- Tak, babciu, naprawdę trzeba. – Praktyka zawodowa Dietmara nauczyła go cierpliwości dla starszych i przyzwyczaiła go do ich dziwactw i potrzeby powtarzania im nawet najbardziej oczywistych rzeczy. – To dla waszego dobra. Wiem, że byliście tam wczoraj, ale nie chodzi o zabawę, tylko bezpieczeństwo wasze, waszych dzieci i wnuków.
Wtedy to właśnie nadbiegł Grimm z – nomen omen – grobową miną i ostrzeżeniem. Było za późno na ucieczkę, trzeba było zorganizować obronę farmy. Kompani Rachego wybrali główny budynek jako miejsce schronienia i to miało sens.
- Nie do piwnicy! W razie czego nie będą mogli uciec! Dzieci i dziadkowie na piętro! – Stamtąd może któremuś uda się zeskoczyć i umknąć, taką miał nadzieję. Palcem wskazał na mężczyzn z farmy. – Wy przynieście do domu wszystko czym będzie można tłuc szkielety i wypychać je z okien. Cepy, widły, siekiery, co tam tylko macie. Kobiety niech zatrzaskują okiennice.
Zaganiając dzieci na piętro cyrulik zerknął przypadkiem do kuchni. Obok pieca stał wielki, żeliwny gar, w którym przygotowywano pewnie posiłki dla całej rodziny. Złapał go szybko i wziął ze sobą na górę budynku, pod jedno z okien.