Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2019, 19:43   #265
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Dookoła rozciągały się starożytne bagna kryjące w sobie starożytne istoty i tajemnice. Pachnące wilgocią, licznymi kwiatami i różnymi egzotycznymi woniami. Pełne poruszających się w listowiu, jak i wodzie istot. Kusiły oko i ucho, tym bardziej, że nie musiała nic robić. Bo wszystko robiono za nią.


Kto inny nadawał tempo jej podróży i pęd tratwie na której płynęła. Kto inny pilnował by było coś do jedzenia. Wszystkie potrzeby miały być zapewniane przez wykwalifikowaną usługę. Może nieco poniżej standardów tawaif, ale jednak. Chaaya powinna więc być zadowolona, ale nie potrafiła… nie gdy jej ciało, było jej własnym wrogiem. Nie gdy nastał TEN czas.


W końcu dopłynęli… i trzeba przyznać było tu uroczo. Miało się wręcz wrażenie, że jakaś dobrotliwa istota opiekuje się tym miejscem.



Zgrabne marmurowe łuki pokryte złotą emalią, kolumny zdobione misternymi glifami. Budowla wydawała się lekka i zgrabna. A próbująca pochłonąć budynek bagienna roślinność tylko dodawała mu uroku. Biblioteka byłaby perłą w koronie każdego ludzkiego miasta, tu jednak była tylko jednym z wielu budynków walczących zarówno z czasem jak i próbującą go pożreć dżunglą. Pełną życia i odgłosów i zapachów.
Urokliwą ale i niebezpieczną.
Dlatego wpierw na brzeg zszedł Axamander wraz Fealsenor i Sharimą by zbadać teren. Reszta pozostała na tratwie, czujna i gotowa pójść na pomoc. Druid przyzwał wsparcie natury w postaci dzikich pszczół.


Owady otoczyły go i krążyły wokół niego, potem zaś pofrunęły na wszystkie strony, w tym sporo w kierunku całej biblioteki. Potem cała trójka ruszyła w jej kierunku, badając teren. W tym czasie pszczoły zaczęły wracać do druida i tańczyć przed nim. Chaaya nie wiedział, co ten taniec przekazywał Fealsenorowi, niemniej druid wydawał się być spokojny. Jednak nie wszedł do biblioteki.
Jedynie Axamander z Sharimą to zrobili. On jedynie zbierał informacje od kolejnych zlatujących do niego owadów.
Minęło kilkanaście długich minut nim diablik ze złodziejką wyszli z biblioteki. I wyraźnie uśmiechnięci pomachali rękami do ludu na tratwie. Był to umówiony gest oznaczający: Jest bezpiecznie, można rozbijać obozowisko.


Przywódca wynajętych pomocników od Graksusa mógł być irytująco nachalny przed podróżą, ale teraz Chaaya nie mogła ich niedocenić. Uprzejmie zaproponowali rozbicie zabranego przez bardkę namiotu… tak jak rozbijali i namioty pozostałych. Oczyścili obszar obozowiska, przygotowali polową kuchnię, wykopali latrynę i przygotowali prowizoryczny płot z kolczastych zarośli. Bardzo użyteczna banda, która zdejmowała z barków awanturników wszelakie prozaiczne obowiązki.

Dzięki temu tancerka mogła pocieszać się ciepłym kocem w ciszy swojego namiotu, dopóki ta nie została zagłuszona dobiegającą z okolic pobliskiego ogniska rozmową Axamandera i reszty członków wyprawy planujących następny dzień.
Tam też bowiem zebrali się wszyscy. Był i jej Jarvis i gadatliwa Sharima, druid Fealsenor, oraz ów szlachcic w szkarłatnej szacie, którego strój kapał od magii… taniej magii, co nie umknęło tancerce.

Tuż za nim zaś stał drugi ochroniarz szlachcica.


Ten już wyglądał na bardziej finezyjnego typka, który mógłby służyć bogatemu człowiekowi. Zimnego profesjonalistę. Szlachcic nazywał się Gamveel i całą swoją postawą wyrażał niechęć jaką napawało go obcowanie z osobami poniżej jego statusu. Co akurat tancerce pasowało, bo nie wydawał się chętny do końskich zalotów wobec niej.
- Biblioteka wygląda na bezpieczną. Księgi leżą tak jak je zostawiłem.- zaczął naradę Axamander.
- Nie zauważyłam żadnych pułapek, ani zwykłych ani magicznych.- dodała Sharima.- Niemniej zbadaliśmy tylko część biblioteki. Tę już raz odwiedzoną..
- Są elfy w okolicy. Oddział łowców.- wtrącił nagle druid.
- Na czeluści Otchłani… czego oni tu chcą? Przybyli z naszego powodu?- jęknął rogacz.
- Cokolwiek planują wobec należy to zneutralizować.- rzekł władczo Gamveel.- To wyprawa musi zakończyć się sukcesem. I ty Axamanderze masz tego dopilnować, albo przekazać dowództwo mnie. A ja już zrobię co będzie trzeba.
- Spokojnie… na razie nie mamy powodu robić co trzeba.- warknął niechętnie diablik i zwrócił się do Fealsenora. - Te elfy mogą być tu z powodu ksiąg? Trzeba będzie z nimi negocjować?
- Wątpię.- rzekł spokojnie druid.- Elfy odrzucają dziedzictwo swoich przodków uważając, że ta wiedza i potęga ściągnęła na ich zagładę. Niemniej powinniśmy spróbować się z nimi skontaktować. W końcu to ich tereny łowieckie.
- A czy one przypadkiem nie są ciężkie do wytropienia? - zapytał Axamander, a Fealsenor skinął głową.- Dlatego dam się im znaleźć. Przyjdą jeśli będą chcieli porozmawiać.
- Dobrze… to rano udasz się poszukać tych elfów. Ja z Paro zajmiemy się księgami, a Sharima przeszuka resztę biblioteki. I przyda się jej pomoc.- rzekł rogacz przyglądając się Jarvisowi.


Noc była długa… noc była męcząca. Pełna koszmarów, nieprzyjemnych i duszących.
Więziły one Nveryiotha w okowach ciężkiego snu połączone z dziwnym ciążeniem w żołądku.
Coś złego było… coś… nie trucizna. Coś innego. Jakby skondensowane zło i mrok zasiedliło ciało młodego smoka. Jakby coś wniknęło w niego niczym klątwa. Zatruło nie tylko mięśnie i krew, ale i umysł oraz duszę. To była ciężka nieprzyjemna noc i Nvery obudził się czując “błogosławieństwo” stanu, który można było przyrównać do ciężkiego kaca. Ciało było zmęczone, mimo przespał noc. Wzrok rozmyty, język nieco skołowany.
I pierwsze co zobaczył po przebudzeniu to… kraty. Jego wnękę od reszty budowli oddzielały solidne kraty, który pręty znajdowały się tak blisko, że ciężko byłoby je uchwycić.
Hmm… Nveryioth nie przypominał sobie żadnych krat wczoraj.
Zaś za kratami kręciło się sporo koboldów przynoszących przed kraty dary. Jedzenie, wino, kościane amulety, prymitywne drewniane rzeźby… pomalowane na złoto drewniane “monety”.
Gadzinki uwijały się jak w ukropie przynosząc kolejne skarby. Zapach pożywienia i napitku zamiast nęcić nozdrza smoka wywoływał jednakże nudności. I te wszystkie oznaki admiracji, te szuranie ogonami, te kroki odbijające się echem nie tylko w świątyni, ale i w czaszce smoka drażniły go wielce.
A najbardziej chyba drażnił szeroki uśmiech na pysku szamana nadzorującego cały ten cyrk, który był winny zapewne jego uwięzieniu w tym miejscu. I przerobieniu dumnego smoka na lokalną atrakcję.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-11-2019 o 18:54. Powód: ważna zmiana
abishai jest offline