Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 20:11   #409
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Znaczy może tak się wydaje na początku, ale… - Baird wzruszył ramionami.
- Żeby potępiać zabijanie tych zwierząt i nie być hipokrytką, to musiałabym zostać weganką - powiedziała Fanny. - Jeżeli wykorzystujemy ziemskie zwierzęta, to możemy wykorzystywać równie dobrze pozaziemskie - mruknęła.
- Użycie takiego Implikera nie jest wcale gorsze od powiedzmy zjedzenia kotleta z cielęciny - dodał Baird. - Tyle że to jest normalne i wszyscy to robią, więc nie ma w tym nic złego… najwyraźniej.
- To już nie o to chodzi… Mam dość… Ostatnie dwa dni… Mam ochotę wysadzić to wszystko w cholerę… I zostawić kartkę dla kogoś z IBPI i na końcu napisać jebane ‘XD’ iks de! Bo to takie świetne… Chodźmy stąd… Najwyraźniej więcej odpowiedzi nie znajdziemy… A musimy znaleźć samochód, bo wyobraźcie sobie! Odleciał nam z moimi braćmi… i nie, to nie przejęzyczenie, zmienił się w samolocik i odleciał - oznajmiła i podniosła się. Było jej niedobrze. Nie miała porannych mdłości, ale teraz przewracało jej się w żołądku z nerwów.
- Och… Czyli Zola go ulepszył… w sensie wszedł w ten samochód… no i odleciał… - mruknęła Fanny.
- Tak w ogóle to o tych kosmitach to informacja o Czerwonym Kodzie Dostępu - powiedział Brandon.
Fanny pokiwała głową.
- Ja mam Niebieski, a Bran ma Żółty, więc nie powinniśmy tego wiedzieć. Jednak w młodości obydwoje sterowaliśmy Portalami.
- Tak, byliśmy… pilotami - powiedział. - Zakładasz na głowę hełm od kontroli umysłu i w ten sposób przejmujesz kontrolę nad Portalem. Wysyłasz detektywów tam, gdzie zdecydujesz.
- Nie każdy może to zrobić. Trzeba mieć silną wolę. W cholerę silną - powiedziała Fanny. - I to bardzo męczące.
- Rozumiem. Rozumiem… Chodźmy… - powiedziała i podniosła się z podłogi. Ruszyła w stronę windy. Alice nie znalazła nic, co wskazałoby jej następny punkt, do którego powinna się udać. Teraz była w kropce i na tyle emocjonalnie potrząśnięta, że czuła się prawie pijana. Zaczęła do niej docierać powaga sytuacji. Byli na terenie elektrowni, nie mieli auta… Nie miała nawet jak wezwać taksówki, bo sieć nie działała… Piętnaście minut jazdy było co najmniej trzema godzinami drogi na pieszo… Jeżeli nie robiliby postojów… A na pewno będą. Poza tym, nawet jeśli dojdą do miasta, to gdzie mieliby iść? Bo nie wiedziała gdzie ma iść. Odgarnęła włosy do tyłu, próbując nadać sobie choć trochę więcej godności. Weszła do windy i czekała aż i reszta wejdzie. Zerknęła na telefon.
Nie miała co na niego tyle spoglądać. Zoli tutaj nie było. Nie mógł odblokować sieci komórkowej. A może mógł ze swoimi zdolnościami? Istniała taka opcja, lecz koniec końców panel znajdował się tutaj, w przeciwieństwie do niego.
- Szkoda mi chłopaka - westchnęła Brice, wchodząc do windy. - Tak naprawdę to nie on zabija… tylko Flux… Znam jego babcię, to miła pani z Antarktydy, tamtejsza strażniczka. Strasznie się postarzała po śmierci wnuka. Pewnie wolałaby, żeby naprawdę umarł.
- Musimy przeszukać szatnie - rzekł Brandon. - I modlić się, żeby znajdowały się w nich jakieś kluczyki do samochodu.
- A jak nie, to ubrania i zwłoki… tyle ludzi umarło… - powiedziała Fanny. - Pewnie zostawili po sobie auta. Bo rozumiem, że przyjechali nimi do pracy i…
Bran przykucnął i wyjął kluczyki z kieszeni Moniki.
- Okazałaś się jeszcze raz przydatna, moja biedaczko - westchnęła Brice.
- To w takim razie… Do samochodu Moniki… - powiedziała Alice. Potrzebowała teraz chwilę odpocząć. Była kompletnie oszołomiona tym wszystkim. Cały czas trzymała akta Zoli. Przynajmniej to stąd wyniosła. Gdy wjeżdżali windą do góry, Harper stała się już cicha i małomówna. Tak jakby ten wybuch na dole zmęczył jej emocje na tyle, że aż się zamknęła w sobie.
Była godzina czternasta. Spędzili tutaj trochę czasu. Na dodatek rano mało zjadła, bo bała się nudności. Nie czuła wcale głodu. Z powodu tych wszystkich emocji, które ją pochłaniały. Jednak Abby… gdyby tu była… na pewno powiedziałaby, że głodówka nie jest dobra dla dziecka.
- Pojedziemy do hotelu, coś zjeść - powiedziała, kiedy wysiadali z windy. Zastanawiało ją gdzie mógł stać samochód Moniki i czy trudno go będzie znaleźć. Co więcej, miała nadzieję, że któreś z detektywów potrafiło prowadzić, bo choć to ona wypiła najmniej alkoholu, to nie była pewna, czy jest w stanie pilotować samochód.
Wreszcie wyszli na zewnątrz. Kiedy weszli do tego budynku, nie wiedzieli niczego. Kiedy stąd wychodzili, posiadali bardzo dużo wiedzy. Możliwe, że całkiem pełną. Brandon zaczął naciskać przyciski w kluczykach. Szli po parkingu, aż wreszcie jeden z samochodów zadźwięczał.
- Słodki Boże… - szepnęła Fanny. - Nawet nie zmieniła samochodu… po tylu latach… - pokręciła głową.


Alice spojrzała na samochód Barbie. Po czym zerknęła na Jen… Jej się pewnie podobał.
- Mam prowadzić, czy któreś z was? - zapytała.
- Ja nie potrafię - powiedziała Jen. - Ale jest taki ładny, że chętnie bym go polizała - powiedziała i niepokojąco się przybliżyła.
- Nie rób tego, bo przyklei ci się język! - Bran szybko zareagował. - Ech.
- Ja mogę prowadzić - powiedziała Fanny. - Wypiłam bardzo niewiele - dodała i usiadła za kierownicą.
Alice usiadła z tyłu i poklepała miejsce obok siebie dla Jen. To oznaczało, że Brandon miał usiąść z przodu obok Fanny.
- Jeśli nie można wyłączyć portali, a zabijać ich nie chcę… Można wyłączyć Myvatn… - powiedziała, kiedy już ruszyli.

Droga do hotelu nie była zbyt długa. Trwała zaledwie piętnaście minut i Alice nie zdołała wypocząć, a przed nią było jeszcze tyle do zrobienia… W końcu nie zostało wiele czasu…

***

Kilka godzin wcześniej…

Abby wygrała. Udało jej się zwyciężyć kolejną małą bitwę z Douglasem i teraz dumnie kroczyła wraz z Bee w stronę mniejszych budynków koło elektrowni. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, ale nie trwało to zbyt długo. Nie powinna się tak cieszyć, to nie był ani czas, ani miejsce na to. Potrząsnęła głową i rozejrzała się. Miała nadzieję, że Alice nie dostanie mdłości, akurat teraz, kiedy nie mogła mieć jej na oku.
- Nie jest ci zimno Bee? - zapytała nieco troskliwie.
Barnett zerknęła na nią.
- Nie… i chciałabym z tobą o czymś porozmawiać, kiedy jesteśmy na osobności… Nie lubię tych waszych kłótni. Twoich i Thomasa. I nie rozumiem naprawdę dlaczego, ale czasami ląduje w samych ich środku i tego nie rozumiem… - zawiesiła głos. - Czy nie możemy się wszyscy przyjaźnić? Dla Alice to na pewno miało duże znaczenie.
Zamilkła na moment.
- Dla jej i dla jej dziecka - dodała. Dla Roux ciąża Harper była ważna, więc może chociaż z jej powodu będzie przyjemniejsza dla przystojniejszego z dwóch braci.
Abigail zerknęła na Bee. Szczerze, Thomas denerwował ją, ale dopiero od pewnego czasu. To nie tak, że nie lubiła go od startu tylko… To chyba jakoś zeszło się z jego zainteresowaniem Barnett… Zauważyła najpierw jak na nią patrzył i z jakiegoś powodu zaczęło ją to ostro denerwować. Przygryzła lekko brzeg dolnej wargi.
- Tak… Po prostu nie wiem… Czasem mnie strasznie denerwuje… Przepraszam Bee, że to się tak składa, że lądujesz na środku. Nie chcę cię smucić… Ani oczywiście Alice - dodała pospiesznie, nie chciała dawać Bee jeszcze sygnałów. Trochę się obawiała, że może zostanie odrzucona. W końcu Barnett jeszcze nie do końca poradziła sobie z tematem tego irakijczyka…
- Rozumiem, że jesteście zestresowani - powiedziała Bee. - Ja też jestem i wszyscy jesteśmy. Myślałam, że moje serce stanie tak wiele razy ostatnio… przez tę Jennifer, albo z powodu tego, co miało miejsce w muzeum ptaków… i te biedne kobiety na drzewach… i ci ludzie przyklejeni do siebie na łóżkach… To wszystko zostaje w głowie… Mimo wszystko trzeba próbować odnosić się do siebie nawzajem z szacunkiem, bo koniec końców tylko siebie mamy. I aż siebie mamy - dodała. - Porazmawiam na ten temat też z Thomasem, tylko będę musiała to zrobić na osobności - rzekła.
- Też z nim porozmawiam… Może spróbujemy dojść do porozumienia… - powiedziała Abigail. Poddała się, Bee była taka niewinna. Naprawdę nie chciała jej przysparzać trosk. Doszły do budynków. Abby zerknęła na jeden i drugi, następnie spojrzała na bok, gdzie można było je dalej obejść.
- Spróbujemy sprawdzić co jest dalej? Teoretycznie mamy jeszcze jakieś dwanaście… Może dziesięć minut… - zaproponowała Roux i zerknęła w stronę skąd przyszły.
- Ja myślę, że nie powinnyśmy się za bardzo oddalać. Z drugiej strony po coś tutaj przyszłyśmy, więc minimalny rekonesans byłby całkiem sensowny. Przejdźmy może szybko razem dookoła bu… - zaczęła Barnett, po czym zastygła w bezruchu. Rozwarła szeroko usta i spojrzała w górę. - Wow… - szepnęła.
Jej oczy były szeroko rozwarte w szoku.
Abigail czekała co powie, a gdy Bee przerwała i wydała zaszokowane ‘Wow’, Abby zerknęła na nią, a potem spojrzała w górę na to, co obserwowała Barnett.
Pięć może sześć metrów nad nimi wisiał… helikopter. Jednak był dziwny. Po pierwsze, nie wydawał kompletnie żadnego dźwięku. Może to dlatego, bo jego łopaty zamontowane na wirniku były… z krystalicznej energii. Koloru limonkowego. Cały helikopter był czarny, choć znajdowały się na nim świecące, jaskrawo zielone pasy.

Szereg limonkowych lin wystrzelił w nie błyskawicznie. Zdążyły jedynie paść na ziemię, ale i tak zostały oplecione. Jedna z macek stworzonych z czystej energii zakneblowała Bee. Druga zrobiła to samo z Abby… Sznury zaczęły się zwijać, natomiast helikopter zaczął lecieć do przodu między dwoma budynkami. Nie nabierał jeszcze wysokości, bo nie chciał być zauważony przez Alice i pozostałych. Abby i Bee leciały oplecione przez sznury… i porwane przez helikopter…
Abigail próbowała zasłonić Bee, nim zostały oplecione, ale nie udało się. Obie zostały zaciągnięte do wnętrza. I choć Roux próbowała się szarpać, gryźć mackę w ustach i kopać, nie była w stanie wygrać z czymś, co zdawało się nie być nawet człowiekiem, a jakąś pokręconą maszyną. Spojrzała na Bee i starała się nie wyglądać na przestraszoną. Sytuacja była fatalna, ale nie chciała, by Bee bała się jeszcze bardziej, niż już na pewno była przerażona…
‘Nie martw się Bee… Damy sobie radę… Nie bój się… Jestem przy tobie…’ - próbowała jej przekazać.
Nie mogły jednak nawiązać kontaktu wzrokowego. Ani też krzyczeć, choć to było niestety oczywiste. Śmigłowiec przeleciał może sto metrów, po czym zaczął zakręcać na południe. Jednak w dość znaczącej odległości od Krafli. Wszystko po to, żeby Konsumenci nawet nie wiedzieli, że zostały porwane…
Sznury w międzyczasie wciągnęły je do środka helikoptera. Pokrywa od razu zamknęła sie po tym, kiedy spoczęły na jego podłodze. Same limonkowe pasy zamigotały i zgasły. Zniknęły tak, jak gdyby nigdy ich tam nie było. Zaczynały się w jakimś skomplikowanym urządzeniu znajdującym się po bokach wnętrza śmigłowca.
Bee rzuciła się na Abby i przytuliła się do niej mocno. Była tak mocno wystraszona… Po jej policzkach zaczęły lać się łzy. Nie była w stanie wydukać ani słowa. Poza tym było jej zimno po tym locie i lekko się trzęsła.
Roux zaraz ją mocno przytuliła i pogłaskała po głowie.
- Ćśś… Spokojnie Bee… Damy sobie radę… No już… Musimy się rozejrzeć… - starała się ją uspokoić. Sama się bała, ale dla Barnett starała się za wszelką cenę nie okazywać tego. Rozejrzała się. Czy mogła może przejąć kontrolę nad tym helikopterem? Był tu jakiś panel? Cokolwiek? Zaczęła szukać wzrokiem. Obserwowała też dokąd tak właściwie lecieli.
Gdzieś na południe ale na razie nie wiedziała, gdzie dokładnie. Śmigłowiec poruszał się szybko, wręcz zadziwiająco szybko. Abby zastanawiała się nad tym. Jednak w życiu nie za wiele razy znajdowała się na pokładzie helikoptera, więc nie była pewna, czy to może nie była zwyczajna szybkość maszyny latającej.
- Ty… czego od nas chcesz?! - Bee wreszcie udało się odezwać.
Spoglądała na duży fotel pilota. Był odwrócony do nich tyłem - tak, że nawet go nie widziały.
Barnett wstała i po chwili ociągania ruszyła w jego stronę.
- Czemu nas porwałeś, ty zwyrodnialcu?! Co to za maszyna…?! Czemu…
Złość obudziła się w Bee, ale szybko zgasła, kiedy wreszcie dotarła do siedzenia kierowcy. Obróciła fotel podejrzanie łatwo. Okazało się, że… nikt w nim nie siedział. Były jedynymi ludźmi na pokładzie helikoptera. Więc… kto nim kierował…?!
Abigail przeżyła lekki szok, ale natychmiast usiadła na fotelu pilota i spróbowała się przyjrzeć przyciskom i kontrolkom. Może mogła je jakoś przestawić? Przejąć kontrolę, skoro leciały na jakimś autopilocie? Złapała nawet za ster i spróbowała zmienić kierunek lotu.
- Heh, nope - usłyszały głos dobiegający z głośników.
Był zarazem ludzki… i nieludzki. Przypominał nieco efekt syntezatora mowy. Bee rozpoznała go. To on mówił w Ptasim Muzeum Sigurgeira.
- Przepraszam, że tyle to zajęło - rzekł Z. - Musiałem stworzyć głośniki. Mam nadzieję, że cieszycie się ze skorzystania z moich linii lotniczych?
- Może, jeśli same byśmy je wybrały. Zdawało mi się zawsze, że to pasażerowie wchodzą sami do samolotów i helikopterów, a nie te ich wciągają… Dokąd nas zabierasz?! - odpowiedziała Abigail i nadal próbowała aktywować cokolwiek na panelu. Klikała, naciskała przyciski, kręciła pokrętłami… nic to nie dawało. Po chwili jedynie na monitorze pojawiła się uśmiechnięta emotikonka.
- A dokąd byście chciały? Niektórzy napotykają złote kaczuszki spełniające życzenia. Wam się trafił czarny helikopter, ale może również da wszystko, o co tylko poprosicie? - cyfrowy głos zawiesił się na moment. - Nie… pewnie nie…
Abigail spojrzała ponownie na kierunek i okolicę nad którą przelatywali. Leciały dość szybko, może coś w takim razie zaczynało być znajome.
- Zabrałeś nas z elektrowni i od Alice… Wolałybyśmy być przy niej… Ale to pewnie niemożliwe? - zapytała Roux. Zerknęła na Barnett. Sięgnęła po jej dłoń i ścisnęła ją, żeby dodać jej otuchy.
- Mam ochotę na seks - poinformował je helikopter. - Ale Alice jest niezbyt seksowna, przynajmniej w moich oczach. Nie będę leciał w jej kierunku… o… i już… Prawie jesteśmy na miejscu.


Abby wyjrzała przez okno. Przybliżały się w stronę wulkanu Hverfjall. Leciały przez minutę, może dwie. A to znaczyło, że osiągnęli prędkość 400-800 kilometrów na godzinę. Bo wydawało jej się, że w linii prostej z Krafli do Hverfjall było mniej więcej 13 kilometrów. Przed wyruszeniem w trasę Roux przygotowała się i poczytała trochę o miejscach, które wytypowały pinezki Alice. A także zmierzyła odległości między nimi. Zwykły helikopter poruszał się z prędkością może 250 kilometrów na godzinę. To była niedostępna ziemianom technologia. Skąd Z posiadał dostęp do gadżetów z jebanej Strefy 51?!

Przez chwilę kołowali nad Hverfjall, tracąc prędkość i wreszcie wylądowali na puszystym śniegu.
 
Ombrose jest offline