Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 20:14   #410
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Abigail nie podobało się hasło, że mężczyzna miał ochotę na seks i dlatego je gdzieś wywoził, zwłaszcza, że znalazły się na kompletnym pustkowiu, na terenie wulkanu. Tylko one i on i helikopter z mackami… Roux włączył się kolejny system obronny.
- Co to za wypizdów?! - zapytała napastliwie.
- Uhm… była baza IBPI. Bardzo stara, zanim Instytut Badawczy połączył się z Instytutem Usuwania Odpadów. I tak IR złączyło się z IWD, tworząc IRWD. Jakie cudowne cięcia kosztów! Nawet w IBPI pracują ekonomowie.

Bee drgnęła, przestraszona. Czerń i jaskrawa zieleń zaczęły… spełzać z helikoptera. Znikały ze wszystkich powierzchni, gromadząc się w jednym biegunie maszyny. Wnet kompletnie zniknęła, pojawiając się na śniegu za szybą. Z bezkształtnej, czarnej masy w limonkowe pasy zaczął kształtować się mężczyzna. Miał na sobie brzoskwiniowy kostium, a wokół szyi naszyjniki. Oparł się o dziób helikoptera, czekając, aż kobiety wyjdą na zewnątrz.


Abigail właśnie pojęła, że to nie tak, że sam helikopter był z NASA… To on z niego coś takiego zrobił… Sobą. To była moc i to naprawdę przerażająca. Skoro jednak teraz stał przed nimi… Roux spróbowała teraz usiąść na siedzeniu pilota i odpalić maszynę. Nie śniło jej się nawet, że ona, czy Bee, wyjdą z tego helikoptera dobrowolnie.
- Nie ma paliwa! - krzyknął za nimi Z. - Wychodźcie, ile mogę na was czekać!
Ciężko było powiedzieć, czy to był helikopter należący do IRDW lub Krafli. Może Z ukradł go z jakiegoś innego miejsca, na przykład oddziału ratunkowego szpitala. Jednak rzeczywiście brakowało w nim paliwa. Albo pierwotni właściciele nie zatankowali go, albo też Z przed wyjściem z niego spuścił z baku ostatnią kroplę.
Abby warknęła i walnęła ręką w blat panelu.
- Ehh… - powiedziała i podniosła się. Spojrzała na Bee.
- Chyba musimy wyjść Bee… - powiedziała trochę za sztywno, niż chciała, żeby to wyszło.
- Nie możemy chyba tu zostać… - Barnett zgodziła się, mówiąc dokładnie to samo, tyle że w inny sposób. - Myślisz… że on będzie chciał nam coś zrobić…?
Chyba miała na myśli ten fragment o potrzebie seksu. Spojrzała na czarnoskórego mężczyznę. Nie przepadała za tą rasą, przynajmniej w sensie estetycznym. Z był jednak i tak bardziej atrakcyjny od większości mężczyzn innych ras. Posiadał idealne, wyrzeźbione ciało. Jego zmysł stylu był całkiem zgodny z jej gustem. Wyglądał całkiem retro w tym kostiumie. Te rozważania i tak nie miały sensu, gdyż był bezwzględnym, porywającym ludzi psychopatą. I seryjnym mordercą. Choć tak właściwie pewnie bardziej pasowało do niego określenie “masowym”. Bała się go.
Abigail nie wiedziała co ma jej odpowiedzieć na to pytanie. Miała nadzieję, że odpowiedź brzmiała nie…
- Może… Może nie. Chodźmy… - powiedziała tylko, po czym wzięła Barnett za dłoń i wyszła z helikoptera jako pierwsza. W razie czego zamierzała po prostu chować Bee za sobą.


Hverfjall był całkiem niskim i łatwym do zdobycia kraterem. Brak wysokości nadrabiał szerokością, wręcz nieprawdopodobną. Rozciągał się w nieskończoność jak ogromne boisko sportowe. Prawdziwa arena. To wrażenie było związane z budową wulkanu. Jego ściany przypominały trybuny. W środku natomiast był wydrążony, prawie kompletnie płaski. Jedynie na samym środku znajdowało się usypane wzniesienie. Bee i Abby wyszły z helikoptera. Znajdowały się niedaleko tego właśnie punktu.
- Nazywam się Zola - przedstawił się mężczyzna. - Zola Zaira.
Wahał się tylko przez ułamek sekundy, czy to dobry pomysł. Uśmiechnął się i podszedł z wyciągniętą ręką do kobiet, czekając, aż ją uścisną.
Abigail zmarszczyła lekko brwi.
- Abigail Roux… - powiedziała i podała mu dłoń, ale tylko po to, by jednocześnie wcisnąć za siebie Barnett. Miała nadzieję, że Bee wpadnie na pomysł, by użyć swojej zdolności i ‘zniknąć’.
Była jednak na to zbyt przestraszona.
“Chyba nie jest debilem, potrafi liczyć do dwóch. Jak zniknę, to się zemści na Abby. Nie mogę jej tego zrobić. Poza tym jak ucieknę z tego śniegu…?”
Wokół były usypane zaspy. Mogła stać się niewidzialna. Nawet więcej. Sprawić, że Zaira zapomni o jej istnieniu. Jednak jej moc działała tak długo, jak ona wstrzymywała oddech. Kilkanaście, kilkadziesiąt sekund nie starczyło, żeby wspiąć się po ścianach krateru. A on mógłby ją bez wątpienia dogonić. Nawet bez samych mocy… Posiadał długie nogi i mięśnie sugerujące ogromną siłę i szybkość. Ona była natomiast słaba i zlęknio…
- A ty? - zapytał Zola.
Przerwał jej rozważania.
- B-bee Barnett…
- Bee? A co to za imię? - odparł Zaira. - Pszczoły są czarne w żółte paski. Ja czarny w zielone. W sumie pasujemy do siebie. Mimo wszystko dziwi mnie, że twoja matka nazwała cię na część pszczół. Musiała kochać miód.
- Hmm… to zdrobnienie od Beatrix - powiedziała Barnett. - Ale od dziecka wszyscy mówią na mnie Bee.
Bee nie lubiła swojego imienia. Tak właściwie nie uważała je za złe, ale nie pasowało do niej. Beatrix było mocne. Było silne. Raz widziała telenowelę. Roxanne i Beatrix były w niej twardymi, hardymi sukami, z którymi walczyły dobre główne bohaterki, najbardziej Melinda. Raz też widziała w telewizji program z prostytutką Beatrix Glasscock. Ona taka nie była. Czuła się mała, cicha, nieśmiała… jak pszczoła. Bee pasowało do niej.
- Beatrix. Cudownie - odparł Zola. - Zapraszam do środka - rzekł.
Obrócił się do nich plecami i ruszył w stronę wzgórza na samym środku.
Abigail zerknęła na Bee… Beatrix… To imię było intensywne… Gdyby ubrać Barnett inaczej. W czarną koronkę na przykład. Umalować jej usta czerwoną szminką, podkręcić jej krótkie, czarne włosy… Roux przymrużyła oczy. Wtedy pasowałoby jak ulał. Ale uwielbiała też swoją słodką, uroczą Bee. Urzekała ją. Poszła przodem, prowadząc dzielnie Barnett za rękę, blisko siebie. Nie puszczała jej i miała nadzieję, że chociaż w małym stopniu dzięki temu Barnett czuła się lepiej. Ruszyła za Zolą w stronę wzniesienia. Już załapała, że operował w byłej tajnej bazie IBPI, a tych najwyraźniej było więcej, słyszała tylko o tej, gdzie były posklejane ciała. Czy to oznaczało, że cały pobliski teren był okupowany przez detektywów? Przynajmniej póki nie dorwał się do nich ten człowiek… Nie… Potwór… Raczej brakowało mu człowieczeństwa, jeśli zabijał z taką łatwością.

- Uch…! Ile tu śniegu… - westchnął Zola. - To powinno być gdzieś tu…
Zaczął grzebać w śniegu. Wreszcie znalazł kamień, choć zajęło mu to dwie minuty. Podważył go. Bardzo łatwo odskoczyła przednia część skały, ukazując keypad. Zaira po prostu zagłębił w niego rękę. Ta stała się przy końcu czarniejsza. Zaczęły też pokrywać ją drobne, zielone paski. Kiedy Zaira łamał zabezpieczenia, jego ciemne oczy zmienił kolor na jasną zieleń. Wnet śnieg zaszeleścił i spadł. Pokrywa zaczęła przesuwać się do góry, odsłaniając wejście do środka.
- Zapraszam do pięknego wnętrza - powiedział Zola.
Wyciągnął rękę z elektroniki. Ta jeszcze przez chwilę przypominała bezwładną masę czarnej plazmy, aż wreszcie uformowały się z niej palce. Zieleń zniknęła, a czerń zrobiła się o dwa odcienie jaśniejsza, dopasowując do karnacji Zairy. Mężczyzna skłonił się niczym wytworny lokaj. Przymknął oczy, uśmiechając od ucha do ucha. Był bardzo czarujący. W taki sposób, w jaki tylko mogą być czarujący szaleńcy i psychopaci.
“Ale Joakim zrobiłby się twardy”, przeszło przez myśl Abby.
Pokręciła głową do swojej myśli i ruszyła do przodu. Zerknęła co też odkryła pokrywa. Schody? Drabinkę? Cokolwiek to było, zeszła pierwsza.
Wzgórze na środku Hverfjall kryło duże, okrągłe pomieszczenie. Całe metalowe. Na samym jego środku znajdował się okrągły, biały podest. Nie było żadnych schodów, ani niczego w tym rodzaju. Poczuła się niepewnie, więc zerknęła na Zairę.
Ten przyłożył dłonie do skroni i spojrzał gdzieś w górę. Koncentrował się. Jego oczy płonęły matriksową zielenią. Oddychał płytko przez usta. Potem przestał.
- Dobra, muszę już wracać - rzekł. - Alice zaraz dojdzie do archiwum. Zostawiłem tam dla niej whiskey - mruknął. - Ach…
Sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej… odciętą rękę.
- Łap! - krzyknął do Abby. Prędko dołączyła do niej Bee. Wolała być bliżej Roux, niż Zoli.
Abby odruchowo złapała dłoń.
- Po co mi to? - zapytała, trochę zdezorientowana. Co to miało być? Metafora ‘pomocnej dłoni’, bo musiał je zostawić tu same i zamknięte?
- IBPI kocha, po prostu uwielbia nietypowe przejścia i środki transportu - rzekł.
Następnie zamilkł, myśląc o Portalach, które były kolejnym ze środków transportu IBPI. Ich gówno krążyło w jego żyłach. I co? I nigdy nie czuł się lepiej.
- Przyłóż dłoń do tego białego podestu. W dowolne miejsce. Zaświeci się i pojedziecie w dół. Do samego środka Ziemi! - rzekł głosem, którym mówiło się do dzieci, chcąc ich czymś zachwycić. - No dobra, może nie - przeszedł do normalnego tonu. - Ale i tak dość głęboko.
- I co tam znajdziemy… Disneyland? - zapytała Abigail. Jednak znów wzięła Barnett pod rękę chcąc mieć ją blisko i za sobą.
- To zależy, jakie atrakcje sprawiają wam najwięcej radości. Choć prawdziwy Disneyland będzie, kiedy ja tam wrócę. Nic nie przebija mnie, jeśli chodzi o rozrywkowość!
- Ją też tutaj chcesz sprowadzić? - zapytała Roux, myśląc o Alice.
- Może tak, może nie - Zola wzruszył ramionami. - Muszę ją jeszcze trochę podręczyć. Chcę, żeby oszalała, tak jak ja. Choć może nie w ten sam sposób, co ja. Wtedy mi powie bardzo ważną rzecz. A jak dowiem się jej, to może Babcia przymknie oko na moje wyskoki i znów mnie będzie kochać. Bo Alice ma coś, czego Dziadek szukał całe życie. Choć w sumie nie wiem co to robi.
- Ale skąd wiesz, że ona zna odpowiedź?! Nie dręcz jej, to źle wpływa na jej… organizm! - powiedziała Abigail. Martwiła się o Alice. Czy już wiedziała, że zostały porwane? Na pewno bardzo się przejmie i znowu zacznie hiperwentylować… Abby czuła, że kompletnie daje ciała jako jej akuszerka. Powinna już dawno związać ją i zamknąć w jakiejś celi… Takiej z poduszkami na ścianach… Żeby nie docierały do niej żadne bodźce… Obiecała, że dopilnuje, by Harper utrzymała tę ciążę, no i rzecz jasna by dziecko narodziło się w odpowiednich warunkach, zdrowe… Przy obecnym rollercosterze emocjonalnym, jaki przeżywała Alice, prawdopodobnie urodzi jakiegoś szaleńca… Albo Einsteina… No w najgorszym wypadku następnego Hitlera…
- Nooo… bo kiedy Gryla w końcu rozjebała swój boks i mi udało się uwolnić przez zamieszanie i problemy z dostawą energii, to… no cóż, w tych komputerach jest wiele rzeczy - mruknął Zola. - Na przykład dostęp do Zbioru Legend. I okazało się, że dla mnie nie ma on żadnych zabezpieczeń - zaśmiał się. - Przeczytałem bardzo, bardzo wiele, bo tak się składa, że mam fotograficzną pamięć. Przeczytałem całe Helsinki, Mauritius, Isle of Man… wszystko, co zebrało IBPI. I myślę, że Alice jest odpowiedzią na moje problemy… - uśmiechnął się. - Swoją drogą… nawet nie macie pojęcia, czym ten obszar jest dla IBPI - zaśmiał się i zaczął odchodzić. - Muszę już iść. Żegnam.
Klapa zaczęła się opuszczać.
- Czekaj! Ale jakie problemy?! - zawołała za nim Abigail, starając się go zatrzymać. Może w ten sposób mogłaby pokrzyżować mu plany i jakkolwiek pomóc Alice i reszcie. Niewiele to jednak dało, bo za moment zostały po prostu zamknięte…
Roux westchnęła ciężko i przeciągle. Zerknęła na moment w podłogę, by wciągnąć oddech i spojrzeć na Bee.
- Dobra Bee… To jaki mamy plan. Czekamy na niego tu i próbujemy zaatakować, gdy wróci, czy faktycznie schodzimy na dół? Tu jest trochę chłodno, ale może zdołamy znaleźć coś, czym dałoby się zdzielić mu w łeb, jak otworzy drzwi ponownie? - zaproponowała.
- Zejdźmy na dół, bo ta baza mnie interesuje - powiedziała Bee. - No i nie zaskoczymy go tutaj. Szczerze mówiąc myślę, że tylko Jennifer byłaby w stanie coś mu zrobić. Swoją drogą… widziałaś jego lewą rękę? I nie tylko rękę. Całe ramię… - zawiesiła głos.
- Nie przyglądałam się… - przyznała szczerze Abby. Ruszyła do białej płyty i przyjrzała jej się, a następnie zerknęła na Barnett, czekając aż też podejdzie.
- Coś z nią było nie tak? - zapytała.
Bee podeszła.
- Prawą dowolnie gestykulował. Nawet za bardzo. Jest bardzo… ehm… ekspresyjny - rzekła, stając na podeście. - Lewa natomiast cały czas zwisała bezwładnie przy jego boku. Nieco poruszała się, ale tylko trochę i nie w naturalny sposób. Jedynie w momencie, kiedy sam o tym pomyślał i chciał coś nią zrobić. Jak na przykład szukał w śniegu tej skały z keypadem. Myślę, że jego lewa ręka to proteza. Czasami ją steruje umysłem, ale to bardzo realistycznie wyglądająca proteza. Pamiętasz, co przekazał nam na początku…? Że Jennifer go uszkodziła… chyba mu rozjebała tę rękę - powiedziała.
Następnie speszyła się, bo nie lubiła przeklinać.
- Zastanawia mnie czemu tylko tę rękę… Będę musiała ją o to zapytać, kiedy ją spotkamy… Rzecz jasna… Jeśli ją spotkamy… Mam nadzieję, że Alice ją znajdzie - odpowiedziała Roux i przyłożyła odciętą dłoń do białej powierzchni.

Podest zapalił się.
- Anna Lomberg, witaj - rozległ się nagrany głos.
Następnie podest zaczął zapadać się w dół.
- Wydaje mi się, że nie jest łatwo go zabić - powiedziała Bee. - Potrafi przekształcać swoje ciało tak elastycznie, jakby cały czas było z plasteliny. Albo z czegoś jeszcze bardziej plastycznego. Może ta ręka to nie jest prawdziwa proteza, a tylko uszkodziła… no nie wiem… jego nerwy, próbując je wybuchnąć? W sensie kiedy złapała go za rękę. A może zaatakował ją jako… nie wiem, ciężarówka, lub motocykl…? I ona użyła na nim swojej mocy, uszkadzając przypadkową część mazi pokrywającej pojazd… no i okazało się, że trafiła w rękę… Nie wiem, nawet nie chcę o tym myśleć - Barnett jęknęła.
Dalej jechały w dół.
- Nie wiem co o tym myśleć… Tak czy inaczej, jeśli ona nie zdołała się go pozbyć… To nie wiem kto byłby w stanie… - powiedziała Abby. Roux westchnęła znowu i rozejrzała się. Jechały jakimś szybem, ale może była w stanie ocenić mniej więcej na jaką głebokość. spojrzała w górę i obserwowała jak nisko zjeżdżały.
- Nie dam zrobić ci krzywdy Bee - powiedziała ni stąd ni zowąd.
Serce Barnett z jakiegoś niezrozumiałego powodu zaczęło szybciej bić. Nie rozumiała tego. Zaczerwieniła się nawet lekko.
- Ja ciebie też będę ochraniać - powiedziała. - Ale nie mylmy odwagi z głupotą. Jeżeli zechce mi coś zrobić, to uciekaj… a w każdym razie nie denerwuj go… Nie mogę dopuścić do tego, żeby coś ci się stało - uśmiechnęła się lekko.
Tymczasem winda wylądowała. W ścianie przed nimi znajdowały się drzwi. Obok nich natomiast czarna powierzchnia.
- Nie będę uciekać… Co by była ze mnie za obrończyni, gdybym zostawiła cię na jego pastwę. Już wolę, żebyś to ty uciekła - powiedziała i wyciągnęła do niej znów dłoń. Abby lekko uśmiechnęła się, starając pocieszyć Barnett. Dopiero razem z nią ruszyła do drzwi i przyłożyła dłoń Anny do czytnika.
Przed ich oczami wyrósł korytarz. Cały pokryty metalem - podłogi, ściany, sufity. Ruszyły nim, nie mając innego wyboru. Widziały po drodze wiele drzwi, ale były zamknięte nawet dla Anny Lomberg. Może elektryczność już do nich nie dochodziła. Albo to kobieta miała niedostateczne uprawnienia. Szły więc dalej.
- Ale dlaczego chcesz mnie bronić…? - zapytała po chwili nieśmiało. - Znaczy… akurat mnie… Ach… bo tylko ja tu jestem - zaśmiała się. - Nawet gdybyś chciała, to nie mogłabyś bronić nikogo innego. Niektórzy mają taki charakter, chcą opiekować się innymi. Jak nie ma przy nas Alice, to twoja uwaga na mnie się przenosi - powiedziała.
Podejrzewała, że Abby kochała się w Alice, ale nie mogłaby powiedzieć o tym na głos. Nawet w myślach nie zastanawiała się na ten temat. Był nieprzyzwoity i jakoś dręczący.
Abigail szła i przez chwilę nie patrzyła na Barnett.
- Nie… To dlatego… Że bardzo boję się, żeby nic złego ci się nie stało… Bo… Bo mi zależy na tobie - powiedziała to. Przynajmniej miała nadzieję, że było dość zrozumiałe, bo ledwo przeszło jej to przez gardło.
- To dlatego żre się z Thomasem… Myślę, że też cię lubi - dodała ciszej.
Bee zaśmiała się.
- To miło, że mnie lubicie. Ja też was bardzo lubię - uśmiechnęła się. - Cholera, teraz czuję się jak ta nowa Jennifer - zaśmiała się. - W sensie wczoraj, zanim wróciła dzięki bogu do normy.
Do głowy jej nie przyszło, żeby taka piękna kobieta, jak Abigail, mogła być nią zainteresowana w jakiś specjalny sposób. Thomasa również uważała za zbyt przystojnego dla niej. Jedynie raz w swoim życiu dążyła do miłości i została brutalnie sprowadzona na ziemię przez tę osobę. Nauczyła się, że miłość nie jest dla niej. Była kimś, kto potrafił kochać mocno, może nawet za mocno… jednak jednocześnie ciężko ją było kochać. Nie wyróżniała się i wcale też nie uważała się za ładną. Kiedy patrzyła w lustro, widziała tylko swoje defekty. Na przykład wolałaby mieć więcej rzęs, jej oczy miały nudny kolor i musiała używać podkładu, aby wygładzić nieidealną cerę. W ogóle nie miała pojęcia, jak piękna była. Jednak potrafiła dostrzegać piękno w innych.
Abigail westchnęła ciężko i zatrzymała się. Spojrzała na Bee. Uważnie. Intensywnie. Przyglądała jej się.
- Jak mnie lubisz Bee? - zapytała. Abby była spięta. Wyłapała, że Barnett jednak nie zrozumiała, a może, nie chciała zrozumieć? Roux miała nadzieję, że nie zrozumiała, bo wtedy mogłaby jej wytłumaczyć bardziej wprost.
Barnett uznała to za dziwne pytanie.
- No… bardzo, rzecz jasna - powiedziała.
Następnie przestraszyła się.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłam nic, co cię uraziło… - zawiesiła głos. - Ja naprawdę cię lubię, Abby. Mam nadzieję, że nie uważasz, że jest inaczej - szepnęła wszystko na jednym wydechu. Jednocześnie zastanawiała się, czym mogła obrazić Abigail. - To nie jest tak, że jeśli lubię ciebie, to nie mogę lubić Thomasa. I odwrotnie. Naprawdę można was lubić jednocześnie. Nawet jeśli się trochę różnicie - rzekła.
Coś wewnątrz Roux zaryczało jak drapieżne stworzenie. Barnett była jak niewinny króliczek… Puszysta mała owieczka. Nieświadoma. Nie chcąca zranić nikogo i niczego… Abigail zrobiła krok w jej stronę i popchnęła ją na ścianę płynnym ruchem. Po czym przysunęła i pocałowała. Krótko, delikatnie. Głaszcząc po policzku.
Zaraz cofnęła się o krok.
- Nie chciałam cię wystraszyć, jeśli to zrobiłam. Wiem, że mnie lubisz Bee… Ale czy tak samo, jak ja ciebie? - zagadnęła, po czym odwróciła się i rozejrzała. Ruszyła dalej, do następnych drzwi, by sprawdzić, czy zareagują na rękę Anny. Serce jej dudniło. Zareagowała impulsywnie i miała nadzieję, że Bee nie znienawidzi jej teraz…
Barnett oddychała płytko przez usta. Była cała czerwona. Nie spodziewała się tego kompletnie… Czemu Abby to zrobiła? Bawiła się nią? Uważała, że można ją tak po prostu pocałować i sobie pójść, nawet nie patrząc? Jakby była niczym, jedynie zabawką? Jednocześnie jej ciało zareagowało w sposób, którego się nie spodziewała. Jakby całe zrobiło się cieplejsze. To pewnie dlatego, bo była w płaszczyku, a tu pod ziemią o dziwo nie szalały niskie temperatury. Jakoś podświadomie było jej źle z tym, że Abigail to zrobiła i sobie poszła… Mogłaby ją rozebrać, wtedy nie byłoby tak ciepło… Wyobraziła sobie dłonie Roux na guzikach jej płaszcza. Nie nazwała tego uczucia w myślach, nie przyznała się do niego, ale poczuła się podniecona. Chciała, żeby Abigail mocniej przyparła ją do ściany i mocniej całowała. Ale nie tylko usta. Również szyję i dekolt…
Barnett otrząsnęła się. Chciała dać sobie policzek. Rozpłakała się. To było głupie i dziwne, nie wiedziała, czemu łzy płynęły z jej oczu. Ale płynęły.
Abigail usłyszała, że Bee zaczęła płakać. Zatrzymała się i spojrzała na nią. I wystraszyła się.
- Mój Boże… Bee… Ja przepraszam… Nie powinnam była tego robić. Wystraszyłam cię… Proszę… Nie płacz… To był zły moment, ja wiem… Tylko proszę, nie bój się mnie… Ja, ja ci nic nie zrobię. Jeśli chcesz, nie zbliżę się do ciebie więcej… - powiedziała zmartwionym tonem i podeszła do niej kilka kroków, ale zatrzymała się. Chciała ją przytulić i pocieszyć, ale teraz bała się, że zrani ją jeszcze bardziej. Abigail sądziła, że Bee płacze, bo zrobiła jej swoim odważnym gestem krzywdę.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline