Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 22:32   #433
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice usiadła za kierownicą, a Jen obok. Blondynka rozpakowała pierwszy bochenek i wyjęła z niego piętkę. Następnie umoczyła w kremie i spróbował.
- Mmm… - mruknęła. Jej oczy rozszerzyły się. - Mmm… - powtórzyła, żując. - Wow… - szepnęła.
Tymczasem Brandon wyszedł z pobliskiego budynku z trzema plecakami. Wyglądały na całkiem wypchane. Alice widziała nawet złożone śpiwory, przytroczone paskami.
- Widzę, że byłyście już po zapasy? - rzucił, spoglądając na samochód Harper.
- To tylko nutella i chleb… Co prawda na pewno dodałaby nam energii, ale wypadałoby i tak zahaczyć o jakiś sklep i nabyć coś do picia i jakieś inne jedzenie poza czekoladą… Choć nie narzekam, jest smaczna… Zatrzymamy się po drodze i kupimy. Będziemy jechać wszyscy wspólnie, czy wolicie pojechać przodem? - zapytała Alice, rozważając dalsze plany.
Jen złożyła usta w dzióbek.
- To ja nie wejdę już tam, dobrze. Zdaje mi się, że to jest jeden z tych rodzajów sklepów, w których sprzedawcy wcale nie lubią innych i chcą dla siebie zatrzymać wszystko. Choć tyle posiadają na półkach! - zawiesiła głos.
- Dobra, to Fanny pójdzie. Kupi jakieś konserwy i tym podobne - mruknął. - Tylko zatrzymamy się w odpowiednim miejscu.
- Co zrobię? - zapytała Brice, dołączając do nich. - Masz fajne plecaki, Bran - rzuciła.
- Jeden dla ciebie, jeden dla Alice - podawał. - I jeden dla mnie.
Zastygł, spoglądając na Jen.
- Och - szepnął.
Alice zastanawiała się chwilę.
- Jen będzie miała specjalne, najważniejsze zadanie. Tylko jeszcze cichosza - powiedziała, pomagając wybrnąć Brandonowi z sytuacji, że zapomniał o blondynce. To było przykre. Może i była odrobinę dziecinna, ale nadal była pełnoprawnym członkiem ich drużyny. Alice zerknęła na nutelle. Wzięła jedną kromkę i zamoczyła w słoiku, po czym wysiadła, by wziąć od Brandona swój plecak i wrzucić go do bagażnika.
- Myślę, że możemy jechać, chyba, że macie ochotę na kanapkę z Nutellą przed podróżą - zaproponowała gościnnie.
- Ja podziękuję - powiedziała Fanny. - Mój lekarz powiedział, że nie powinnam jeść tego typu rzeczy. Przyzwyczaję się jeszcze, a od tego prosta droga do cukrzycy typu drugiego - mruknęła.
Brandon przez chwilę spoglądał na przód samochodu Alice. Bez wątpienia miał ochotę… walczył z sobą…
- A ja może się skuszę - rzekł.
Jen wystawiła słoik przez okno. Wzięła też kromkę chleba i po prostu mu ją podała. Nie było to zbyt eleganckie, ale z drugiej strony Baird też się nie brzydził.
- Nie rozumiem… - mruknął. - Jak takie coś może być legalne, a narkotyki nie są. To jeden pies…
- Tu są psy w składzie…? - szepnęła Jen. Od razu spojrzała na etykietę. - N… u… t… e… - zaczęła literować.
- Nie Jen, kochanie, tak się po prostu mówi. Takie powiedzenie… ‘jeden pies’, w sensie, że dwie różne rzeczy są właściwie dokładnie tym samym - wytłumaczyła blondynce, by się nie musiała męczyć. Harper czuła się, jakby oprowadzała dziecko po mieście, a teraz zamierzała je zabrać do lunaparku… Była cierpliwa i nie denerwowało jej to. Chyba osiągnęła już apogeum swojego zestresowania i zaczęła już zupełnie inaczej postrzegać otoczenie. Bardziej nieprawdopodobnie, surrealistycznie i jakby była wewnątrz opowieści o Alicji w Krainie Czarów…
- Bo lubię psy i wolałabym nie jeść psów - powiedziała. - Zapytałam nawet o to panią w sklepie. To mruknęła, że w nutelli nie ma żelatyny. Nie rozumiałam, to wyjaśniła mi, że to krowie kości - otworzyła usta w szoku.
- To bardziej w żelkach - powiedziała Fanny. - Ogólnie galaretkach - dodała.
- Niektóre mają pektynę - Brandon zerknął na nią. - Nie jestem wegetarianinem, ale to trochę dziwne, kiedy zwierzęta są w słodyczach.
- To może jednak są tutaj psy? - Jen spojrzała na skład. - Ale skoro Alice mówi, że nie, to nie.
Po prostu nie chciało jej się czytać.
- Przyrzekam ci, że nie ma… Są orzechy - powiedziała i westchnęła. Alice miała nadzieję, że pojedzą chwilę, po czym wreszcie ruszą. Naprawdę gonił ich czas…
- Dobra - rzekł Baird. - Pyszne.
Ruszył potem prosto do swojego samochodu. Brice znajdowała się za sterami swojego. Zapaliła już silnik. Odjechała jako pierwsza. Brandon wnet ruszył za nią.
- Chyba pojechali prosto do lodowej jaskini - powiedziała Jen.
Kiwnęła głową, po czym sama odpaliła silnik samochodu. Nie było co zwlekać. Wzięła wdech i ruszyła. Zamierzała kierować się prosto do jaskini, skoro to tam był pierwszy punkt ich obecnej podróży. Alice miała nadzieję, że to wszystko zmierzało ku jakiemuś końcowi i tym razem nie oznaczał śmierci jej, albo jej bliskich…
Przejechali mniej więcej trzy kilometry na południe. Hverfjall wynurzyło się z horyzontu. Znajdowali się już całkiem niedaleko wulkanu. Wtedy jadąca pierwsza Fanny zatrzymała samochód. Brandon nie spodziewał się tego i wcisnął prędko hamulce. Hamowanie na oblodzonej drodze nie należało do najbezpieczniejszych, jednak nawet w nią nie uderzył. Alice jednak również musiała wykazać się refleksem. Na szczęście obyło się bez ofiar.
Brice wysiadła. Ruszyła do Brandona. Chwilę rozmawiała z nim, po czym obydwoje skierowali się do Alice i Jen…
Harper właśnie zapierała się jeszcze o kierownicę po hamowaniu, którego musiała dokonać. Zawartość żołądka podeszła jej do gardła, bo nie była rajdowcem. Rzadko prowadziła i cieszyła się, że w ogóle umie to robić… Choć zdecydowanie nie mogła porównywać się z Terrencem, on miał talent… Wzięła głęboki wdech, po czym odpięła pas bezpieczeństwa, zaciągnęła ręczny i wysiadła.
- Co się stało? - zapytała spoglądając na dwójkę detektywów, zdezorientowana.
- No cóż, odpaliłam GPSa - powiedziała kobieta. - Okazało się, że do Lofthellir nie prowadzi żadna droga. Żadna.
- Sama spójrz - powiedział Baird. - Niebieska ciągła linia to trasa, którą możemy przebyć pojazdem, natomiast wykropkowana to to, co musimy pokonać pieszo.
Podsunął Harper urządzenie.


- To jak dojechałeś tam poprzednim razem? - zapytała Fanny.
- Normalnie, samochodem. Jeszcze chwilę temu nie napadało tyle śniegu i można było przejechać nieco dłuższą, okrężną trasą. Ale jakieś półtora kilometra przeszedłem pieszo. Nie przyszło mi do głowy, że tyle napadało w przeciągu dwóch ostatnich godzin - westchnął.
- Bombowo… - powiedziała Alice.
- To może nie parkujmy pod samym wulkanem, tylko dojedźmy do punktu, gdzie da się dojechać i stamtąd już jakoś się… Doczłapiemy? - zaproponowała. Choć wizja śnieżnej wędrówki fatalnie ją nastrajała.
- Taka prawdziwa asfaltowa droga kończy się przy samym wulkanie - powiedział Brandon.
- Chcesz jechać przez ten śnieg? - zapytała Fanny. - Tak długo, aż nasze samochody padną?
Spojrzała na przestrzeń w oddali.


- Mamy przynajmniej latarki - powiedział Brandon. - Mocne, dobre latarki, które powinny przedrzeć się przez mrok. No i samochodowe reflektory.
- Warto zauważyć, że będziemy widoczni dosłownie z odległości kilometrów - mruknęła Brice. - Ale z nas drużyna.
- Czyli jednak musimy zostawić tu samochody no chyba, że chcemy, żeby zagrzebały się w śniegu… Świetnie… - westchnęła.
- Myślę, że akumulatory wytrzymają naszą wędrówkę, więc mogą zostać zapalone światła, ale latarki i tak będą potrzebne, chociażby na dole… Dobrze… No to chodźmy… - powiedziała i ruszyła do auta, by poinformować Jen o planach.
- Jen, będę mieć dla ciebie super ważne zadanie. Chodź. Pójdziesz z nami do jaskini i zostaniesz na górze. Chłód ci nie przeszkadza, więc będziesz mogła obserwować, czy nasze samochody tu są… No i ostrzec nas w razie, gdyby coś z góry, chciało nas napaść, jak będziemy na dole - poprosiła, dając blondynce ważne zadanie.
- Nie no, jak zostawimy tu samochody, no to zgaszone - powiedział Baird. - Nie wiem, czy akumulatory naprawdę by to wytrzymały, a jak potem nie zapalimy silników, to będzie kiepsko. Miałem na myśli to, że gdybyś chciała jechać przez ten śnieg, to oświetlałyby nam drogę. A nie, że jak je tam zostawimy włączone ze światłami, to zobaczymy wszystko dzięki nim. To mimo wszystko cztery kilometry wędrówki… - mruknął.
- A nie byłoby szybciej, gdybyśmy wrócili się po skutery śnieżne? - zapytała Fanny. - To by rozwiązało nasze problemy. We wiosce jest wypożyczalnia.
- W życiu nie jeździłam na skuterze… A co dopiero śnieżnym… Poza tym, jestem w ciąży, wolę się nie nadwyrężać ekstremalnym potencjalnie niebezpiecznym jeżdżeniem… I tak już będziemy się wspinać. Jednak swoim zdolnościom wspinaczki niejako ufam, ale maszynie, która może mi się wymknąć spod kontroli - pokręciła głową.
- Dlatego… No cóż… Albo tam podjedziemy i zaryzykujemy zakopaniem, albo spacer. Chociaż w sumie… Możemy zostawić dwa auta tu, a jednym podjechać na miejsce. Może to starczy? - zaproponowała. To dawało im opcję, że zawsze ten jeden mogli wykopać którymś z pozostawionych przy wulkanie.
- Ja dobrze jeżdżę, to nie jest takie trudne - powiedział Brandon.
- Ja też potrafię - rzekła Fanny. - Ja bym mogła wziąć Jen, a Bran ciebie.
- Myślę, że to wcale nie byłoby mniej bezpieczne od jazdy samochodem. Ale moglibyśmy w sumie spróbować twojego planu - powiedział. - Tylko prędzej czy później na pewno zakopalibyśmy się w śniegu no i powrót musiałby być pieszy - rzekł.
- Pieszo to jest… myślę, że w najlepszym razie półtorej godziny drogi - powiedziała Brice.
Rudowłosa zastanawiała się chwilę w milczeniu. Spojrzała na pruszący z nieba śnieg. Delikatne białe płatki opadały na ziemię… Nawet one były dziś przeciwko niej.
- Dobra… To skutery - poddała się i cofnęła do auta… Wyglądało więc na to, że musieli Zostawić tu dwa auta, jednym wspólnie pojechać po skutery, a potem na dwóch skuterach i samochodem powrócić tutaj. Następnie ona i Jen przesiadłyby się na skutery do dwójki detektywów.
Alice przedstawiła ten plan, dzięki któremu wszystkie auta byłyby tu na miejscu, a w razie czego i skutery również.
- Świetnie - powiedział Brandon. - Dobry pomysł.
Osiem minut zajął im powrót do wioski. Wypożyczenie skuterów na szczęście nie przeciągało się. To był już kolejny obiekt oferujący pojazdy, którego Alice odwiedziła na Islandii. Były tu samochody i motory, nawet rowery, ale detektywów i Harper interesowały skutery. Fanny przedstawiła swój fałszywy dowód i chwilę potem został im wydany sprzęt. Wrócili pod Hverfjall. Całe wypożyczenie zajęło im łącznie z dojazdami niecałe czterdzieści minut.
- Ale fajowo… - mruknęła Jen, umiejscawiając się za Fanny.
- Przytul się do mnie - poprosił Brandon, spoglądając za siebie na Alice. - Masz dobrze założony plecak? Żebyśmy nie musieli go szukać po drodze - uśmiechnął się.
W jego uśmiechu i głosie było coś uspokajającego.
Alice nie oponowała. Przytuliła się do Brandona.
- Jest dobrze. Wiem jak się zakłada plecak… O to się nie martw… - powiedziała i westchnęła. Miała nadzieję, że nie wywalą się na jakiejś nierówności drogi, albo czymś takim.
- Gotowa na podróż ku miejscu, w którym lądował Szatan? - zapytał Baird, jeszcze przez chwilę dostosowując zapięcie w kasku, żeby nie ściskało go za mocno.
- A czy jak rozłożę ręce w trakcie dużej prędkości, to polecimy tak jak samolot? - tymczasem Jen zapytała Fanny.
- Nie - odpowiedziała Brice. - Ale możesz upaść, dlatego przytul się do mnie.
- Tak! - Jen ucieszyła. - Już wcześniej chciałam cię mocniej przytulić - powiedziała i objęła Fanny od tyłu tak, jak gdyby były najlepszymi przyjaciółkami.
- Nie miałam na myśli… ach… no dobra, bardzo mi miło - powiedziała Fanny.
Alice zerknęła na Jen i Fanny.
- Byłam już w świecie zmarłych… Mogę zwiedzić i miejsce, gdzie spadł Lucyfer, według wierzeń, najukochańszy anioł Boga… Chyba porobię zdjęcia… - zażartowała i pokręciła głowa.
- Jedziemy.
Pierwsza ruszyła Fanny.
- Yupi… yay! - krzyknęła Jen, wystrzeliwując ręce w powietrze.
- Złap się mnie! - ostro krzyknęła Fanny.
- Och… - jeszcze tyle usłyszała Alice, po czym oddaliły się nieco najdalej. Przynajmniej widziała, że na szczęście Jen nie spadła ze skutera… przynajmniej jeszcze.
Brandon nie ociągał się. Wnet Harper poczuła, że maszyna ruszyła się. Zaczęła rozpędzać się i rozpędzać… wreszcie wjechali na śnieg. Ten nie zawalił się pod nimi. Zbyt szybko pędzili. Alice wydawało się, że kiedyś widziała jakiegoś przypadkowego człowieka, który pruł skuterem po tafli jeziora niedaleko Trafford Park. I chyba był to nawet skuter śnieżny, a nie wodny. Skoro utrzymywał się na wodzie, to na śniegu powinien tym bardziej. I rzeczywiście, zbliżali się do celu. I to nie tak powoli. Na pewno gdyby pieszo musieli przebyć te kilometry, czy też w samochodzie, zajęłoby im to więcej czasu. Co prawda stracili czterdzieści minut na zdobycie skuterów, ale biorąc jeszcze pod uwagę drogę powrotną, to na pewno była dobra inwestycja.

Sylwetka wzniesienia podobnego do krateru przybliżała się. Musieli go pokonać, aby dostać się do otworu prowadzącego do jaskini. Było dość ciemno i księżyc nie dawał zbyt dużo światła, dlatego Alice jeszcze nie widziała kwiatów. Ujrzała je dopiero wtedy, kiedy Brandon wyłączył silnik i zsiedli u podnóża krateru. Teraz musieli przejść niewielki obszar, żeby dostać się do jaskini…
Alice cierpliwie czekała, aż dojadą na miejsce. Następnie będą mogli przejść ten ostatni kawałek, który dzielił ich od jaskini.
- Nie jestem pewna, czy będę fanką jazdy na skuterach śnieżnych. Za chłodno… - stwierdziła, kiedy dotarli na miejsce.
- Uwierz, że bez tego skutera byłoby nam dużo chłodniej… - Braid zaśmiał się.
- Dziękuję, że nas nie wywaliłeś - podziękowała Branodnowi i rozejrzała się. Szukała czerwonych kwiatów.
Poświeciła latarką. Rzeczywiście porastały gęsto wzniesienie. Wcześniej ambitnie nazywane przez nich górą. W rzeczywistości nie było nawet drobną górką… choć ta formacja rzeczywiście zdawała się bardzo rozległa. Harper jednak przyglądała się roślinom. Róże, maki, nawet pelargonie… oraz dużo innych gatunków, których nie potrafiła nazwać. Wszystkie były przyprószone delikatnym śniegiem. Biel i czerwień spowiła okolicę. Na szczęście czerwień kwiatów, nie krwi… przynajmniej jeszcze…
Alice podeszła do części kwiatów i dotknęła ich. Obejrzała ich płatki. Rozejrzała się gdzie było ich więcej. Czy była jakaś zasada? Czy były drogą?
- Zastanawiam się skąd się tu wzięły… - powiedziała i szukała też śladów po Gryli.
- Z jaskini lodowej - powiedział Bran. - Im bliżej do niej, tym ich będzie więcej - powiedział. - Ale wydaje mi się, że wcześniej widziałem ich jeszcze więcej. Może część z nich już rozproszyła się. Albo została przysypana. Nie wiem. W każdym razie widzicie, że nie oszaleliśmy. Ani ja, ani tamten mężczyzna.
- To prawda - powiedziała Fanny i przykucnęła, żeby zerwać jednego z nich.
- Kwiaty! Jakie piękne kwiaty! - krzyknęła Jen.
Alice dotknęła płatków. Zdawały się normalne. Gdyby nie okoliczności, mogłaby spokojnie uwierzyć, że to był najzwyklejszy w świecie mak.
 
Ombrose jest offline