Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2019, 14:29   #264
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Noc minęła Chaai nieprzyjemnie szybko. Dziewczyna, przez większość czasu, zawieszona była pomiędzy snem, a rzeczywistością, toteż nic dziwnego, że rankiem czuła się gorzej niż poprzedniego dnia wieczorem. A dziś był dzień wyprawy.
Niech wszystkie samce tego świata przepadną w ogniu piekielnym! Psie syny o obwisłych jajach, aby sczezły na uwiąd przyrodzenia! Marne pędraki o przerośniętych mięśniach i z zanikiem tkanki mózgowej! A żeby ich tak wszystkich!
Ani się przez nich wyspać, ani odpocząć. Ciągle tylko coś! Jeść, pić, głaskać, słuchać, podziwiać, wychowywać, a to niby kobiety są słabsze i potrzebujące pomocy? A takiego, a nie pomocy!!!
Bardka zagryzła mocniej szczęki skopując z siebie kołdrę. Brzuch nadal nieprzyjemnie bolał, przyprawiając o mdłości. Dzisiejszy dzień będzie trudny i ciężki i tancerka ostatnim czego by chciała, to przeciskać się przez leśny gąszcz i użerać się z bandą dzieciarni, jakimi jawili się jej mężczyźni.

„A żeby tak wszyscy znikli… to w końcu będziemy mogły robić to na co mamy ochotę.”
O tak… przyjemnie było pomarzyć, że zaraza tego świata, przyczyna wszystkich nieszczęść, bezpowrotnie znika za kurtyną emancypacji kobiet. Marzenia marzeniami, ale trzeba było wstać i się przewinąć.
Kurtyzana przetarła zaspane oczy i sięgnęła po pierwszy lepszy ciuszek, który okazał się czarownikową koszulą. Trudno… na ten czas się nada.
Zapinając każdy guzik w inną dziurkę, złotoskóra wyciągnęła spod łóżka szkatułę z księgą i zabrała z krzesła swoją torbę, po czym cichutko zaczęła grzebać w szafie, by wyciągnąć wszelkie potrzebne jej przedmioty. Następnie wyszła z pokoju, aby w spokoju załatwić swoje sprawy w siedzibie Nveryiotha. Kiedy skończyła, przeorganizowała magicznie powiększoną torbę. Wypakowany ze skrzynki Gula, spoczął na samym dnie, przykryty wszelkimi magicznymi przedmiotami, na samej górze znalazł się kuferek w którym zamknięta została karafka z niekończącą się wodą, oraz szmatki na krew. Całość została przykryta szpargałami codziennego użytku. Kiedy skończyła, tawaif poczuła ulgę, wiedząc, że przez następne kilka godzin, nie będzie musiała się tym wszystkim martwić. Pierwszego dnia głównie ją bolało, dopiero drugiego zaczynała krwawić na poważnie, a czwartego było już zazwyczaj po wszystkim. Ważne by przetrwać dwie pierwsze doby i będzie z górki.

„Nadal twierdzę, że byłoby nam lepiej bez samców” stwierdziła nadąsana Deewani. „My dziewczyny jesteśmy od nich fajniejsze, po co nam oni? To tylko zgredzący balast.”
„Przyjemnie by było, jakby jakaś apokalipsa anihilowała cały męski gatunek.” Podumała niewinnie Nimfetka.
„Prawda? Prawda?!” ożywiła się łobuzica. „Może uciekniemy do innego świata i zostawimy ich samych i oni w końcu wyginą, bo przecież oni bez nas długo nie pożyją i my wrócimy i zajmiemy wszystkie ich kosztowności i będziemy żyć w dostatku i w ogóle…”
„Zdecydowanie to i w ogóle…” sarkneła babka, łopocząc zwiewnymi szatami, przerywając w ten sposób słodkie dywagacje masek.
Kamala wróciła do sypialni kochanka bo, bądź co bądź, trzeba było się zbierać.


Port, z którego miała wyruszyć wyprawa, był zarośnięty trzcinami na obrzeżach. Woda zaś zielonkawa od unoszących się na niej płatów rzęsy wodnej. Gdzieniegdzie wygrzewały się małe żabki ignorujące olbrzymie tratwy i hałas dziesiątek rozmów. Stanica była płytkim, acz rozległym, jeziorem z którego można było wypłynąć szlakami wprost w różne odnogi bagniska, które wyznaczały potężne kolumny bagiennych pni wierzb.
W odpływach woda była płytka i całkowicie nieruchoma, więc tratwy mogły polegać jedynie na sile mężczyzn je obsługujących. Na innych rodzajach statków służyć mogły kobiety, ale nie tutaj. Tratwy były męskimi królestwami, bowiem ciężka, fizyczna harówka, by nadać pęd tym prymitywnym łodziom, nie kusiła żadnej kobiety, toteż Chaaya szybko wypatrzyła łupinę, która była jej celem.
Wystarczyło wypatrzeć kobiety, a tych było tu niewiele, przy czym tylko jedna wyglądała na byłą piratkę. Ubrana w skórzany grosecik z nawtykanymi w niego pistoletami i z pałaszem przy boku… wręcz mówiła swoim strojem o morsko-wilczym pochodzeniu. To ona musiała być Sharimą.
Przypuszczenia tancerki potwierdził widok kręcącego się wokół niej, znanego diablika. A gdzie był szpicel inwestorów? Tymi mogła być jedna z dwóch zakapturzonych postaci na tratwie. Tawaif uznała, że jest nim ta, przy której kręcił się krępy najemnik z maczugą, nabijaną kolcami, druga postać musiała być druidem. Psia ich wszystkich jucha!
Dholianka poprawiła paski obu toreb, które krzyżowo spoczywały jej na ramionach, by równomiernie rozmieścić ciężary obu tobołków na silnych biodrach, po czym ruszyła skrzypiącym pomostem w kierunku łodzi, ani razu nie oglądając się na “tragarza”, którym był Jarvis.
Przywoływacz z miną męczennika, czy też niewolnika, pogodzonego z własnym losem, podążył za swoją panią. Axamander zauważył ich oboje i oderwał się od Sharimy ruszając ku nim.
- Wielce się raduję na twój widok Paro, a to jest… - przerwał wypowiedź, wymownie zerkając na jej kompana.
- Mój powód dlaczego się jeszcze z tobą nie przespałam - burknęła w odpowiedzi złotoskóra, bezceremonialnie wymijając mieszańca, by przywitać się z jedyną porządną, myślącą i godną zaufania osobą w tym miejscu - drugą kobietą.
Piratka przyjrzała się jej z ciekawością i wyciągnęła dłoń na powitanie.
- Sharima jestem. Zadbam, by żadna pułapka starożytnych nas nie usidliła. Aczkoliwek Aksik wspomniał, że raczej nie będę miała za dużo do roboty.
Mężczyźni za kurtyzaną spojrzeli po sobie, oceniając nawzajem swoje “atuty”, jak dwa basiory zastanawiające się czy warto rzucić się sobie do gardeł. Ich uśmiechy były sztuczne i nieszczere.
- Mów mi Paro - odparła z przyjemnym uśmiechem Kamala. - Dopilnuję, byśmy się dobrze obłowiły.
Tu uśmiech zgasł ustępując nieco morderczemu grymasowi, kiedy dziewczyna obejrzała się przez ramię na tajemniczych jegomościów, dając im jasno do zrozumienia w jakiej odległości mają się od niej trzymać.
Piratka obejrzała się przez ramię, próbując zgadnąć myśli bardki.
- Fealo… to znaczy Fealsenor jest całkiem fajny. Tylko nie lubi no… tego wszystkiego… źle znosi miasto i tłumy. Dlatego się tak boczy. Ten drugi… hmm… nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - To chyba jeden z tych co nawet jedzenie sługa musi pod nos podtykać.
- To nie mój problem - stwierdziła Sundari, potrząsając charakterystycznie głową, najwyraźniej nie uznając żadnego z nich za pełnoprawnego członka drużyny. - Wiadomo kiedy wypływamy?
- Jak tylko tragarze załadują towary na tratwę. Będziemy miały namioty, jedzenie, pełną obsługę. Nawet straże. A propo tragarzy… - przerwała nowo poznana, bo właśnie jeden się zbliżał do kobiet. Nieco łysiejący i lekko otyły mężczyzna, którego postura i muskulatura czyniły jednak odpowiednie wrażenie. Ubrany zgrzebnie, miał przy pasie młot, równie użyteczny przy robocie, jak i przy walce.
- Ach… awanturniczka prawda? - zaczął z uśmiechem, grzebiąc coś przy pasie. - Poznałem od razu. Pozwól pani, że... gdzie ja to miałem… aaa.. tu. - Wyciągnął karteluszek i podał go Chaai.
Napisane było na nim:

Gildia wykwalifikowanych pomocników Graksusa
Rozbijanie obozowisk, zapewnianie pożywienia, pomoc przy eksploracji.
Jakość gwarantowana, ceny niskie.


Poniżej był adres.
- Zajmujemy się pomocą przy wyprawach i jesteśmy najlepsi - rzekł z uśmiechem mężczyzna. - Liczę, że na tej wyprawie przekona się pani, że warto zatrudniać członków naszej gildii.
Kurtyzana utrzymywała na twarzy cień zainteresowania, wpatrując się nieco surowo w oczy osiłka.

“Zamknij wreszcie tę jadaczkę tłusty cepie!” odgrażała się wściekle Deewani, gotowa przy pierwszej lepszej okazji, wbić dziadydze kosę w brzuch.
“Ej… ciałko ma całkiem w porządku” wtrąciła Seesha, która lubowała się w opływowych rysach, silnych mięśni.
“Ale zamknąć by się mógł… spać nie mogę” mruknęła poirytowana Kismis.

- Wszelkie sprawy związane z oporządzeniem proszę konsultować z moim partnerem, to ten wysoki w okularach. - Tancerka wskazała na ukochanego, po czym złożyła karteczkę na pół i wetknęła sobie za dekolt sukni, odwracając wzrok na wypływające barki, by nie być więcej niepokojona.
To wystarczyło by mężczyzna ruszył ku Axowi i Jarvisowi, by zamęczać tego drugiego swoją ofertą.
- Ładniutki, choć nie w moim guście - stwierdziła piratka zerkając na owego “partnera” Dholianki. - Aksik wspominał, że jesteście parą… długo już?
Bardka nie odrywała spojrzenia od wielkiej, odpływającej tratwy, naładowanej beczkami. Nie była w nastroju do pogaduszek, nawet z kobietą, dlatego zdobyła się na krótką odpowiedź - nie - acz wypowiedzianą grzecznym tonem.
- Acha - odparła Sharima i dodała radząc. - Dobrze by było wybrać dla siebie zakątek na tratwie. Miejsce między pakunkami, do siedzenia podczas podróży, bo ta będzie długa i może być monotonna.
“Przymknij się wreszcie.” Pomyślała gniewnie Chaaya, aaale kiwnęła jedynie spolegliwie głową. Następnie rozejrzała się za kącikiem, gdzie miałaby najlepszy widok na mijane widoki.


Miejscówka między pakunkami była ciasna, ale wygodna. Cała tratwa została już załadowana i każdy zajmował swoje miejsce. Dla “czarodzieja” przygotowano specjalne miejsce z namiotem, którego postawienia dopilnował drugi z ochroniarzy. Towary na wyprawę rozmieszczono równomiernie, tworząc przy okazji “murek” ze skrzyń, mających chronić płynących ludzi.
Łupina mogła wypłynąć pod kierownictwem Axamandera, choć jego kierowanie polegało jedynie na mówieniu obsłudze gdzie mają płynąć. Pozostali członkowie wyprawy mogli zaś wypocząć i podziwiać widoki, poza trzecią kobietą na tratwie, kucharką, która przygotowała strawę na części tratwy pokrytej metalową blachą.
Jarvis usiadł przy bardce przyglądając się jej twarzy i próbując odgadnąć jej nastrój. Miał niemiłe wrażenie, że pogrążona była w jakiś mrocznych myślach, bowiem wzrok miała nieruchomy i nieco przygasły. Obojętna maska w połączeniu z delikatnym, cieniem uśmiechu, sprawiała niepokojące wrażenie, kogoś z krwawymi i morderczymi planami.
Niemniej gdy tancerka dostrzegła w gąszczu zieleni jaką jaskrawą, plamę koloru, od razu bystrzała i cała się napinała w uniesieniu, do czasu, aż nie straciła jej z oczu. Wtedy znowu zamykała się w sobie, nie dopuszczając nikogo do świata w swojej głowie.
Czarownik obserwował ją w zmartwieniu. Nie odzywał się jednak, nie wiedząc jakie słowa by ją pocieszyły, wszak wiedział, jak zmienna być potrafi. Pochwycił jednak jej dłoń w swoje i trzymał, co by miała świadomość, że sama nie jest.
Przez długi czas przyglądali się zielonej ścianie bagnistej dżungli. Mijali olbrzymie rośliny, kryjące spore owady, acz pierwszym naprawdę dużym przedstawicielem miejscowej fauny, były roślinożerne gady, przypominające krzyżówkę tapira z krokodylem. Na widok tratwy wydały głośne ryki, wzmacniane przez drżące błony na ich karkach, ale operujący tratwą flisacy zignorowali gardłowe ostrzeżenia, po prostu korygując nieco kierunek tratwy i bardziej się oddalając.
To… wystarczyło.

“Ale brzydkie! Ale brzydkieee!” krzyczała rozentuzjazmowana chłopczyca lubująca się we wszystkim co dziwaczne i paskudne - być może to właśnie dzięki takim gustom tak lgnęła do Starca i tolerowała jego osobę.
“Są okropne, fuj, fuj…” Nimfetka, jak i większość sióstr, które uważały się za wysoko urodzone damy, nie podzielała zdania Deewani, ale nie żeby tamta się tym przejmowała.
“Jak już będę, wielkim potężnym smokiem to uczynię je swoim chowańcem! O!” Krzyczała dumnie irytując tym wspomnienie babki, które od ostatniej wizyty w Pawim Tarasie zmieniło swój wizerunek na bardziej aktualny. Czym mogło nieco drażnić Ferragusa, bo w przeciwieństwie do masek, ona zachowała oddzielną “osobę” i czy chciał, czy nie… musiał na nią patrzeć.
“Można mieć tylko JEDNEGO chowańca” burknęła wyniośle, szykując się do tyrady.
“Ja będę miała sto chowańców! Bo będę wielkim, potężnym, czerwonym smokiem! Siedź cicho stara babo!”

Dysputa na temat chowańców, przypomniała tawaif o małym smoczku, którego trzymała pod klapą magicznej torby. Zaalarmowana, zajrzała do środka, uchylając drzwiczki małej klatki.
- Chcesz wyjść? Nie jesteśmy już w mieście - odezwała się cicho w smoczym języku.
Stworek wynurzył łebek i rozejrzał się. Przez chwilę się wahał, po czym wyleciał z klatki, by zaraz wcisnąć się w szczelinę między skrzyniami, by zabrać się za eksplorację tratwy w tajemnicy przed jej załogą i pasażerami.

“Jaki on słodki!” zapiszczała delikatna dziewuszka, na co jej siostra bliźniaczka jedynie westchnęła “ugh! Rzygać mi się chce!”

Kamala wróciła do obserwowania brzegu, rada z tego, że nie musi nic robić, ani z nikim rozmawiać.
Jej ukochany tymczasem się zdrzemnął, nie wypuszczając jednak dłoni dziewczyny. Milczący strażnik… niezbyt czujny.

Tymczasem na tratwie zaczął się robić harmider. Łódź bowiem poczęła się przemieszczać w kierunku pobliskiej łachy piasku, przechodzącej w wyspę na środku ich “rzeki”. Zbliżała się pora obiadowa i najwyraźniej planowano zjeść na suchym lądzie. Sundari nie była z tego powodu zachwycona, ale nie miała zamiaru tego okazywać. Delikatnie obudziła mężczyznę, potrząsając go za ramię. Ona sama nie była głodna, więc zaczęła obmyślać plan jak się z tego wywinąć.
- Co się stało? - Przywoływacz zapytał troskliwym tonem.
- Obiad się stał, kochany, pomyślałam, że może zechcesz skorzystać z okazji - sarknęła kobieta, klepiąc go w dłoń, którą zaciskał na jej palcach.
- A ty nie masz ochoty? - Jej słowa wyraźnie zaniepokoiły magika. Jak dotąd nie widział bardki nie interesującej się posiłkiem.
- Nieee… nie mam. - Odpowiedź była oschła, a w przymrużonych oczach pojawił się chłód. Chaaya pacnęła jeszcze raz w rękę narzeczonego, najwyraźniej mając już dość bliskości.
- Czy… wszystko w porządku? - zapytał ostrożnie kochanek przyglądając się tawaif. Kobieta wpatrzyła się w niego z jeszcze większą irytacją. Wyglądała jakby miała zamiar się na niego rzucić i zagryźć, jednak ostatecznie zapadła się w ramionach i mruknęła coś pod nosem, wyszarpując dłoń. Wzięła kilka, głębokich wdechów i przeczekała, aż krew pulsująca jej w skroniach i uszach, przestanie tak huczeć.
To minie…
BOGOWIE JAK ONA NIENAWIDZIŁA MĘŻCZYZN!
To… minie…
NIECH ZGINĄ WSZYSCYYY!!!
- W porządku… czasem tak mam, nie przejmuj się - burknęła cicho.
- Dobrze… - Jarvis pogłaskał dziewczynę po policzku. - Pójdę coś zjeść. W razie czego… mamy telepatyczną więź.
I wreszcie mężczyzna oddalił się, a Starzec pławił się wyższości samców nad samicami. On nigdy nie miał takich problemów, co niewątpliwie świadczyło o jego... doskonałości.
To był błąd… ale cóż było poradzić, skoro mowa była tu o tym samym Starcu co dał się podejść bandzie demonów.

“A wiecieee… kiedy Staruszek był rozsmarowany po podłodze przez Laboni, okazało się, że nie jest wcale taki fajny za jakiego się uważąaaa…” wysyczała niepokojąco groźnym tonem Deewani, pojawiając się w swojej niewinnej formie przed smokiem. Jej orzechowe oczy teraz świeciły na złoto.
“Okazało się? Co się okazało?” szeptały maski, powoli ściągane przed majestat czerwonołuskiego, jako widownia składająca się wyłącznie ze świecących w ciemności oczu, dziesiątek, a nawet setek, złotych ślepiów jadowitych stworzeń.
“Widziałam smoka potężniejszego, silniejszego, większego i zwinniejszego od niegoooo…” kontynuowała złowrogo chłopczyca, nawiązując do wspomnienia wspaniałej, podniebnej istoty, jaką widziała we wspomnieniach Ferragusa.
Stado harpii, jakim jawiły się emanacje, powtarzały hipnotyzująco każdy przymiotnik.
“Potężniejszegoo, silniejszegoo, większegoo…”
“Założe się, że nie jest tak leniwy jak ta maszkara przed nami. Miał bowiem ciało umięśnione, a łuskę lśniącą jak najczystszy z klejnotów, kiedy się poruszał mienił się niczym rubin z zaklętym w środku ogniem… nie to co ta nędzna torebka z pajęczyną i kurzem na pysssku.”
~ I jest słaba, słabsza ode mnie i niewarta uwagi. Jak to samice ~ warknął rozdrażniony Ferragus. ~ I niezbyt sprytna… zresztą, cóż… skoro widziałaś tak mierny wizerunek w mojej głowie, to czemu nie odkryłaś innych moich talentów przy okazji. Jak ten pozwalający mi stłumić twój ból. Bądź co bądź mam kontrolę nad tym ciałem.
Napuszył się próbując zmienić temat na mniej drażliwy.
“A więc to ONA!” zakrzyknęła zwycięsko łobuzica, wykazując w ten sposób kolejny błąd Starca.
“Ona! Ona! Ssssamicaaaa” powtarzały maski, zbierając się coraz ciaśniej nad gadem.
“Nic dziwnego, że mi się spodobała… była jak słońce… nie to co ten tu… tego nawet nie można przyrównać do żwiru.” Szydziła Deewani, której włosy powoli sklejały się w wąskie ciałka czerwonych wężyków.
“Czuje zazdrrrość…” wymruczała upojona Umrao.
“Czuję zawiśśść…” zawtórowała Ada.
“Biedny, słaby samczyk… Impotent… Wzgardzony przez boginię ognia.”
Młoda meduzica, skrzyżowała rączki na piersi i popatrzyła z wyższością na swojego ulubieńca.
“Wyruchany przez demony ahihihi.”
~ Nic się nauczyłyście o smokach. ~ Prychnął pogardliwie Ferragus napuszony, tak, że zaczął przypominać ropuchę próbującą wystraszyć węża. ~ Nie jesteśmy sentymentalne. Nie przejmujemy się samicami. Ta godna pożałowania kreatura była moją siostrą i z pewnością jej zwłoki gniją gdzieś tam.
“Bujać to ty możesz siebie!” zakrzyknęła Deewani, aż węże okalające jej pucowatą buźkę zasyczały pokazując kły.
“Siebie, siebie” zawtórowały wierne harpie, zacieśniając krąg nad swoją ofiarą. Chłopczyca uśmiechnęła się wrednie.
“My z pewnością nie nabierzemy się na twoje mierne banialuki. Tyyy… czerwony smoku! Samcze! Słabeuszu! Myślisz, że nie znamy się na smokach?”
“Myślisz? Myślisz?”
“My się bardzo dobrze znamy na smokach, tak samo jak i na innych zwierzętach.” Rozpoczęła swoją tyradę rozzłoszczona i żądna krwi dziewczynka. “Wy samce jesteście mniejsi i słabsi od samic. By zdobyć partnerkę musicie się popisywać na wielu frontach, by na końcu, tylko jeden najlepszy został WYBRANY na ojca przyszłych jajek. Musicie złapać ofiarę jako podarek, zatańczyć w powietrzu i zmierzyć się z innymi samcami na siłę i zręczność, nie wspominając o tym, że później, kiedy zostaniecie WYBRANI, będziecie musieli ponownie przejść próbę tym razem ze swoją partnerką.”
“Tak, tak… a partnerki zazwyczaj spuszczają wam takie bęcki, że nie jesteście się w stanie ruszać i ostatecznie was porzucają” szeptały gorgony.
Łobuzica zaśmiała się jak mała tyranka (którą zresztą była).
“Jako gady nie zwracacie uwagi na powinowadztwo… Pamięć o tej wspaniałej smoczycy była zakamuflowana, zamknięta za wielką, kamienną ścianą, ale ja i tak cię przejrzałam! Przyznaj się. Spróbowałeś swoich sił i sromotnie przegrałeś. Rzuciła cie i pokazała gdzie twoje miejsce - POD JEJ ŁAPAMI! Nic dziwnego, twoje łuski nie są nawet w połowie tak piękne jak jej. Dodatkowo widziałam ją w locie, co tylko utwierdziło mnie w fakcie, że latała lepiej od ciebie.”
Starzec mógł się przekonać, że zaiste… kobiety, niezależnie od rasy, podczas rui to prawdziwe potworzyce, a na nieszczęście do całej dyskusji dołączyła Laboni.
“Czerwony kolor, rubinowy, ognisty…” wymieniła tym swoim lodowatym, pięknie melodyjnym, aż do bólu czystym głosem. “Taki jak twoja skóra i krew… To kolor uczuć - namiętności… Dlatego twój gatunek jest tak zawistny, dlatego tak kłótliwy i zajadły… zazdrosny… chytry… samolubny… chciwy. Rządzą tobą uczucia, rządzą namiętności. Możesz próbować siebie oszukiwać, że jest inaczej, że TY jesteś ponad to, ale twoje czyny mówią same za siebie. Twoja pycha strąciła cię do piekła. Upadłeś… a raczej spadłeś na samo dno dna i w swojej oślej upartości, próbujesz dalej sobie wmówić, że to nie twoja wina, że zawinili inni…”
“Ahahaha!” Zaśmiała się gromko i zwycięsko Deewani. “No dalej, dalej, nadymaj się jak balon i zacznij krzyczeć, że to nieprawda! Wmów nam, że było inaczej, że twoja siostrunia jest głupia i słaba, a ty zostałeś pojmany przez demony w wyniku spisku! Wypieraj się! Wierć pod naszym wzrokiem! Krzycz! Krzycz coraz głośniej. Spróbuj nas przekrzyczeć! Iiihahaha!”

I kiedy wydawać by się mogło, że gorzej już być nie mogło...
Milczący obserwator, pasażer na gapę, pijawka, pchła, daemoniczny pasożyt, dołączył do korowodu obserwujących masek, nie zaskoczony tym co się działo. ON WIEDZIAŁ. On po prostu, kurwa, wiedział, że tak będzie i wcale go nie dziwiło całe to widowisko. Niemniej był zaintrygowany i poniekąd zadowolony tym co widział, bowiem im dłużej Deewani wbijała swe jadowe kiełki w ciałko smoka, im dłużej chłeptała jego porażkę, złość i niechęć, tym ona stawała się silniejsza. Dusza tawaif rosła i pęczniała, jak wzrastający kwiat na spopielonej ziemi, a on… był głodny i żądny takich duszyczek.
~ Ta twoja kłamliwa książka ci to powiedziała? Przeczytałaś na jej stronach i myślisz, że wiesz wszystko lepiej od mnie… który jestem smokiem, o których czytałaś? ~ stwierdził sarkastycznie Starzec. Prychnął ogniem i politowaniem. ~ Bajdy piszą o nas smokach, bajdy i własne fantazje. ~
Ziewnął pogardliwie. ~ Wierz w sobie co chcesz. Ale wiedz też, że żadna samica w rui nie utkwiłaby mi w pamięci. Nie jesteśmy sentymentalne. I nie sypiamy z rodzeństwem… czy wy ludzie, czy ty chędożyłaś się z braćmi? Więc dlaczego uważasz, że my smoki… istoty znacznie doskonalsze od was, mielibyśmy się zniżać do kazirodztwa? Winnaś sama wiedzieć, że się z tego typu kopulacji rodzą pokraczne parodie prawdziwych smoków. Zapach rodzeństwa więc staje się dla nas nieprzyjemny, gdy dojrzewamy.
“Iiiaahaha! Mówiłam, że tak będzie!” Meduzica zaklaskała w dłonie, wyraźnie uradowana ze swojego pupilka, który robił sztuczki na jej zawołanie.
“Mówiłaś! Mówiłaś!” Chichrały się dziewczęta, plotkując między sobą, jaki to Ferragus naiwniak i mięczak, skoro tańczył tak jak mu Deewani zagrała.
“Babcia ma rację! Kolor czerwony to twoja słabość! Przekleństwo… My ludzie nie jesteśmy tak słabi! Potrafimy przyjmować i odrzucać uczucia, ty za to ślepo brniesz przed siebie.” Chłopczyca pokazała gadzinie język, długi i cieniutki jak niteczka, o rozdwojonej końcówce. Wszystkie węże na jej głowie uczyniły to samo.
~ Jestem smokiem dziewczyno. Prawdziwym smokiem. Antycznym smokiem. Nie muszę lawirować, oszukiwać i knuć. Każda przeszkoda jaka mi staje na drodze… jest palona bądź miażdżona. ~ Uniósł się dumą skrzydlaty. ~ Nie wiem czym się tak ekscytujesz. Nie odkryłaś żadnych moich wielkich tajemnic. Ot… niechciane wspomnienia.
“Niahahaha!” Emanacja wybuchła znowu śmiechem, łapiąc się za brzuch. “Przeczysz sam sobie kapuściana głowo! Jeśli TYYY wielki smok jesteś faktycznie tak potężny jak opowiadasz, to powiedz mi co robisz tu… na dole? Co odpowiadasz, gdy pytam się czy śpisz?”
“Knuje intrygę! Planuje zemstę! A znalazł się tu, bo oszukał demona!” krzyczały maski, przypominając powoli stado hien, pastwiących się nad wyczerpaną zwierzyną.
“A pooo za tyyymmm…” Dziewczynka uśmiechnęła się chytrze z błyskiem w złotych ślepkach. “Może opowiesz jak to baaardzo gardzisz humanoidalnymi kobietami, ale jedną taką trzymasz zamknięta w klatce? Cooo? Cooo? Co teraz Staruszek wymyśli? Jak się wyprze?”
“Kobieta? We wspomnieniach? A ładna? Co robiła? Kim była? Czy to kolejna niespełniona miłość smoczka?” pytlowało, niczym głuche echo, stado tancerek.
~ Kobieta? Aaaa tak… słowiczek. Ona… tak jakby nie istniała i nie istnieje ~ stwierdził gad, wzruszając skrzydłami. ~ Nie pamiętam żadnej ze śpiewaczek, które mi usługiwały w mojej jaskini. Ludzie żyją krótko i trzeba często ich zmieniać, nawet jeśli karmieni są właściwie i mają wygody. Nie pamiętam żadnej z nich… ale pamiętam ich śpiewy i drapanie za uchem. Słowiczek jest takim… ich pomnikiem w mojej pamięci. Konglomeratem ich wszystkich stopionym w jedną istotę. Ten słowiczek jest tym, co z nich zapmiętałem.

Kobiety zachichotały w odpowiedzi, a Deewani uśmiechnęła się jak ziewająca żmijka.
“Czy to nie urocze babciu? Taki sentyment do osób, które robiły mu dobrze? Jeszcze jak ładnie je nazwał. Słowiczek. Nawet Jarvis nas tak nie nazywa, ani nawet kwiatuszku, ani cukiereczku, ani kotku…”
Matrona pogłaskała wnuczkę po głowie. “Dość już się nabawiłaś. Co ci mówiłam o znęcaniu się nad słabszymi? Przecież to istna rzeź niewiniątek… zostaw go już, bo za szybko zdechnie i nie będziesz miała sposobności na rundę drugą.”
“Aaaale babciuuu” zajęczała dziewczyna, tupiąc gniewnie stópką. “Jego się tak fajnie depcze!”
“I kopie!” dodały maski “i gryzie!”
Laboni westchnęła i pokręciła głową w zrezygnowaniu.
~ Jesteście zabawne… przyszło stadko kurcząt i myśli, że gdakaniem może zranić potężnego smoka. ~ Ferragus niemal sam się prosił o lanie, które krnąbrna emanacja z chęcią by mu spuściła, ale została powstrzymana przez opiekunkę.
“Dość dziecko… pamiętasz jak posypałaś ślimaka solą?” spytała chłodno przypatrując się z wyższością pokonanemu.
“Zaczął się pienić” przypomniała sobie bardka. “Robił duuużo, duuużo piany i wił się jak robak na haczyku.”
“Ten tu przed tobą też się zaczął pienić, nie musisz go więcej posypywać i tak sam się wykończy, więc okaż mu… łaskę.” Laboni uśmiechnęła się jak arcydiabeł, przyglądając się Starcowi.
Deewani podrapała się po głowie, wyraźnie nie wiedząc co począć. “Yhhh… łaskę? Nooo… no nie wiem…” Jej niezdecydowanie nie było spowodowane faktyczną troską o stan przypalanego lupką robaka, co brakiem pomysłu na kogo przerzucić swoje krwawe żądze.
~ A propo haczyka. ~ Antyczny drakon wydmuchał płomienie, zalewając na moment całe to miejsce karminowym blaskiem. ~ I robaczków.
Te pojawiły się w jego łapach, jeden mały czerwony wężyk w jednej a drugi, różowy, puchaty kotek w drugiej.
Wijąca się Deewani i puchata Nimfetka.
~ Uważajcie żeby was nie złapały. ~ Smok łaskawie wypuścił ze swoich pazurów obie dziewczęta. Był ostrożny i delikatny. ~ Bo haczyk jest pojęciem względnym… jak i ten kto łowi.

Delikatna maska przeraziła się nie na żarty, wybuchając głośnym szlochem zaskoczenia i strachu. Gdy tylko poczuła, że jest wolna, pobiegła do babci wtulając się w jej nogi. “Dlaczego ja? Dlaczego jaaa?” łkała w spódnicę, nie rozumiejąc, czemu Ferragus się na niej mścił.
Laboni objęła pociechę i spojrzała nienawistnie w kierunku gada.
“Podobno smoki nie oszukują, tylko palą swoje przeszkody” zadrwiła niewzruszona chłopczyca, majestatycznie odpełzając do zebranych kobiet. “Już, już Chaayuś, przecież on nie jest nawet w połowie tak straszny jak Ranveer.”
~ Przecież lubisz puchate rzeczy. Nie jest czasem miło być kotkiem? ~ burknął skonfundowany smok, sam malejąc i stając się dużym miękkim kocurem o puchatej sierści. O ile potrafił być straszny, krwiożerczy i mściwy… o tyle bycie miłym… trochę go przerastało.
~ No już już… ~ trochę poirytowany uwolnił Nimfetkę od tego kształtu. O ile na drwiny Ferragus co najwyżej reagował irytacją, to… zachowanie tej Maski go rozbrajało łatwiej niż najbardziej wymyślne obelgi chłopczycy czy kąśliwe uwagi Laboni.
Dziewczynka zachłysnęła się powietrzem, wtulając się drżąco w matronę. Wyglądała na prawdziwie straumatyzowaną tym wydarzeniem, a kiedy zobaczyła, że jej siostra jest kobrą. Zaczęła płakać jeszcze głośniej, tym razem biadoląc nad, nie swoim, a jej stanem.
“Dee-dee-deeeewaaanii! Słyyyszysz mnie? Nic ci nie jest? Powiedz, że mnie poznajesz.”
Wężyca najeżyła się i rozpostarła kaptur, unosząc głowę na chudym ciałku.
“Ty to jednak głupsza od kamienia jesteś… wiesz?”
Nimfetka nie przejęła się obelgą i jedynie złapała oburącz maskę i przytuliła do piersi.
~ Ona jest zadowolona, ale jeśli tak baaardzo ci zależy… dam jej taki kształt jaki zechcesz. Choćby puchatej myszki ~ prychnął czerwony jak ogień kocur, starając się bardzo ułagodzić Nimfetkę. Pominął fakt, że jeśli przestanie skupiać uwagę na maskach, to same wrócą do swych pierwotnych kształtów.
“Sssspadaj dziadygo! To rodzinne sssspotkanie i nie zostałeś zaproszszszony!” wysyczała łobuzica, wijąc się w pancernym chwycie zdesperowanej emanacji. “Udusisz mnie zaraz!!!”
Nimfiątko pociągnęło noskiem i cicho wysepleniło “pz...pz...pseplasaaam”, po czym obejrzało się ze strachem na Starca, kuląc się między nogami babki.
“Powinnam cię była wypędzić z tego ciała i porzucić na pustyni” oceniła babka chłodno, biorąc dziewczynę na ręce jak małego bobasa. Najwyraźniej nie miała zamiaru dłużej tu przesiadywać, a i milczące obserwatorki, zaczynały mieć dość całego widowiska.
Starzec zadzierając z jedną z nich, zadarł z nimi wszystkimi… ku uciesze, oczywiście, Ranveera nie człowieka.
~ Samice. Wszystkie takie same ~ prychnął poirytowany Ferragus wracając do swojej smoczej postaci.

Kamala obserwowała stadko kaczek, które zaintrygowane pojawieniem się tratwy, zaczęło opływać ją dookoła, sprawdzając, czy nie ma czegoś do jedzenia. W końcu postanowiła skorzystać z okazji, że nikt nie zwracał na nią uwagi i pójść na stronę załatwić swoje kobiece potrzeby. Wstała i zdjęła niepotrzebną torbę, sprawdzając przy okazji, czy w drugiej faktycznie jest wszystko czego akurat potrzebowała, po czym zeszła na brzeg i chybcikiem zaczęła się oddalać w przeciwnym kierunku co do obozu. Wkrótce dotarła do celu w postaci łachy trzcin mogącej ją osłonić przed ciekawskimi oczami. Położona była blisko wody i z dala od tymczasowego obozowiska. Sundari wiedziała, że nie może tracić czasu. Miała wszak tu troskliwego narzeczonego i jego rogatego rywala… jeśli zniknie na dłużej, obaj zaczną jej szukać. Zdjęła więc majdan i wypakowała skrzynię z “tajemnym” oporządzeniem, po czym zabrała się do roboty. Nie minęła chwila, a wszystko zdążyło zostać załatwione, łącznie z obmyciem się i wymienieniem gałganka na nowy. Pozostało więc zakopać dowody zbrodni i wrócić na tratwę, podziwianie fauny i flory, aktualnie nie wchodziło w rachubę, no chyba, że… owa flora będzie trawiona przez ogień piekielny, a fauna zaszlachtowana.
“To minie, to na pewno minie, nie jesteś tami strasznym człowiekiem jak ci się wydaje…” pocieszyła się w myślach tancerka, ciężko wzdychając nad sobą i swoim losem.
Wtedy też usłyszała złowieszczy syk i zobaczyła napuszone, czerwone stworzonko, rozkładające skrzydełka. Stworzonko, które pierwotnie uznała za jeden z czerwonych owoców, rosnących na bagiennej roślinie. Zwierzak zdenerwowany ciągłym trącaniem swojej kryjówki, w końcu zebrał się w sobie i… pewnie byłby strasznym widokiem, gdyby nie był wielkości małego jabłuszka.

Chaaya obejrzała się wpierw ze strachem, a później z fascynacją. Nigdy nie widziała takiego dziwnego a zarazem pokracznego zwierzęcia. Ni to owoc, ni to robaczek, ni smok.
- Nie burcz na mnie! Myślisz, że tylko ty masz ciężko w życiu? - Napuszyła się bardka, która nie była w nastroju do zachwycania się nad fauną, a i gotowa była trzepnąć oponenta, co by nie zwrócił uwagi biesiadujących mężczyzn.
Smoczek w odpowiedzi nadął się i… zionął ogniem!
Czerwony i ciepły płomyczek, wielkości opuszka małego palca u kobiecej dłoni, mógł najwyżej spalić muszkę, ale nie był w stanie zaszkodzić człowiekowi.

~ Co za czasy nastały. Każdemu wydaje się, że jest smokiem ~ prychnął pogardliwie Starzec podsumowując ten pokaz “siły”.

Tego, dla cierpiącej za grzechy tego świata, było już za wiele. Dholianka z pełnym oburzeniem wyszarpnęła z podwiązki bojowy wachlarz i z trzaskiem go otworzyła, budząc w nim ukrytą magię.
JUŻ ONA MU POKAŻE CO TO ZNACZY BYĆ STRASZNYM!
Tawaif zrobiła pół kroku w tył i zamachnęła się na stworzonko, tworząc długi jęzor ognia.
Płomienie osmaliły trzciny i rozzłościły smoczka, który pisnął gniewnie, zionął znów ogniem i… dał drapaka tak szybko jak pozwalały mu na to małe skrzydełka. Od czasu, do czasu odgrażał się piskami, coraz trudniejszymi do usłyszenia, gdy pomykał w głąb bezpiecznego labiryntu wodnych szuwarów.

“Phi! I tak kończą wszystkie niedojdy, prowokując czerwoną smoczycę, którą kiedyś będę” skwitowała Deewani, aktualnie dająca się zagłaskać na śmierć, przez bojaźliwą maskę.

Kurtyzana prychnęła dumnie i zgasiła wachlarz, wsadzając go za podwiązkę. Następnie posprzątała po sobie wszelkie ślady bytności w tymże miejscu i z uniesioną głową oraz zadartym nosem, ruszyła z powrotem do tratwy.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline