Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2019, 19:15   #159
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - IX.07; śr; popołudnie

IX.07; śr; popołudnie; Nice City; hotel “Hamilton”; hotelowa restauracja; gorąc, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie




Vesna



Najgorszy był pierwszy odcinek prowadzący przez samą dżunglę. Jechało się jak w jakimś mrocznym tunelu. Dlatego gdy wjeżdżało się do Espanioli, to naprawdę można było się poczuć jak w wielkim mieście. Tyle ludzi, samochodów, koni, wozów po tej bezludnej, gorącej dziczy przez jaką przedzierała się granatowa furgonetka. Po minięciu Espanioli droga była już względnie prosta. Furgonetka jadąc pod pochmurnym niebem mijała kolejne farmy, krzyżówki, zjazdy i osady. Alex jak na swoje możliwości to jechał całkiem spokojnie. Głównie dlatego, że brak przedniej szyby przerobił furgonetkę w wielkie kabrio i pęd wysuszał i łzawił oczy ale też i chłodził ten gorący dzień. Może nawet za bardzo.

Ale mimo to ze sporym zapasem zanim zaczął się zmierzch, granatowa furgonetka wjeżdżała przez rogatki Nice City. O ile Alex zdawał się traktować tą wyprawę rutynowo to obie tubylcze dziewczyny wydawały się podekscytowane i może nawet trochę przytłoczone tak pustymi przestrzeniami po drodze jak i teraz tym wielkim miastem do jakiego zajechali. Jak się okazało wcześniej bywały tylko w Espanioli. A Espaniola przy Nice City to była zwyczajna dziura. I nawet w tej Espanioli każda z nich była może dwa czy trzy razy w ciągu całego swojego życia. A tak daleko jeszcze żadna z nich nie była.

- Ale tu dużo ludzi… - jęknęła zafascynowana Lee z zapałem oglądając co się dało przez okna samochodu.

- I ile tu samochodów… - jej sąsiadka też miała podobne wrażenia. Alex dyskretnie rzucił ironicznego żurawia na te “dużo ludzi i samochodów”. W Det takie Nice City może byłoby niezłej wielkości osiedlem w kawałku któregoś z wielkich gangów tego miasta. No ale tutaj robiło za główny ośrodek cywilizacji i rozrywki. Głównie pewnie z powodu braku ciekawszych alternatyw. No ale na głos tego nie skomentował. Z werwą zajechał przed “Hamilton” prawie na pewno celowo się popisując “dynamicznym parkowaniem” które szarpnęło furą i zwróciło uwagę przechodniów a i pewnie gości hotelowych.

A po drodze okazało się, że Alex ma sprawę do Ves. Czy raczej Anton miał do nich sprawę. Poprosił dziewczyny by podały pudełko w jakim Nowojorczyk zostawił swoje fanty a z kieszeni podał Vesnie kartkę z listą zakupów. Na liście był syrop Pinio na wadliwie działającą instalację chłodzeniową człowieka cechującą się zbyt dużym zakwaszeniem. I prarę innych, bardziej ogólnych rzeczy w tym jakieś cukierki. - No ale on chce jeszcze coś kupić dla Arii. Powiedziałem, że zapytam ciebie. No i obiecałem, że coś mu kupimy. Ja też nie wiem co jej kupić. Nóż? U nas wszyscy mieli noże. Sam nie wiem. On chyba też nie miał pomysłu. - Runner miał jeden z tych nielicznych momentów gdy wyglądało jakby prosił Ves o radę. Ale naturalne polane w takim sosie, że chodzi o jakąś głupotę a nie poważne rzeczy na jakich Alex natrualnie się znał. Więc mieli czas po drodze się nad tym zastanowić a wizyta w mieście mogła dać okazję rozejrzeć się za tym i owym. Ale teraz musiało to zejść na dalszy plan gdyż czas było rozmówić się z szefową.

- To ten… wiesz Ves ty dobrze z nimi gadasz no to ten… no wiesz… - Alex dał sobie siana ledwo weszli we czwórkę do hotelu i tam recepcjonista posłał gońca na górę a po chwili zszedł na dół Ralf. Na jego widok Alexowi chyba odechciało się integracji z szefostwem więc niejako zgłosił Vesnę na ochotnika do rozmów na szczycie samemu ograniczając się do roli świadka i ochroniarza.

- Dzień dobry. Milady zaraz zejdzie. Zapraszam do stołu. - Ralf miał tak samo nienaganne maniery jak i jego zwierzchnicy. Zaprosił ich do tego samego stołu przy jakim chyba odbyła się większość wcześniejszych spotkań. Alex jednak dał znać Ves by reprezentowała ich interesy. Sam usadowił się na stołku przy barze flankowany przez Lee i Marisę ale tak by móc obserwować stół przy jakim siadła Vesna i Ralf. Niedługo potem na dół zeszła też i sama lady Amari. Jak zwykle w otoczeniu dwóch ochroniarzy którzy stanowili żywą zaporę między milady a resztą świata.

- Dzień dobry Vesno. Cieszę cię, że widzę cię w zdrowiu. - milady przywitała się z Vesną siadając do stołu obok swojego kamerdynera który wstał na moment jej przyjścia i zaczął siadać dopiero gdy i ona usiadła. - Czemu zawdzięczamy twoją wizytę? - szlachcianka i szefowa całej ekspedycji Federatów całkiem elegancko zaczęła rozmowę co pasowało do eleganckiego sznura pereł na jej szyi i kompleciku jakiego nie powstydziłaby się dawna businesswoman. Jedynie żaboty przy rękawach i na piersi wskazywały na typowo federackie zamiłowanie do stylu z dawnych wieków.




IX.07; śr; popołudnie; droga w dżungli; zarwany most; obsada kombi; gorąc, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie



Marcus i Anton








No to dojechali do “mostu z łazikami”. I rzeczywiście, w krzaczorach na poboczu dało się dostrzec zarośnięte dżunglą wraki. No a kawałek dalej był most nad brudnobrązową rzeką. Tylko, że most był zarwany. Z obu brzegów sterczały pogruchotane końcówki ale nie było szans aby przedostać się nim na drugą stronę. Jak na razie więc wszystko było dokładnie tak jak mówił Brian. Droga a raczej asfalt na drodze, nadal w większości był niż nie był, piechotą pewnie dałoby się maszerować bez większych problemów. Była też bezludna osada przy zarwanym moście, sam zarwany most i nawet te zarośnięte od wieków łaziki też się zgadzały.

Osadę minęli kilkaset metrów przed mostem. Właściwie zjazd do niej. Brian mówił, że gdyby dalej jechać tym zjazdem to też w końcu dotarło by się do jego rodzinnej wioski. A ową osadę ledwo było widać spod ściany dżungli więc wyglądała jak ta część wokół dawnej szkoły jaką plemię Johansena wybrało sobie za siedzibę. Wcześniej jechali drogą albo to co z niej zostało. Jechali dość wolno bo Lamay musiał lawirować między leżącymi na asfalcie gałęziami, kamieniami i różnym tego typu śmieciem. Kilka razy nawet wszyscy musieli wyjść aby zepchnąć jakąś taką zawalidrogę z drogi albo pomóc wydostać się kombiakowi z błota na odcinkach gdzie powodzie zerwały asfalt nie wiadomo jak dawno temu.

Ten dawny most był swego czasu całkiem solidny. Prawdziwy wiadukt na porządnej drodze. Jedna dwupasmówka w jedną a druga w drugą stronę. Mógł mieć dobre kilkaset metrów długości. Niestety jakaś siła potężniejsza od niego wyrwała z połowę tego mostu i jego resztki wciąż wystawały z brudnej, brązowej wody poniżej. Nie było szans aby w ten sposób przeprawić się przez rzekę na drugą stronę. Według Briana było to możliwe ale łodzią no jeszcze może wpław chociaż prąd było dość zauważalny co nie zapowiadało łatwą przeprawę. Ale żaden z tych środków nie zapewniał transportu samochodu.

A jednak ślady opon tu było całkiem sporo. A samochodów żadnych. Wyglądało na to, że samochody jeździły wzdłuż brzegu, śladów butów też było całkiem sporo. A sprawa wyjaśniła się gdy natknęli się na świeżo ścięte młode drzewka. Zostały po nich tylko kikuty i ślady piłowania no i wszelakich prac ręcznych. Właśnie w tej okolicy ślady opon prowadziły w stronę wody jakby nagle samochody nauczyły się jeździć po wodzie. Nowojorczyk mógł się zorientować po tych śladach, że chyba jeździł tutaj więcej niż jeden samochód. Marcus zorientował się, że pojazdów musiało być kilka i buszowały tutaj kilka dni temu. A przynajmniej sądząc po śladach po cięciu i tym jak woda rozmyła i zatarła sporą część śladów na czerwonej, gliniastej ziemi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline