie nieprzyjemne sny… w najgorszym skręt kiszek.
- Mam kwas, który potrafi strawić nawet metal - odparł obrażony drakon, ale o dziwo nie kłócił się dalej. Na wzmiankę o Chaai spokorniał i złagodniał, nie to co gekonica, która zaczęła czyhać na wścibskie paluchy ludzia dotykającego jej pupila.
- Takie toksyny lubią być trawione. Na tym polega natura trucizn, że wchodzą przez żołądek do ciała - odparła kobieta przyglądając się ranie na pysku Nverego. - Ugh… nie wygląda to dobrze… trzeba by sprawdzić, czy te ich dzidy zatrute nie były.
- Jak ty śmiać tak mówić do wielki, zielony wysłannik potężnej bogini i królowa bagna! - Koboldzi szaman w stroju świadczącym o znaczącej pozycji w plemieniu, odezwał się znienacka łamanym kupieckim do badającej skrzydlatego myśliwej.
- To go uleczysz? - zapytała retorycznie Gamnira i dodała oceniając stan podopiecznego. - Trzeba mu jakiejś modlitwy, która jady zneutralizowała i może… coś na choroby?
- Oczywiście… jutro - burknął stworek. - Dziś uczta!
Gad na wieść o uczcie nagle zbystrzał.
- Co smacznego macie? A dużo? Głodny jestem… - Otrzepał się ponownie z juchy i przeszedł na smoczy. - Ta świątynia to Axaumandryx? Wiecie gdzie jest jej leże?
- Dużo… mamy wiele jedzenie. Bardzo wiele, bardzo różnego. A to świątynia wielkiej, boskiej smoczycy, zielonej władczyni i opiekunki bagna. Jej imienia wymawiać i znać nie wolno! - wytłumaczył podekscytowany szaman, widząc zainteresowanie boskiego wysłannika. Tymczasem tropicielka podeszła do zadu Nveryiotha i zmieszawszy wilgotne błoto z zawartością jakiegoś słoiczka z sakwy przy jej pasie… zaczęła nim okładać świeżą ranę. Z początku trochę szczypało, ale potem przyjemnie łagodziło ból.
- Ssss… - Gad uderzył ogonem o ziemię i obejrzał się groźnie na mentorkę. - Przestań mnie macać! To boli! - Wydłużył się jakoś i zwęził, przypominając boa przechodzącego z drzewa na drzewo… nawet gibał się podobnie. - Pierwszy raz smoka na oczy widzisz, że się tak z łapami pchasz?!
- I dobrze, że boli, powinnam kopnąć cię w tyłek… może by wtedy dotarło, byś nie rzucał się na wrogów, brzuch odsłaniając i bez żadnej taktyki. A teraz zamilcz i daj się opatrzyć. Nie jesteś małym pisklakiem by się mazać o takie drobnostki - skarciła go dziewczyna za nic mając jego groźby i kończąc opatrunek przykazała. - Żadnych kąpieli przez następne dwa dni… tak sądzę.
Smok zwęził ślepka i rozwarł szczęki, machając ozorem jak biczykiem. Spróbował swoich sił w zastraszaniu, bądź co bądź, był dumną jaszczurką.
- Zezle cię! - zaseplenił przez rozdziawiony pysk.
- Wątpię. Po tym co widziałam na polu bitwy, to raczej zrobiłabym z ciebie poduszkę na igły - odparła niezbyt przerażona i wielce zdegustowana tropicielka. - Powinna ci siostra załatwić jakiegoś powietrznego kawalerzystę na nauczyciela.
- To ona jest od walczenia, a nie ja… jest starsza i silniejsza - obruszył się Nvery, ostatecznie zamykając gębę.
- Ja też jestem starsza od ciebie i silniejsza. I też masz się mnie słuchać - burknęła Gamnira, na to od razu zaprotestował szaman, podczas gdy jego “ludzie” zabrali się za przeszukiwanie ciał zabitych barbarzyńców.
- Nieprawda… nieprawda wielki smoku… możesz zostać z nami boski wysłanniku i być dumnym obrońcą świątyni!
- Nie masz nawet stu lat… jesteś smarkiem z nosa trolla… - zawyrokował skrzydlaty wstając na równe łapy, a raczej łapki bo te wydawały się być nieproporcjonalnie mniejsze od reszty jego ciała, przez co przypominał nieco gigantyczną norkę.
Zamerdawszy ogonem zwrócił się do głowy koboldziego klanu, odzywając się grzecznym, acz nieco sykliwym tonem głosu. Przemawiał powoli i wyraźnie, by mały stworek nie miał problemów ze zrozumieniem.
- Nie mogę z wami zossstać na zawsze, ponieważ jessstem zobligo… ponieważ zgodziłem sssię wssspółpracować z kimś innym, ale mogę wam pomagać i wasss odwiedzać, w końcu mamy wssspólnych przodków. - “Nero” obejrzał się na łowczynię i wystrzelił jęzorem z między zębów.
- Czy pozwolicie mnie i tej ludzkiej sssamicy na nocny odpoczynek w wassszym obozie?
Jego wypowiedź została skwitowana skrzekliwym i entuzjastycznym wybuchem radości. Oczywistym było, że koboldy chciały zatrzymać u siebie wysłannika boskiej smoczycy, a i jego “służka” im nie przeszkadzała.
Zaczęli więc prowadzić oboje do swojej wioski, składającej się z lepianek zbudowanych na bazie szkieletowej konstrukcji z trzcin, oblepionej zaschniętym błotem. Starszyzna koboldów miała do swojej dyspozycji stary, elfi pałacyk, a właściwie jego zdewastowane ruiny zadaszone sitowiem.
Nvery miał chwilę czasu na “odpoczynek”, przy czym on cierpliwie leżał, a gromada koboldzich dzieci biła mu pokłony lub wspinała się po leniwie machającym ogonie.
Uczta rozpoczęła się z wystawieniem wielkich kotłów z jedzeniem. Głównie ryb, skorupiaków, owadów, pijawek i mięczaków… wymieszanych z nielicznymi przyprawami i bagiennymi roślinami. Koboldy były głównie mięsożercami, a i nie należeli do najlepszych kucharzy. Drakonowi było wszystko jedno, bo swój pierwszy głód nasycił człowiekiem, niemniej ciekawsko zlizywał wszystko co podetknięto mu pod nos, by po powrocie przekazać wrażenia bardce.
Kiedy adrenalina zeszła z jego ciała, dopiero wtedy poczuł dotkliwy ból w poranionych kończynach, choć nie uskarżał się nikomu… no może tylko Jasrin, która z troską i zwierzęcym terytorializmem pilnowała jego pyska przed wścibskimi łapkami dwunogów. Ach… jakże jej zazdrość mile łechtała jego ego. Jego i tylko jego, mała, kochaniutka gekonica. Prawdziwy ssskarb.
Gamnira… nie została obdarzona takim zainteresowaniem, ale też wyraźnie czuła się dobrze w tej sytuacji. Karmiła się sama i mała na oku całą sytuację dzięki czemu czuła się komfortowo. Tym bardziej, że dołączył do niej jej zwierzęcy towarzysz.

Uczta rozwijała się w najlepsze, ciemność nocy powoli ogarniała pobojowisko i polę biesiady To drugie jednak było rozświetlane ogniskami. Koboldy radośnie i wrzaskliwie świętowały zwycięstwo. Najwyraźniej nie bardzo się przejęły stratami w plemieniu… bo i po co by miały? Przecież boski wysłannik zostanie z nimi… tak przynajmniej powtarzały między sobą, odurzone wężowymi korzeniami, których mentorka nie pozwalała jeść samemu wierzchowcowi Chaai, mówiąc że to czysta trucizna.
Niemniej łowczyni nie mogła mieć oczu dookoła głowy, więc… jaszczur wyczekał odpowiedni moment i szepnął do szamana z prośbą o... zwiedzenie świątyni. Samemu rzecz jasna… człowieka nie zamierzał ze sobą zabierać, ewentualnie kogoś z klanu, ale w roli przewodnika.
Kobold uśmiechnął się szeroko słysząc jego prośbę i natychmiast się zgodził, by boski wysłannik mógł obejrzeć, wraz z nim, świątynię bogini, która go przysłała i naocznie się przekonać jak koboldy o nią zadbały.
- Kiedy chcesz ją zobaczyć boski wysłanniku? - dopytywał, nie mogąc usiedzieć w miejscu.
- Może być nawet i teraz, jeśli to nie problem - odparł z cichą ekscytacją gad, po czym szybko się zreflektował. - Wasza biesiada jest naprawdę wspaniała… ale muszę nieco rozchodzić ból, a i wzrok w ciemności mam lepszy, więc z pewnością wszystko dokładnie obejrzę.
- Oczywiście… potężny, boski wysłannik ma najlepsze… oczka - beknął szaman, wpatrując się w skrzydlatego jak w obrazek.
Smok zamknął na chwile ślepia, po czym podniósł się z legowiska rozciągając szyję i skrzydła.
- W takim razie ruszajmy. Nie ma co marnować czasu.
Ledwo się obaj ruszyli, a już Gamnira spojrzała w ich kierunku.
- A ty gdzie się wybierasz? - zapytała z ciekawością.
- Gdzieś gdzie tobie iść nie wolno - burknął obojętnie zielonołuski. Jego nauczycielka straciła powiew świeżości, przez co coraz mniej interesowała go jej osoba i nauki. Teraz liczyło się leże Axaumandryx i wszystko z nim związane.
- To tym bardziej nie powinieneś tam iść. Kto wie co one knują - odparła tropicielka nie ufając gospodarzom.
- Nie zatrzymasz mnie. Jestem i większy i silniejszy, a jak mnie wkurzysz to naślę na ciebie naćpaną zgraję, więc siedź tu i czekaj. Najwyżej wrócisz beze mnie… Moja siostra mnie pomści, tylko, że wtedy pogrąży całe miasto i las - stwierdził nadal obojętnie gad. Zupełnie jakby emocje trzymały się go bardzo krótko.
- Jakoś w to wątpię - rzekła ozięble tropicielka, przyglądając się Nveryiothowi, po czym po namyśle stwierdziła. - Skoro jesteś jednak taaaki silny i taaaki potężny, to zobaczymy jak sobie poradzisz.
Wstała i skinęła na swojego zwierzaka.
- Radź sobie sam… a potem… wrócimy do miasta. Nie chcesz nauk, to ja cię zmuszać nie będę.
- Głupia baba. - Neron sarknął w smoczym, odwracając się zadem do kobiety, po czym popędził szamana. - Szybko bo mi zaraz zad odpadnie.

Ruszyli, obaj przedzierając się przez wiwatujące koboldy na cześć boskiego wysłannika. Kierowali się ku wrotom świątyni, przez, które to przeszli ruszając w głąb budynku. Nero mógłby podziwiać wspaniałe elfie malowidła zdobiące ściany, gdyby nie to, że koboldy w swoim artystycznym szale nie upaćkały ich swoimi pazurzastymi łapkami, smarując zielonymi barwnikami niemal wszystko. Także olbrzymi posąg, jakiegoś metalicznego, smoka, był w całości pokryły zieloną farbą. Tylko gdzieniegdzie błyskał spod niej metal z którego go zrobiono. Platyna.
Pod ścianami wyłożono dary przeznaczone dla bogini. Głównie różne bezwartościowe drobiazgi plemienne. Biżuterię z kości i łusek, starą prymitywną broń, gnijące owoce… tkaniny.
Nveryioth dostrzegł też wnękę, której to pierwotną zawartość wyrzucono usypując w niej kopiec z miedziaków i sztuk srebra… tworząc w ten sposób prowizoryczne, smocze leże… dla bogini zapewne.
Rozczarowanie odkryciem, iż nie znalazł się w gnieździe Axaumandryks dość szybko ustąpiło zdziwieniu i nadmiernej fascynacji. Dlaczego w świątyni znajdował się platynowy posąg? Czy metal miał oznaczać zbytek, czy wskazywać na kolor łusek? Jeśli na to drugie, to skąd u licha w La Rasquelle znalazł się platynowy smok? Był miedziany, złoty, zielony i czarny, czyżby był jeszcze jeden o którym nikt nie wiedział? A może któreś elfie bóstwo miało za swój awatar tegoż koloru gada?
Na te i na wiele innych pytań z łatwością odpowiedziałby Sual’dasair z tymże aktualnie Nvery był na niego obrażony. Cóż… od biedy jako źródło wiedzy zawsze pozostawał Starzec.
- Od ilu pokoleń sprawujecie pieczę nad tym miejscem? - zapytał na głos, drepczącego obok kobolda.
- Od wielu, wielu wielu pokoleń - podsumował szaman z uśmiechem dumy na ryjku, wyraźnie zadowolony z tego jakie wrażenie zrobiło na boskim wysłanniku to miejsce. - Podoba ci się?
- Dość… przyjemnie, ale warto by tu czasem sprzątać, zwłaszcza te wszystkie zgniłki - odpowiedział po namyśle drakon, za wiele się nie poruszając, a jedynie wyciągając głowę na długiej szyi, by z “bezpiecznego” miejsca wszystko oglądać.
Cholerna Gamnira i jej podejrzliwość, teraz przeniosła się na niego!
- Ta komnata jest przeznaczona dla bogini. Niestety nie wiemy czy wygodna. Żaden smok nie miał okazji tam się położyć - westchnął smętnie kobold wskazując górę monet we wnęce.
- Hmmm na moje oko musicie jeszcze trochę uzbierać - ocenił “fachowo” gad. - Trochę żółtego złota by się przydało.
- Ciężko o złote monety tutaj. Tak, tak - odparł smutno kobold i zerknął na fachowca. - Może byś… sprawdził czy wygodnie? Usypaliśmy to wszystko na kupę, ale żaden smok tam nie drzemał, więc nie wiemy jak to powinno wyglądać.
Nvery usiadł na zadzie i owinął się ogonem jak wąż. Przechylił łeb i wpatrywał się legowisko niechętnym wzrokiem. Nie to, że się bał wpaść w zasadzkę, ale chciał co by nie mówić, tęsknił z Chaayą i chciał do niej jak najprędzej wrócić. Zabawa bez niej to nie zabawa, przy czym zabawą skrzydlaty określał wszelkie przygody gdzie można ucierpieć.
- Nie chce mi się, sam się połóż i sprawdź czy wygodnie, co ja jestem? Jakiś twój szczur doświadczalny? Ja wolę spać na kościach, nie znam się na kosztownościach. Dla mnie są za zimne… i pewnie dla każdego smoka co nie zieje ogniem metal nie jest zbyt wielką pokusą… aaale znam ja czerwonego smoka i miedzianego, może któryś przyjdzie i się uwali.
- A gdzie one są? - zainteresował kobold, po czym zerknął na legowisko. - Za mały jestem by sprawdzić i za lekki. Nie jestem prawdziwym smokiem. Więc nie bardzo mogę sprawdzić.
- To połóżcie się gromadą, jeden na drugiego. W czym problem? - Zielonołuski najwyraźniej nie rozumiał dylematów miniaturkowych istot. - Albo lepiej… usyp małą kupkę w sam raz dla ciebie i się połóż, jak będzie ci wygodnie to znaczy, że na takiej dużej kupie prawdziwemu smokowi też będzie wygodnie. A jak nie… no to cóż… sypniecie więcej monet. - Wysunąwszy jęzor sprawdził okoliczne zapachy w tym i słodki zapach rozkładu ludzkiego ciała. Prawdziwy smakołyk. - Oba smoki są w osadzie gdzie mieszkają ludzie. Kilka dni drogi stąd. Za dwa dni tam wrócę więc mogę im powiedzieć by tu wpadli.
- Byłoby miło - zgodził się z nim wódz i dodał po chwili, drapiąc się po łebku. - Bo choć twoje propozycje są pełne mądrości to jednakże… wcale nie rozwiązują problemu. Oj nie, nie, nie.
- Chcesz mi powiedzieć… - zaczął smok zezując ślepiami na stworka. - ...że twoim problemem jest brak dupy smoka, która usiądzie na tej kupie monet? A jak już jakiś przyjdzie i usiądzie… i powie, że kupa jest chujowa… albo lepiej… posiedzi, podziedzi, wstanie i pójdzie i nic nie powie. To co wtedy?
- Będziemy mieli siedlisko godne boskich wysłanników. Bo jakże to… jeśli my, żarliwi wyznawcy nie ugościmy ich właściwie - oburzył się kobold - …to obrazimy jej boski majestat.
- Eee… - Skrzydlaty przekrzywił łeb jeszcze bardziej. - No… dooobrze..? - Wzruszył skrzydłami. - To życzę powodzenia.
Jaszczuroludek spojrzał smutno na Nveryiotha i skinął tylko głową.
- Nie martw się… tu na bagnach sporo jest smoków, na pewno jakiś się u was zadomowi - pocieszył kamrata jaszczur. Gdyby odczuwał coś takiego jak współczucie, to na pewno by w tej chwili je poczuł. - Słyszeliście o takim drzewnym smoku? Podobno jest taki… ale nikt go nie widział, to znaczy ludzie nie widzieli.
- To nie jest smok, to nawet nie jest wywerna - odparł kobold pogardliwie.
- Ale wygląda jak reszta… chyba… inaczej by nie nazywali go smokiem… choć… to ludzie…. ludzie są dziwni. - “Nero” zamyślił się na chwilę. - To jak.. widzieliście go, że tacy pewni jesteście?
- Ludzie… - prychnął pogardliwie mały gad. - Ludzie wszystko nazywają smokami. Tylko nas nie!
- Nie macie skrzydełek - wyjaśnił zielonołuski. - Jeśli ludzie widzą coś ze skrzydłami to mają do wyboru dwie opcje - jeśli to coś ze skrzydłami ma łuski to smok, a jak skórę to demon. Jedno i drugie jest mordercze i trzeba przed tym spierdalać. Prosta filozofia, ale skuteczna.
- Prosta fifozofia dla prostych istot - odparł wódź protekcjonalnie i to mimo błędnie wypowiedzianego obcego mu słowa, które miało tę zaletę, że brzmiało “mądrze”.
Drakon ziewnął szeroko.
- Tak to już bywa, nic nie poradzisz. To co? Wracamy?
- Nie musimy! To najlepsze miejsce i najlepsze legowisko jakie możemy ci zaoferować - odparł kobold usłużnie wskazując kupę monet.
Smok zasyczał głośno, ale powstrzymał się od kąśliwej uwagi.
- Dobrze, w takim razie tu zostanę, a ty idź do swoich… - “Bo mnie zaraz coś trzaśnie” pomyślał gniewnie.
- Tak… oczywiście… pójdę - odparł szaman, nie ruszając się z miejsca. - Coś… przynieść może?
“Wypierdaaalaaaaj!” ryknął w myślach wierzchowiec, kręcąc przecząco głową.
- Nie trzeba… najadłem się. Jestem zmęczony i obolały. Idź już… proszę.
- Tak jest! - odparł kobold i pogonił do wyjścia. Nveryioth odetchnął i rozejrzał się niepewnie po wnętrzu. Zimna kupa monet wcale, ale to wcale, go nie interesowała, pomijając też możliwość potencjalnej pułapki z nią związanej.
Zawarczał na gekonicę, która mu odpipnęła i ułożyła się do snu. On sam rozplątał długi ogon i pokręcił się chwilę po zużytej posadzce, aż nie położył się. Zapowiadała się długa i zimna noc.
Na szczęście… był do takich przyzwyczajony.
- Prawie jak w domu Jasrin… prawie jak w domu.
Niewiele się pomylił…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline