Ostrożnie stawiał kroki. Postępował obok brązowego orka. Zdarzało mu się co prawda walczyć w ciemnościach, ale dawno nie czuł się tak niekomfortowo. Zdecydowanie coś odpowiadało za ten mrok, reszta też musiała to już wiedzieć. Złapał mocniej uchwyt miecza. W drugiej ręce dzierżył swoją piorunujący buzdygan.
- Czaromiocie – szepnął w kierunku Esmonda. – Jeżeli zacznie się robić gorąco, bądź gotowy podpalić mój miecz. Ale tylko na mój znak!
Liczył, że przechowywany w zbroi olej bez problemu rozświetli ciemność w przypadku ataku. Na razie pozostawało podążać za alchemikiem, który wysforował się naprzód.
__________________ you will never walk alone |