Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 19:56   #266
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Tawaif rozłożyła sobie legowisko, wijąc z kocy przyjemne gniazdo żmijki. Ułożyła się wygodnie i położyła głowę na torbie z Gulą, kiedy usłyszała irytujące głosy na zewnątrz namiotu. Przez ulotną chwilę, przeszło kobiecie przez myśl, by wszystkich szczekających samców oddać w ofierze mrocznej księdze. Problem polegał na tym, że… już się położyła i nie chciało jej się fatygować na daemoniczną ucztę, nakryła się więc peleryną i zwinęła do pozycji embrionalnej. Rekin ludojad jaki szalał w jej macicy, testował wytrzymałość jej nerwów, jedynym ratunkiem był sen, niech tylko Axamander zamknie w końcu mordę.
Jarvis zaś się zaczął wić jak robak na uwięzi… przynajmniej takie dziewczyna miała wrażenie, bo pełen sens zdań był dla niej niezrozumiany.
Jej samiec (który jak oni wszyscy był winny jej cierpień) nie chciał badać biblioteki wraz z Sharimą i zostawić “Paro” sam na sam z Rogaczem. Apropo Sharimy…
...przy wejściu do namiotu Smoczych Jeźdźców rozległo się ciche szuranie i szelest odchylanej płachty.
- Nie zjawiłaś się na naradzie i nic nie jadłaś… twój partner się niepokoi, ale chyba nie wie co się z tobą dzieje. Jak oni wszyscy. TE dni? - zapytała złodziejka, by się upewnić.

“Zzzabij jąąą…” wysyczała czerowna wężyczka, smętnie dyndając w objęciach łagodnej bliźniaczki.

Chaaya miała dość, zsunęła kaptur i łypnęła lodowoatym spojrzeniem na intruza.
- Pilnuj swoich spraw i nie wściubiaj swojego nosa tam gdzie ci nie płacą. Przybyliśmy tu po księgi, a nie na spotkanie sympatyków koligacji towarzyskich.
- Więęęc… nie interesuje cię lekarstwo na te problemy - rzekła z łobuzerskim uśmiechem Sharima, wyjmując z kieszonki małą fiolkę z zielonkawym płynem. - Łagodzi bóle i mdłości. Tylko nie należy przesadzać z dawki. To narkotyk, choć raczej łagodny dla ciała i umysłu. Jak mnie nachodzą TE dni, to z niego korzystam.
- WSADZ SE W DUPĘ TE FIOLKĘ!!! - ryknęła poirytowana bardka - i nie zawracaj mi głowy swoim dziamganiem, nie przyszłam tu szukać przyjaciółki od serca tylko kurwa ZAROBIĆ!
- Taaa… - odparła niezbyt zrażona tą odpowiedzią piratka. - ...te dni.
Następnie wyszła z namiotu, zostawiając fiolkę w zasięgu wzroku Chaai. Tego już było za wiele, kurtyzana zerwała się na czworaka i wylazła za kobietą, trzymając specyfik w ręku.
- Jesteś niedorozwinięta? KAZAŁAM CI JĄ SOBIE WSADZIĆ! - Zamachnąwszy się, wyrzuciła lekarstwo w szuwary, po czym jak gdyby nigdy nic z powrotem zanurkowała pod poły namiotu, wyciągając za ucho torbę.

“Ihihihi, teraz będą mieć pożywki do ploteczek” zaśmiała się Jodha wespół z Seeshą, co Deewani przyjęła z pomrukiem niezadowolenia, pozbawiając ciała Nimfetki i ostatecznie się od niej uwalniając. Oczywistym było, że delikatna maska zaraz zaczęła płakać, czując się odepchniętą, skrzywdzoną, poniżoną, zranioną, zdradzoną i niezrozumianą. Nagle po chwili, dotarło do niej, że z powrotem miała “ciało”.
A tu obok jej nagłej wizualizacji, pojawił się czarny kotek czarny ze skrzydełkami. Bowiem Ferragus wiedział, że czerwony kolor zdradziłby prawdziwą naturę jego przebrania.

[media]http://i.pinimg.com/originals/90/a4/fd/90a4fdbe73ee17890f127d9f1bc3bcc4.jpg[/media]

Stworzonko spojrzało złotymi oczkami na Nimfetkę i zamiauczało, wywołując u niej jeszcze większy płacz i kolejne odkształcenie. Zupełnie jakby dziewczynka ze strachu i obrzydzenia(?) postanowiła sama się unicestwić. Ferragus będąc poirytowany całą sytuacją i swoim poświęceniem, niedocenianym przez Nimfetkę, postanowił dalej ją wywoływać, ocierając się o łydkę dziewczęcia, miaucząc przy tym smutno. Zrobił nawet te… słynne kocie oczy, mające wycisnąć z człowieczej duszy uczucie czułości wobec futrzanej kulki. Na nic się to zdało. Dziewczynka co i rusz wybierała “nieistnienie”, niż przebywanie w pobliżu… mrocznego potwora nocy, który pewnikiem chce rzucić na nią klątwę.
“Dałbyś jej już spokój…” stwierdziła Ada jako jedyna żywo zainteresowana całą szopką.
~ Przecież potrzebuje pocieszenia, więc niech zna moją łaskę i przytulankę ~ mruknął obrażony Ferragus porzucając fasadę miauczenia, choć nadal zachował postać małego, czarnego kotka.
“Raczej wątpie, że potrzebuje… a z pewnością nie od ciebie i nie w takiej formie…” odparła rzeczowo maska.
~ Dlatego cieszę się, że jestem samcem. Samice są takie… nielogiczne ~ burknął kotek, zadzierając dumnie ogon i wracając do swojej jaskini poirytowany tym, że nikt nie docenił jego poświęcenia.

Tymczasem tancerka spokojnym i tanecznym krokiem kogoś, kto zaraz spopieli całą wioskę dzieci, wymaszerowała z obozu w dzicz. Minęła straże, które coś tam mruknęły o niewychodzeniu poza obszar obozu, ale zabiła je nienawistnym spojrzeniem.

Złotoskóra poczuła jak wilgotny chłód nocy otula jej ciało i usłyszała w ciemności rechoczące żaby, “śpiewające” cykady oraz rozliczne piski i skrzeki, choć nie dostrzegła żadnych, poważnych zagrożeń na których mogłaby się wyżyć (gdyby chciała oczywiście) wszak okolica była bezpieczna. Nie zamierzała jednak poprzestać na tych kilkunastu krokach, co to, to nie! Czy ciemno, zimno, mokro lub z chmarą komarów, nic to! Wszystko było lepsze od nachalnych ludzi nie potrafiących znać swojego miejsca. Jej cel był prosty. Przetłumaczyć księgi i wybrać te najlepsze, po czym się obłowić. Pech chciał, że wyprawa trafiła na dzień przekwitania, ale czy to miało rzutować na jej profesjonalność? NIE!
ONA CHCIAŁA TYLKO POSIEDZIEĆ W SPOKOJU!
To wszystko przez Jarvisa i te jego zbite, szczenięce spojrzenie! Gdyby nie on, ta cała piratka nawet by się nie zainteresowała jej osobą!
Podążała coraz bardziej oddalając się od obozu i przemierzała ciemny bagienny las. W końcu dotarła do zimnej, białej kolumny, a potem kolejnej. Wkrótce dostrzegła na wpół zrujnowane arkady, a za nimi zarośnięte pnączami wejście, o którym zapewne nikt nie wiedział i nikt nie zaglądał od wieków.
Wejść czy nie wejść… oto było pytanie.
Chaaya nie bardzo miała ochotę na penetrowanie ruin, była jednak człowiekiem, a człowiek w nocy był ślepy. Nie wiedziała więc jak daleko odeszła i czy przypadkiem nie kręciła się w kółko. Wrodzona ciekawość w końcu pchnęła ją ku portalowi, bo a nuż… znajdzie za nim coś ciekawego. Może wygodne łóżko? Wannę z ciepłą wodą?
Wyjmując z torby orientalne ostrze, zaczęła przecinać co cieńsze gałęzie, robiąc sobie małe, acz nadal zakamuflowane, przejście.
Znalazła mały korytarz wymagający oświetlenia za pomocą wachlarza. Było w nim ciasno, ale freski na ścianach, dotyczące magów studiujących czary, były ładne. Korytarz prowadził Dholiankę w kierunku drobnych schodów i tam, naruszyła spokój kolonii małych nietoperzy, które wyfrunęły z piskiem przez dziurę w suficie. Same schodki prowadziły do okrągłej sali w której to postawiono szereg stoliczków. Była to kiedyś czytelnia do studiowania magicznych ksiąg pod nadzorem mentora i jak to często bywało w takich sytuacjach, studenckie stoliki i krzesełka były niewygodne z natury, by uczący się mag skupiał się na uczeniu właśnie. Jedynie katedra z fotelem przeznaczona dla mistrza, a stojąca po środku, wydawała się wygodna i miała nawet poduszeczki.

Dziewczyna westchnęła ciężko, opuszczając rękę z płonącą bronią. Magiczne księgi były prawdziwym utrapieniem, no i… były zazwyczaj brzydkie. Kurtyzanie wystarczył Gula, więc nie zamierzała się nawet rozglądać w obawie, że znalazłaby kolejne, porzucone czytadło do kompletu. W dodatku nie tak miłe i uczynne.
Wzdychając po raz kolejny, tancerka udała się pod najbliższą ścianę, by tam chwilę wypocząć w ciemnościach.
Nie było to wygodne miejsce, było zimne, ale znośne gdy się otuliło płaszczem.
Zmęczenie niczym złodziej podkradało się do Chaai powoli, krok po kroku, minuta po minucie.
Orzechowe oczy zaczęły się zamykać. Myśli robiły się coraz wolniejsze… aż w końcu sen ją zmorzył.

Rankiem (chyba) pobudka nie była zbyt przyjemna. W budynku było ciemno, bo światło (o ile było) nie docierało do środka. Chłód i wilgoć, ciągnęły od marmuru, który tylko wyglądał ładnie, ale był twardy i śliski. Spanie na nim było wyczerpujące i bolesne w skutkach.
Tawaif przez chwilę walczyła o jeszcze kilka minut drzemki, ale ostatecznie dała za wygraną i z zachrypniętym jękiem, podniosła się do pozycji siedzącej. Odsiedziała długie minuty w pełnej, zwątpienia w sens istnienia, ciszy, po czym wstała i udała się na stronę, czyli w praktyce w kąt. Przewinęła się, załatwiła, obmyła, spaliła dowody zbrodni, wypiła kilka łyków wody i rozmasowała bolący kark i plecy i kość ogonową i… biodro, po czym przyświecając sobie wachlarzem rozejrzała się za innymi pomieszczeniami.
Z czytelni prowadziły dwa wejścia, oprócz tego, którym tu weszła. Każdego z nich strzegły wrota, ale jak się bardka, po krótkich ich oględzinach, przekonała - nie były zamknięte. We wszystkich był długi korytarz, pokryty mozaikami w kiepskim stanie, a ten który był bardziej na prawo, wydawał się wilgotniejszy i na dodatek słychać było tam chlupot wody.
Wydawać by się mogło, że nie warto było do niego zaglądać, bo z pewnością był zalany i nie do przejścia. Kamala jednak postanowiła go sprawdzić, znając na pamięć ludowe podania o podobnym miejscach w których można było znaleźć magiczne źródełko młodości, lub inne magiczne coś, które zazwyczaj było epickie i niesamowite. A epickość i niesamowitość z pewnością przydałyby się teraz Sundari, która zaczęła żałować, że zwiała z obozu.
Po co jej to było? No po co? Na pewno się przeziębiła, a Jarvis… zapewne się martwił i jej szukał.
Kobieta pociągnęła nosem kiedy duże łzy spływały jej po policzkach. Tak. Weszła w kolejny etap swojego przekleństwa. To był dzień Nimfetki… tej gorszej Nimfetki, która nie potrzebowała strachu czy smutku, by płakać.

Szła powoli i ostrożnie, oświetlając sobie drogę, która nie była łatwa do pokonania. Korytarz był mroczny, oślizgły i opadający nieco w dół. Na jego końcu znajdowała się sadzawka, a i owszem, ale była zagloniona i mroczna, niczym ciemności ruin. W powietrzu unosił się stęchły zaduch. Kiedy dziewczyna oświetliła taflę wody, ta jakby nieco zafalowała, jakby jakaś kropla zmąciła jej spokój, lub… może było to coś innego... coś… coś pod… wodą?
Coś co zbliżało się nagle (i prawie niespodziewanie), by po chwili wyskoczyć z odmętów.

[media]http://img1.wikia.nocookie.net/__cb20131012204825/forgottenrealms/images/1/1b/Chuul.jpg[/media]

Duży humanoidalny homar, cuchnący starym glonem oraz szczypiący powietrze wielkimi szczypcami, rzucił się na biedną, samotną i sromotnie zapłakaną bardkę, która widok przeciwnika skwitowała jeszcze większym płaczem.
Dlaczego to musiało spotkać akurat ją? Dlaczego musiała znaleźć jakąś stęchłą kałużę z… z… człowiekiem krewetką?! Dlaczego było tu ciemno i śmierdząco. I DLACZEGO DO CHOLERY NIE BYŁO Z NIĄ JARVISA?!

“Ihihihi jaki rakun! Chcę takiego… chcęęę takiego na chowańca!” zapiszczała Deewani, która w pierwszym odruchu się ucieszyła, ale po chwili… zapłakała, gdy dotarło do niej, że prawdopodobnie nigdy takiego chowańca nie dostanie.
Dlaczegoś to tawaif nie mogą mieć chowańców? Dlaczego tylko czarodzieje dostają taki przywilej? Nawet Jarvis… który jest słabszy w czarowaniu od niej, ma swojego durnego pchlarza z fiutem na brodzie!

Dholianka zamachnęła wachlarzem w lewo i prawo, jakby chciała odstraszyć napastnika, lub pokazać mu, że tędy nie przejdzie i niech szuka sobie innej drogi. Na myśl o Jarvisie, a raczej jego braku, nie tylko smutek zalewał lub wręcz wypływał z jej serca, umysłu i ciała, ale również krzewiła złość.
Złość na to, iż kochanek pozwolił się jej oddalić, że jej nie szukał, a przecież obiecywał, że zawsze przy niej będzie.
Stwór na moment zamarł widząc ogień, a potem śmiało ruszył do ataku, tym bardziej, iż czuł się pewnie w tym ciasnym, wilgotnym korytarzu utrudniającym manewrowanie.
Tymczasem do umysłu tancerki dotarł cichy impuls. Czarownik był gdzieś w pobliżu, zbyt daleko jeszcze… ale chyba jej szukał. Teraz mu się zebrało! Za późno, ona tu umrze i koniec!

~ Jak chcesz mogę łaskawie użyczyć ci mej mocy ~ wtrącił mimochodem smok medytujący obecnie w jej umyśle.
~ Nie chcę twojej szyderczej łaski! ~ wykrzyczała w głowie Chaaya, podczas urywanego płaczem śpiewania, który przy akompaniamencie tupnięć, miał wywołać potężną eksplozję dźwięku.
Fala dźwięku poczęła rezonować w całym korytarzu, powodując drobne pęknięcia i posypanie się starego tynku. Cios jednak skierowany był w kierunku wielkiej szczypawki, która uderzona wibracjami została popchnięta na odwłok i na plecki…
Zirytowany potworek zaczął więc próbować się podnieść na łapki.

“Taaaak!!! Poczuj gniew człowieka z plemienia DHOL!” zawołała czerwona wężyczka, rozkładając kobrzy kołnierz jakby szykowała się do ataku. “Jestem potężna i niepokonana!”

Kurtyzana zaczęła nową pieśń, choć głos miała zachrypnięty i drżący. Nie do końca była pewna czy chce zostać walczyć, czy może lepiej dać dyla, w efekcie postanowiła uśpić człowieka-krewetkę, usypując z kieszeni torby nieco pustynnego piasku.
Stwór jednak bulgocząc po swojemu za nic miał sobie jej “pokojowe” podejście do konfliktu, bo nie zasnął. Zdołał się obrócić na łapki i zaklekotał bojowo szczypcami dodając sobie animuszu. Zaś Chaaya czuła tęskne myśli kochanka coraz wyraźniej. Jarvis był już bliżej niej, ale nie wiedział jeszcze nie wiedział gdzie ona jest.
- Niech… cię… SZLAAAAAAG!!! - ryknęła gniewnie, wściekła perliczka, mając dość robaczanego przeciwnika i nieudolnie umizgującego się narzeczonego. Zanuciła chłodną nutę i patrząc przez łzy na wroga, tupnęła w ziemię, wywołując kolejny atak dźwiękiem.
Może to gniew sprawił, a może strach, ale wibracje zatrzęsły całym korytarzem, wywołując pokaźne pęknięcia, przez które przesypał się piasek. Fala dźwięku, dosłownie, spowodowała u kraba-coś-tam pęknięcia na jego pancerzu i ponowne powalenie na plecki. Kamala zrobiła krok w tył, po raz trzeci zmieniając ton pieśni. Nie zamierzała dać napastnikowi kolejnej szansy do wstania. Jeśli potwór nie chciał usnąć, to może bolesne ogłuszenie bardziej przypadnie mu do gustu.
Sundari zaczęła krzyczeć.
Krzyk rezonował hukiem po całym korytarzu, kawałki ściany zaczęły kruszeć i pękać… tak jak pękła sama krewetka. Dosłownie. Rozszczepiła się jak ugotowany homar po wbiciu noża w skorupę, rozpadając się na dwie połówki z których zielonkawo różowe flaki zaczęły się rozlewać. Bardka nie miała czasu podziwiać lub obrzydzać się tym widokiem. Używanie magicznego dźwięku poważnie naruszyło konstrukcję tego miejsca… tym bardziej, że już wcześniej nie było za stabilne. Kobieta dystyngowanie dała nogi za pas, nawet przez chwilę nie myśląc o skarbach skrywanych w sadzawce. Kto normalny nurkowałby w tym skisłym szlamie? Na pewno nie ona… TAWAIF Z PAWIEGO TARASU. Kiedy wypadła z sypiącego się korytarza, odbiegła kawałeczek w głąb sali, głośno siorbiąc nosem. Choć zwyciężyła, zwycięstwo to było gorzkie w smaku.

~ Nie chciałam go zabijać… ~ załkała smętnie płacząc w rękaw. ~ On był u siebie. Starcze… dlaczego nie poszedł spaaać?
~ Dlatego, że był głodny, a ty byłaś smakowitym kąskiem. Pomyśl o tym tak. Ty jadasz homary, więc uczciwie, że jakiś homar ma ochotę zjeść ciebie. Niemniej taki, homar się broni przed zjedzeniem, więc i ty też się bronisz ~ odparł mentorskim tonem smok i dodał jeszcze troskliwie. ~ Tyle, że ja nie dam nikomu ciebie zjeść, a i twój kochanek też by na to nie pozwolił. Nie musisz się więc niczego bać.
Zmęczona bardka usiadła w ławeczce, jeszcze chwile cicho zawodząc, aż łzy przestały płynąć z wykończonych kanalików. Dziewcze pokiwało głową, analizując słowa skrzydlatego, dochodząc do wniosku, że gad czasem potrafi gadać z sensem… lub jej umysł był dość osłabiony, by łyknąć takie brednie.
~ Chyba… powinnam wrócić bo to taAakie nieprofesjoOonalne z moOojej strony. PoOowinnam czytać księgi…
~ Albo ściągnąć tu swojego narzeczonego żeby cię przytulił. Pewnie tęskni ~ odparł Starzec i metaforycznie pogłaskał Chaayę po główce mówiąc. ~ Dobrze się spisałaś. Jestem z ciebie dumny.
Tancerka wygięła usta w smutną podkówkę, walcząc z kolejną falą smutku. No bo przecież nie chciała, by jej ukochany tęsknił lub się o nią martwił… na pewno zrobiła mu swym zniknięciem ogromną przykrość.
Na “szczęście” nie miała już łez, które mogłaby wylać, więc smętnie zebrała się do wyjścia, by odszukać mężczyznę w lesie, czy gdzie tam był.
~ Byłam potężna… i silna jak czerwony smok? ~ spytała z nadzieją, zaskoczona tym jak bardzo pragnęła usłyszeć taką pochwałę od kogoś bliskiego.
~ Potężna i władcza… rzuciłaś tego chuula na podłogę i nie pozwalałaś mu powstać. Dałaś łaskawie możliwość ucieczki. I zdławiłaś go, gdy wzgardził twoim darem. Jak prawdziwy smok ~ potwierdził Starzec z dumą tonie myśli. Bo był dumny… ta walka nieco zahartowała duszę Dholianki, nawet jeśli ona nie zdawała sobie z tego sprawy.
~ Kamalo gdzie jesteś? Wszystko w porządku? Nie jesteś ranna? ~ No i w końcu Jarvis był na tyle blisko by jego myśli stały się wyraźne. Tancerka była tak w niebo wzięta, że przez ułamek sekundy, chciała nakrzyczeć na magika, by sobie poszedł i nie psuł jej wiekopomnej chwili. Po chwili jednak złość ustąpiła, nawet ból pleców jakby zelżał, a smutna mina przeszła do historii. W końcu była bohaterką! Prawdziwą wojowniczką i poszukiwaczką przygód!
~ Nic mi nie jest! ~ odparła radośnie kochankowi. ~ Zaraz wyjdę na zewnątrz… eee jestem w… czytelni… kieruj się białymi kolumnami.
~ Martwiłem się bardzo. Powinienem pogonić od razu za tobą, ale pomyślałem, że potrzebujesz trochę czasu tylko dla siebie. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś cała i zdrowa ~ odpowiedział jej narzeczony.
~ Oj głuptasku, przecież Axamander mówił, że jest tu bezpiecznie!
Bardka przepchnęła się między pnączami i wypląsała, niczym młoda nimfa, przed budynek. Przystanęła i rozejrzała się za mężczyzną. ~ Tylko trochę zmarzłam, mogłam rozpalić ognisko, ale na to nie wpadłam, a później stoczyłam walkę z chuu… chuuUulem, ale to dlatego, że zaczęłam wściubiać nos nie tam gdzie powinnam. Szczerze mówiąc to się bardziej bałam książek. Tych magicznych. Bo spałam w czytelni magów.
~ Książki magiczne nie są akurat… ~ Nie dokończył telepatycznie czarownik, bo dostrzegł Sundari i trzymając jedną ręką cylinder, pognał w jej kierunku jakby go ścigało całe stado piekielnych ogarów. Gdzieś tam z tyłu zostawił druida, który pewnie pomagał mu w poszukiwaniach.
Dziewczyna zaśmiała się wesoło, po czym również ruszyła ku przywoływaczowi, rozpościerając przy tym ręce, jakby była wielkim ptakiem, lub chciała zagonić i złapać kuropatwę w pół.
Wpadli na siebie w pół drogi. Jarvis pochwycił dziewczynę w objęcia i mocno przytulił, całując delikatnie i czule gdzie trafił… po ustach, szyi, policzkach.
~ I tak się martwiłem, choć wiem, że ten stary smok w twojej głowie nie da ci zrobić krzywdy ~ przyznał się z lekkim wstydem.

Zmieszana złotoskóra wtuliła się ciaśniej w szczupłe ramiona. Ach… Jarvis był taki cieplutki i mięciutki w porównaniu z marmurem. Jak przyjemnie było się tak przytulać. Jak cudownie było czuć znajomy zapach… Gdyby tylko nie ciężki ciężar smutku jaki przygniatał jej barki i ściskał w podołku. Czemu oczy znowu muszą tak potwornie szczypać.
- P-przeEpraszam, że się martfiueś - wyszeptała cicho pozwalając by emocje powoli zaczęły wypływać na powierzchnię. Czy miała jakiś powód do smutku i płaczu? Czerwonołuski z pewnością znał lepsze, niemniej kobieta szlochała bo Jarvis ładnie pachniał, bo ona się nie wyspała, bo krewetka nie chciała zasnąć, bo wszystko ją bolało, niektóre pnącza miały śliczne różowe kwiatki, a niebo było wyjątkowo bardziej zachmurzone. Oj tak… Starzec znał lepsze powody do załamania, nie potrafił jednak nie docenić siły niewidzialnego przeciwnika, który łapał bardke za serce i wyciskał z niej raz za razem kolejne, gorące łzy. Eh te samice…
- Najważniejsze, że nic ci się nie stało. No i zapomniałaś zabrać pyraustę - zamruczał mężczyzna głaszcząc tawaif po głowie i plecach. Tymczasem zza kapelusza wynurzył się łepek ważkosmoka, po czym bestyjka pofrunęła na owadzich skrzydełkach, oburzona tym, że nie zajmują się jej ważną misją zleconą im przez miedzianego smoka.
To wypomnienie tylko dodatkowo przybiło i tak już dostatecznie przybitą kobietę, która westchnęła ciężko, a potem jeszcze raz.
- Wracajmy do obozu… muszę zacząć czytać książki…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline