Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2019, 22:06   #13
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Tura 6 - Dary i Znaki

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9emetvyFwY4[/MEDIA]
Samochodem wszędzie robiło się blisko i wygodnie, szczególnie gdy sama odległość między gospodarstwami nie robiła szczególnego wrażenia nawet na pieszym. Była to może mila, może półtorej maksymalnie, po w miarę jako tako utrzymanej drodze bez niespodzianek, za to z popękanym asfaltem udanie załatanym porcjami żwiru oraz piachu. Piach co prawda woda deszczowa wypłukiwała, lecz widać było walkę miejscowych zarówno z nieuniknioną koleją natury, jak i złośliwością losu, niepozwalającą na naprawdę szosu starym, przedwojennym sposobem. Nie był on skomplikowany, lecz z pewnością mieszkańcy Bournoville mieli inne rzeczy na głowie, więc stawiali na sprawdzająca się prowizorkę. Przykładanie większej uwagi do szosy, gdy ruch mechaniczny zdecydowanie spadł przez ostanie kilkadziesiąt lat, stanowiło z pewnością sprawę mniej priorytetową niż łatanie dachów własnych domostw, lub prac na polach.
Ciężkie chmury zasnuwały niebo, deszcz na szczęście przeminął i chwilowo dawał odetchnąć od zimnych kropel lejących się na głowę. Stalowoszary całun skutecznie blokował promienie słoneczne, przez co zrobiło się jakby chłodniej… albo po prostu wewnątrz bryki Kinga zrobiła się nagle mityczna Alaska.

Z tylnego siedzenia obie towarzyszki detektywa emanowały takim chłodem, że od samego patrzenia na ich twarze szło dostać dreszczy hipotermii. Mroziły wzrokiem parkę z przodu: lekarka Chrisa, a powsinoga Sarę. O dziwo dziewczyna z 8 Milii wydawała się nie zwracać na to uwagi. Nadal uśmiechała się pogodnie, ciągle też trzymała dłoń na kolanie kierowcy.

- To tutaj. Zjazd po lewo i dalej po prawo - powiedziała, wskazując znajome już detektywowi drzewa przy piaszczystej drodze. W oddali majaczył dom gospodarzy, oni jednak odbili w drugą stronę.

- To gdzie ten nasz kurnik i za ile? - Gina wreszcie przerwała ciszę, przestając sztyletować Kinga wzrokiem, a za to przeniosła uwagę na miejscową. Chciała o coś jeszcze zapytać, ale wcięła się Kim.

- Nie będę kurwa mieszkała ze świniami - warknęła, wyjmując z kurtki papierosa i odpaliła go, zaciągając się parę razy.

- Bez obaw, mieszkania z trzodą nigdy bym wam nie zaproponowała - Sara odwróciła się przez ramię, posyłając szwendaczce uroczy uśmiech - Dbamy o swoje zwierzęta. Nie narażamy ich niepotrzebnie na złapanie syfa albo innych infekcji.

- Dobra, to co to za meta i za ile?
- doktor szybko dźgnęła kumpelę łokciem w bok, zanim ta zdążyła się uruchomić, a już wciągała z sykiem powietrze, szykując się na ostrą kontrę. Zamiast tego od uderzenia rozkaszlała się, więc chwilowo została spacyfikowana.

- Nasz domek letni… o ten - Sara wskazała palcem akurat na wyłaniającą się zza zarośli bryłę dawnej, odremontowanej stodoły - Wy dajecie piętnaście paczek fajek tygodniowo. Wymienne na leki, broń, amunicję, talony na paliwo, baterie, latarki i inne gamble które mogą się nam tu przydać. W hostelu przy trasie biorą paczkę za dobę. Od jednego pokoju. Bez własnej kuchni, łazienki. Z pluskwami, hałasem i starym Edwardem przykładającym szklankę do ścian aby słyszeć o czym rozmawiają goście.

W bryce zapanowała cisza, dziewczyny Chrisa patrzyły na budynek do wynajęcia za sporą kwotę, za to Sara wydawała się być w swoim żywiole. Dziarsko wyskoczyła na podwórze ledwo koła stanęły w miejscu.
- Zapraszam do środka, rozejrzycie się - machnęła zachęcająco ręką, na co Kim prychnęła, ale Gina wydawała się zaintrygowana.

- Spore podwórko - przyznała, oglądając teren przed domkiem. - Liczysz 15 paczek za piętro, same pokoje, czy cały dom?

- Daj spokój, oczywiście że za cały dom. -
właścicielka zaśmiała się serdecznie, wskazując dłonią na budynek - Na parterze jest kuchnia z jadalnią, coś na kształt salonu i oczywiście łaźnia. Wodę bierzecie z tamtej pompy - pokazała wspominany gambel, wraz z miską w której taplały się małe kaczki. - Na pietrze są sypialnie. Dom jest na uboczy, z osobnym wjazdem na szosę. Krzaki zasłaniają co dzieje się przed domem, albo czy stoi tu auto. Całkowita prywatność, cisza, spokój. My mieszkamy tam - wskazała dom za szklarniami, oddalony o jakieś czterysta metrów - Nie wchodzimy nikomu w drogę, a w razie czego jesteśmy dość blisko aby pomóc. Lub odwrotnie… jeśli wam czegoś zabraknie, walcie śmiało.

- To wciąż sporo
… - Gina zaczęła drążyć, lecz młodsza brunetka szybko ją uciszyła.

- Zaoszczędzicie na żarciu, zawsze lepiej samemu przygotować posiłek niż jeść zupę z czyjąś flegmą. - odbiła argument, otwierając drzwi i zapraszając gestem lekarkę… ale obie nagle się zatrzymały.

- Co to jest? - Virginnia pochyliła plecy, sięgając po coś do tej pory skrytego za kolumnami ganku.
Niespodzianka okazała się koszykiem wypełnionym po brzegi warzywami. Znalazły się też w nim kwiaty i coś co chyba było jakimś jadalnym zielskiem. Chris przynajmniej rozpoznawał ziemniaki oraz wciąż pokrytą piachem marchewkę.

- A to? Chyba prezent - Sara udała oczywiście że widok ją również dziwi, lecz szybko zachichotała - To dla was, na powitanie. Mooooże powiedziałam rodzinie, że będziemy mieli gości. Wygląda na pomysł mojej mamy w wykonaniu któregoś ze smarków… pewnie Jess. Nie zdziwcie się jeśli będziecie znajdować różne dziwne rzeczy pod drzwiami. Jess lubi robić prezenty.

- Jess? -
doktor zmrużyła oczy, chociaż wzrok jej nie mógł się oderwać od warzyw. Wzięła jedno z nich, jakieś podłużne niby ogórek ale żółte i podniosła do nosa, wahając.

- Moja młodsza siostra. Taki wzrost - przewodniczka wskazała gdzieś na wysokość swojego pępka - Ciemne włosy, duże oczy. - ponowiła gest zaproszenia i obie zniknęły w progu domu - Jest też opcja że jeśli pomożecie nam w polu czy w szklarniach… albo wam opuszczę z ceny, albo wymienię pomoc na jedzenie. Świeże warzywa i owoce… zdrowe, bez oprysków i skażenia. Z czystej ziemi. Czegoś takiego nie znajdziecie w Nowym Jorku. - słyszał je coraz słabiej, ale poznawała bajerę. Tę samą którą obrotna małolata sprzedała mu zanim po raz drugi ściągnęła kieckę.

Na podwórku zostali oboje: Chris i Kim. Widział jak przysiadła na masce, odpalając papierosa.
Paliła tak, gapiąc się ponuro gdzieś przed siebie, a tym bardziej nie odzywała się do towarzysza, ignorując go niezwykle wymownie.

- Ja pierdolę… - splunęła w piach, oczywiście mówiąc do siebie, nie do Kinga, a on katem oka dostrzegł ruch po lewo. Coś niewielkiego, majaczącego między deskami starego koła od stojącego przy boku budynku wozu. Stojącego chyba dla ozdoby, bo sprawiał wrażenie, że rozleci się jeśli ktokolwiek na nim usiądzie. Za to obstawiały go donice kwiatów i różnych durnostojek.
Za przednią osią, niczym żywa plama mroku, chował się czarny, sporej wielkości kozioł. Gapił się między szprychami prosto na Nowojorczyka i miał on odczucie, że zwierzak zagląda jednocześnie prosto w jego serce i duszę. Temperatura jakby jeszcze spadła, powiało zimnym, lodowatym wręcz wiatrem, a Chris poczuł jak po plecach przechodzą mu ciarki. Odkręcił twarz ku Kim, ale ona nie widziała niczego, wciąż wpatrzona ostentacyjnie w horyzont nad rzeką. Spojrzenie detektywa wróciło do wozu i niespodziewanego gościa… lecz zastało pustkę.
Czarny kozioł zniknął, rozpłynął w powietrzu, jakby nigdy nie istniał.
Lub był złym omenem.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline